Dodany: 20.02.2011 20:14|Autor: Kuba Grom

Gdy dorosły czyta bajkę...


...to ją czyta całkiem inaczej.

W Krakostanie plaga. Krainę nawiedzają wielkie stada Mypingów - niedużych, inteligentnych stworzeń odznaczających się wielką żarłocznością i niepowstrzymanym apetytem. Zjadają zboża, owoce, drób, jaja, a w szczególności korę drzew, ogałacając je do szczętu. Niestety, nawet profesor Baltazar Gąbka, najuczeńszy spośród uczonych grodu Kraka, nie wie, co na to poradzić. Jedynym wyjściem wydaje się udanie się do Krainy Mypingów, skąd stworzenia te przybywają wielkimi gromadami, aby sprawdzić, dlaczego się tak dzieje i czy można temu zaradzić. Wraz z profesorem w podróż udaje się doborowa kompania: arcymistrz patelni Bartłomiej Bartolini, nadworny lekarz doktor Koyot, były zbój Marcin Lebioda, a przede wszystkim Smok Wawelski.

Udając się w kierunku krain nieznanych i niewymienianych nawet w nieodzownym "Opisaniu krain dziwacznych, na krańcach świata znajdujących się", w jakie zaopatrzony jest każdy szanujący się obieżyświat, docierają do wspaniałego państwa, Nasturcji, gdzie ludzie żyją spokojnie i szczęśliwie, a dzieci z radością chodzą do szkół. Jednak w tym samym czasie Największy Deszczowiec i jego najwierniejszy szpieg Mżawka uciekają spod nadzoru w grodzie Kraka, gdzie trzymano ich od czasu pamiętnej wyprawy do Krainy Deszczowców, i już poczynają snuć niecne plany zemsty i odzyskania tronu...

Powieść wyszukałem na ustawionym w miejskiej bibliotece regale z uwolnionymi książkami, traktowanym przez wiele osób jako miejsce pozbycia się książek zalegających u nich od dłuższego czasu. Stąd, oprócz kilku stosików mocno sczytanych harlequinów czy poradników, można tam znaleźć takie nigdy nieczytane rarytasy, jak pierwsze wydanie "Rudego Orma" (trochę porysowane kredkami, czeka na zrecenzowanie) czy właśnie"Misja profesora Gąbki".

Bajkę pamiętałem jeszcze z tak przecież nieodległego dzieciństwa, choć nie za dobrze, dlatego w ramach nadrabiania pokoleniowych zaległości wziąłem ją bardzo chętnie. I nie rozczarowałem się.

Literacko jest to rzecz bardzo dobra. Autor unika prawienia morałów, a fabuła nie jest infantylna. Gąbka nie jest po prostu roztrzepanym doktorkiem, prawiącym, że "e jest emce kwadrat" i jaja w koszulkach, ale naukowcem, co widać choćby w niegłupich rozważaniach, czy Mypingi są rozumne. Czytając, zastanawiałem się, jak można by umiejscowić tę bajkę we współczesnych kanonach, i stwierdziłem, że jest z tym duży problem. Bajki współczesne albo do cna się ubaśniowiły i ugładziły - jak bajki Disneya i ich literackie reprodukcje - albo zapożyczyły chwyty i pomysły od dorosłych powieści kryminalnych, sensacyjnych i fantastycznych, stając się powieściami przygodowymi z nieletnimi bohaterami - jak choćby "Harry Potter" i ekranizacje "Narnii".

W tych pierwszych zbój Lebioda, zagroziwszy swą nabijaną ostrymi krzemieniami maczugą naszym wędrowcom i przepraszając ich później gorąco za pomyłkę, nie mógłby bać się, że zawędruje na stryczek, jak nakazywało prawo, bo w mydlanej bajce o wieszaniu nie może być mowy - dzieci trzeba chronić przed treściami, jakie mogą zobaczyć w wiadomościach telewizyjnych. W tych drugich bohaterem byłby chłopiec podróżujący z Czarnoksiężnikiem Gąbką i groźnym Smokiem, który przeżywałby różne ekscytujące przygody i po pokonaniu przeciwników spotkałby jakąś fajną dziewczynę. No, może trochę przesadzam, ale na takie dwa bieguny się nam to zaczyna rozpadać. A tu gdzieś tak jakby pośrodku nasz Pagaczewski, który baja całkiem po swojemu.

Poważny krytyk, który zajrzałby tu nie mając innych spraw na głowie, powiedziałby, że to prekursorstwo swobodnego postmodernizmu, bo przecież rożne opowieści i historie wzięto tu, zdekonstruowano (trudne słowo) i złożono w nową całość, niebędącą li tylko kombinacją liniową (jeszcze trudniejsze słowo) elementów pierwotnych, jak to się dziś przydarza nierzadko. Spostrzegłby też wyraźną wielowątkowość i istnienie intrygujących postaci epizodycznych, jak chociażby Czciciele Kwitnącego Krokusa, odbywający coroczne pielgrzymki do porośniętych tymi kwiatami łąk. Wymieniłby też z pewnością elementy tyleż baśniowe, co absurdalne, wywołujące u dorosłych rozbawienie, jak zaczepienie samochodem o południk geograficzny czy zawartość sklepów przy Ulicy Miłych Sklepów. Natomiast krytyk nieuzurpujący sobie praw do uczonych wywodów rzekłby po prostu, że jest to dobra książka, której nie zawahałby się dać swym dzieciom, i której nie da się niczego złego zarzucić. Nie jestem ani jednym, ani drugim, lecz sobą, więc coś niecoś do zarzucenia mam.

Książka Pagaczewskiego jest zła, bo za krótka! Co więcej, skoro już inwencja autora skłoniła go do rozmaitych igraszek z czytelnikiem, dziwne się wydaje, że materiał na dwa czy trzy intrygujące rozdziały skrócił on do postaci zapisków z pamiętnika, pomijając obiecujący wątek zmian postaw Deszczowców. Czyżby jednak gonił go termin?

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 10546
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: WBrzoskwinia 28.02.2011 18:20 napisał(a):
Odpowiedź na: ...to ją czyta całkiem in... | Kuba Grom
Miły Panie Kubo Gromie!
Gdybym to ja pisał tę recenzję, napisałbym to samo, choć niekoniecznie tak samo; i za takową szczerzem wdzięczen jest. Z jednym, za to zasadniczym wyjątkiem.
Na hasło (czy poważne, czy nawet żartobliwe), że ja, mój kucharz, profesor Gąbka et consortes jesteśmy zdekonstruowanymi prekursorami postmodernizmu - ryk, od którego drżą skały, sam się mi wydziera z gardzieli, Bartolini łapie za patelnię, by prać co popadnie, a profesor otwiera oczy szeroko i zaraz powoli tłumaczy, co następuje.
Nasz autor niemało ułaził się po skałach, zamkach, lasach etc. On tym nasiąkł do głębi. Stało mu się bliskie, swojskie i swoje, nie tylko to jako takie, ale i to, co to znaczy. On to przeżył. Na tej ścieżce spotkał mnie jako srogiego potwora już u biskupa Kadłubka, że o Kraszewskim nie wspomnę.
Że wpadł na pomysł, iż smok niekoniecznie potworem być musi, a nawet całkiem na odwrót, to rzeczywiście z wierzchu wygląda postmodernistycznie. Ale to fikcja, jako że postmodernizm opiera się na tym, co ściśle z E = mc kwadrat związane: na względności wszystkiego.
A my, ekipa Pagaczewskiego, opieramy się nie na tym, co się wydaje ani co się podoba, które to kryteria wynikają z przyjęcia owej względności wszystkiego za fundament. My bezwzględnie opieramy się na tym, co i jak trzeba zrobić dla wspólnego dobra. To dlatego słuchamy nie własnego zdania, lecz cudzego: rozkazu księcia Kraka, który wysyła nas na wyprawę, by ratować Krakostan. My nie mamy własnego zdania, lecz zdanie księcia, to jest: wspólne. Nasze. To dlatego tworzymy zespół, w którym każdy robi to, co najlepiej umie, bo po to w zespole jest - a nie postmodernistycznie rozkawałkowaną sumę indywidualności, z których każda robi, co jej się podoba. Osiągnąć cele wyprawy, to jest dla nas wewnętrzny nakaz, a nie coś, co się wydaje, czy coś, co robimy dla frajdy, przygody, tylko dla siebie.
My jesteśmy ze starej szkoły, mającej tysiące lat. I ja to właśnie znaczę; bo gdyby nie, tj. gdybym był postmodernistyczny, mój autor nie wziąłby mnie (że o moim księciu nie wspomnę) z Kadłubka (i nie tylko), lecz wymyślił od zera, jako istotę supernowoczesną, bez przeszłości, bez związków, niczym nie uwarunkowaną, tylko samą sobą.
Dixi.
Podpisano:
Smok Wawelski
/wdzięczny i spieniony/
Użytkownik: Kuba Grom 01.03.2011 09:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Miły Panie Kubo Gromie! ... | WBrzoskwinia
Stąd też właśnie przy opinii poważnego krytyka, który byłby do tej książki zajrzał, i wyraziłby taką opinię nie mając lepszego tematu na artykuł, tak bardzo się nie upieram stwierdzając, że nim nie jestem. Zresztą czym innym jest postmodernizm niejako filozoficzny, mający swe założenia odrzucenia starych schematów, i oddzielenie zewnętrznych przejawów fabularnych od zasad i mód literackich; a czym innym jego popularna, patchworkowa odmiana, wynikająca często z braku świeżych pomysłów u twórcy. Na dobrą sprawę spotkałem się z tyloma definicjami nurtu, że trudno mi dotrzeć do jakiś konkretów. Sądzę jednak, że gdybyście Waszmoście byli postmodernistyczni, to każdy, z innej wzięty bajki, byłby tak indywidualny, że nie w sposób byłoby stworzyć jakiegoś zespołu; że zaś dzieje się inaczej jest zasługą pewnej oryginalności autora, który nie poprzestał na kolażu, ale dodał od siebie wystarczająco dużo aby stworzyć nowość.

Jeśliś zatem Smoku, poczuł się urażony, to możesz na mnie prychnąć dymem, co z pokorą zniosę.
Użytkownik: WBrzoskwinia 02.03.2011 15:33 napisał(a):
Odpowiedź na: Stąd też właśnie przy opi... | Kuba Grom
Miejmy obaj nadzieję, że za wypowiadanie się o tej książce, czy raczej: o tych dziełach, brać się będą właśnie solidni krytycy - jak Ty - a nie transmiterzy postmodernistycznego bełkotu itp. A po drugie: wybij sobie z głowy, że nie jesteś poważnym krytykiem. Jesteś! Zrobiłeś bardzo poważnie wypowiedź, poważnie zaznaczyłeś, że ekipa pana Pagaczewskiego bywa niepoprawna politycznie, poważnie potraktowałeś i dzieci, i dorosłych jako swoich i tego dzieła czytelników, poważnie wskazałeś na komizm (z jakże cennymi i reprezentatywnymi przykładami), itd. Czy chcesz, czy nie, Twoja wypowiedź to porządna, solidna robota krytyczna.
Tyle, że wtręt "postmodernistyczny" (owszem: widać, że drwiący) groził zafałszowaniem Smoka, więc Smok wcale nie był urażony, bo on się nie uraża ni uraz nie chowa; przecież go znasz; on się tylko zwyczajnie wkurzył, co (jak pamiętasz) czasem mu się zdarza. Nie na Ciebie, tylko na postmodernizm... (nie daj się nabrać, że postmodernizmy bywają różne; postmodernizm się może tak przedstawiać, udawać, różnorako śmieszyć, tumanić, przestraszać - ale bełkot jest ten sam /jeśli pamiętasz skądinąd, to i smoki w pewnych sytuacjach wyglądają na mnogie, mimo że jest jeden; jeśli dobrze pamiętam, tak bywa np. gdy smok przechodzi z przestrzeni konfiguracyjnej do realnej/).
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 02.03.2011 17:23 napisał(a):
Odpowiedź na: ...to ją czyta całkiem in... | Kuba Grom
O matko, Kuba, czy Ty wiesz, co Ty zrobiłeś! Ja, która w sprzyjających okolicznościach mogłabym mieć wnuki w wieku stosownym do czytania Pagaczewskiego, nabrałam niepowstrzymanej ochoty na przeczytanie ominiętych swego czasu (nie wiem dlaczego, bo "Porwanie..." podobało mi się niemożebnie i momentami dosłownie płakałam ze śmiechu, na przykład przy scenach z okropikami) części cyklu o profesorze Gąbce! Chyba zełgam w bibliotece (gdzie - jak to zwykle w małej miejscowości - doskonale wiedzą, że moja rodzina składa się z 3 dorosłych osób), że przyjeżdżają do mnie jacyś krewni z dziećmi, bo jak powiem, że dla siebie, to będą na mnie dziwnie patrzeć...
A "Gospodę pod upiorkiem" czytałeś? Też delicja!
Użytkownik: Kuba Grom 05.03.2011 20:05 napisał(a):
Odpowiedź na: O matko, Kuba, czy Ty wie... | dot59Opiekun BiblioNETki
Nie wyobrażacie sobie jak się ucieszyłem, gdy zobaczyłem, że dostałem nagrodę. Co prawda podejrzewałem, że mogę ją dostać, ale podejrzenia a urzeczywistnienie to dwie różne sprawy. W końcu przez ten czas przybyło jeszcze kilka ciekawych recenzji.

Już wypatrzyłem sobie w księgarni biblionetkowej książkę o mitologii skandynawskiej, tylko muszę sprawdzić, czy jest to ta sama świetna książka, którą przeglądałem kiedyś w księgarni w mieście. Nad resztą się zastanawiam. To w sumie fajnie, że można sobie samemu wybrać książki w ramach nagrody. W wakacje brałem udział w konkursie fotograficznym Dziennika Wschodniego,i za drugie miejsce zostałem "1850 dni Warszawy" Bartoszewskiego - grube, historyczne tomiszcze, które mocno mnie nie uszczęśliwiło (zwycięzca dostał 16-tomową encyklopedię historyczną - ja bym się od tego nie ucieszył).


Może się uda jeszcze taka recenzja - mam kilka na papierze, tylko przepisać.
Użytkownik: Anima 05.03.2011 17:07 napisał(a):
Odpowiedź na: ...to ją czyta całkiem in... | Kuba Grom
Serdecznie gratuluję wyróżnienia. W pełni zasłużone. :-)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: