Dodany: 18.02.2011 10:45|Autor: mark014

Książka: Imię róży
Eco Umberto

1 osoba poleca ten tekst.

Przemijanie róży


Właśnie skończyłem czytać książkę i póki mam w pamięci jej główne przesłania, spróbuję przelać je na cyfrowe bity tekstu. Uprzedzam cię czytelniku, że znajdują się w poniższej recenzji fragmenty, które zdradzają mogą treść książki...

O wartości książki świadczy jej bogate przesłanie, które nie wynika z samej akcji, oraz liczne wieloznaczności i umiejscowienie u schyłku średniowiecza. Fabuła jest tylko pretekstem do własnych rozważań filozoficznych i teologicznych. Autor, jak sam wspomina, umieścił w tytule różę, gdyż ma ona tyle znaczeń, że pozwala każdemu na inną interpretację.

Po przeczytaniu, głównie dzięki ostatnim stronom powieści, róża stała się dla mnie symbolem kruchego piękna. Wzbudzające zachwyt czerwone płatki trwają tylko chwilę, po czym następuje nieunikniony koniec. Tak też było z opactwem, które kryło w sobie największy zbiór chrześcijańskich woluminów. Ogromny, budzący podziw gmach spłonął i został opuszczony.

Właśnie ten duch przemijania przewija się przez powieść, oddając atmosferę końca średniowiecza i nadchodzącej apokalipsy. Każdemu więc, kto chciałby dowiedzieć się, skąd bierze się dość pejoratywne określenie "jesień średniowiecza", odsyłam do tego dzieła. Nie wykluczam jednak, że zawarte w nim treści są przejaskrawione. Pamiętać jednak należy, że cała opowieść opiera się na wspomnieniach niemieckiego dominikanina Adsa z Melku. A tak to jest z przypominaniem sobie dawnych czasów, że nie mamy przed sobą minionej rzeczywistości, ale własne jej wyobrażenie.

Wielkość książki przejawia się w tym, że ponowne jej przeczytanie odkrywa przed czytelnikiem nowe fakty. Długo przymierzałem się do tej lektury, aż w końcu zachęcił mnie zbliżający się egzamin z metodyki i filozofii. Dzięki wykładom z tego przedmiotu spojrzałem na przesłanie w innym, pewnie pełniejszym, wymiarze. A ponieważ lubię doszukiwać się drugoplanowych dążeń pisarzy w ich dziełach, może pokrótce napiszę o tym, co ja znalazłem w powieści. Uprzedzam, że nie jestem humanistą i z pozycji przyrodnika mogę niektóre szczegóły błędnie uprościć.

Akcja "Imienia róży" dzieje się w 1327 roku, w trzecim tygodniu listopada. Cóż wtedy się wydarzyło w średniowiecznej Europie? Swoje tezy wygłosił Ockham, franciszkański teolog, który jest twórcą konceptualizmu, a zarazem zwolennikiem życia w ubóstwie. Odniósł się do sporu o uniwersalia, czyli przedmioty teoretyczne. Platon wierzył w świat idei niezależny od świata rzeczy, z którymi się spotykamy na co dzień. Oznacza to, że pojęcia takie jak dobro, sprawiedliwość, prawda istnieją w naszym umyśle w postaci konstruktów teoretycznych ubranych w nazwy i są niezależne od pojedynczych obiektów obserwowanych przez nas w rzeczywistości. Czyli mamy w głowie własną definicję piękna czy dobra, a poszczególni ludzie, którzy czynią źle lub dobrze, są powabni lub nie, nie zmieniają naszego wyobrażenia o tym, co należy uznać za dobre. Wilhelm, mistrz narratora, jest rodakiem i przyjacielem Ockhama, który podchodzi do tej kwestii inaczej. Uważa, że pojęcia teoretyczne, przedmioty ogólne istnieją tylko w naszej głowie, ale w oparciu o nasze obserwacje dotyczące napotkanych pojedynczych rzeczy. Każdy obiekt pozwala nam zmieniać rozumienie terminu, który mamy w głowie. Pojęcie sprawiedliwości może być zmienione np. po zapoznaniu się z przypadkiem nagięcia prawa dla uratowania życia dziecka. A zatem liczy się obserwacja rzeczywistości, jednostek, a nie tkwienie w odrealnionym świecie idei. To zmusza do wykonywania doświadczeń, kontaktu z otoczeniem.

Ockham zatem w dość skostniałym średniowieczu, stroniącym od eksperymentów, opierającym się głównie na teoriach wielkich doktorów Kościoła i unikającym podważania dotychczasowych prawd, wprowadza nowe myślenie (paradygmat), które jest już zaczątkiem zbliżającego się powoli renesansu, pozwalającego wreszcie wyzwolić się nauce powstrzymywanej przez wymuszenia religii. Z tym związane jest też pojęcie "brzytwy Ockhama" - przestrogi, aby nie tworzyć bytów ponad konieczność. Liczy się obserwacja naszego otoczenia, konkretne znaki, które pozwolą nam zrozumieć sens. Tak też było z labiryntem pełnym domysłów, zbudowanym w oparciu o znane dokonania kultury Starego Świata, kryjącym jego wiedzę, ale gdzie liczyła się umiejętność łączenia poszczególnych faktów w całości w drodze do sedna. By dostać się w końcu do "finis Africae", należało czytać wersy Apokalipsy św. Jana nie dosłownie, ale doszukiwać się drugiego dna.

Wilhelm jest tu zwolennikiem takiego podejścia. Przykładem jest odgadnięcie przez niego po śladach na śniegu, nadłamanych gałęziach drzew i zachowaniach ludzi, że zaginął koń Brunellus. Po jednostkowych tropach, znakach, wydedukował wyobrażenie o zwierzęciu wraz z jego przymiotami. Tak dotarł do prawdy, choć mógł się mylić. W książce są też informacje o skutecznym sprawdzaniu postawionych hipotez. Ich mnogość redukuje się poprzez falsyfikację, czyli udowadnianie, że są nieprawdziwe. Jeśli hipoteza wytrzyma test, można ją uznać za prawdziwą. W głowie Wilhelma kłębiło się również od domysłów dotyczących motywów i samego mordercy, które stopniowo ulegały redukcji.

Poza sprawami logiki i metodologii dochodzenia do istoty postawionego problemu, autor krytykuje czasy inkwizycji i zakłamanie tamtych czasów. Być może jego ocena jest zbyt ostra, ale z drugiej strony, gdyby w Kościele działo się dobrze, nie doszłoby po dwóch wiekach do reformacji Lutra. Przedstawiony tu obraz papiestwa jest jak najbardziej negatywny. Oto kler zatracił całkowicie sens głoszonego przez siebie Pisma Świętego, interpretując je na własny użytek. Z perspektywy współczesnego pojmowania prawd głoszonych przez katolików przedstawiony spór o ubóstwo Jezusa wydaje się niezrozumiały. Dziwi wręcz nawoływanie papieża Jana XXII, że Chrystus i apostołowie mieli we własnym posiadaniu wybrane rzeczy, co usprawiedliwiało gromadzenie dóbr ówczesnego Kościoła w postaci nowych budowli, ziem, podatków od ludności oraz prawo do wpływania na władzę świecką. Do wizerunków ukrzyżowanego Jezusa miano wówczas dodawać sakiewkę świadczącą o tej tezie. Prowadziło to do wynaturzeń, które w książce poznajemy po gwałceniu i łamaniu przez duchownych celibatu, prowadzeniu wojen we własnym interesie, próbach wykupywania się z własnych grzechów i przejmowania władzy na państwami.

Z drugiej strony, obraz tego stanu społecznego jest broniony przez grupę stojącą w opozycji do papieża. Przeciwstawiali się tej tendencji franciszkanie i minoryci, którzy pełnią tu rolę głosicieli wstrzemięźliwości oponujących za rachunkiem sumienia za grzechy czynione przez księży. Przekonują, że Jezus i jego apostołowie mieli jedynie podstawowe rzeczy potrzebne do życia, takie jak ubrania i jedzenie, ale nie posiadali dóbr materialnych na własność. Zatem ideałem jest ubóstwo i wyzbycie się doczesnych przyjemności i bogactw, bo celem życia jest kontemplacja Boga. To kłóciło się z poglądami bogatego duchowieństwa sprzyjającego papieżowi, a było na rękę niemieckiemu cesarzowi, który pewnie upatrywał w poglądach franciszkanów finansowych korzyści dla siebie dzięki wyzbyciu się majątków przez kler.

Wszystko to prowadzi do konfliktu, w wyniku którego istnieje dwóch papieży - jeden w Awinionie, wspierany przez króla Ludwika, a drugi w Rzymie. Jednocześnie z głoszącymi wstrzemięźliwość mnichami walczy papież przy pomocy inkwizytorów, którzy wszędzie wietrzą opętanie przez diabła. Zawsze znajdzie się powód lub pretekst dla którego kogoś można oskarżyć o konszachty z szatanem i skazać na stos lub tortury, które przypominają mi działania XX-wiecznych komunistów...

Ówczesny świat jest pełen strachu i wiary w niestworzone istoty - potwory z baśni i opowiadań - mogące czaić się w ciemnym lesie. Ludzie wyczekują apokalipsy, bo stworzony średniowieczny ład zaczyna się walić. Łamią się dawne zasady, w umysłach rodzi się niepewność. "Wielki mrok rzuca cień na posiwiały ze starości świat", mówi Adso, wyczuwając nadejście końca czasów. Jak wiadomo, to kończyła się epoka dominacji doktryny Kościoła. XIV wiek był zapowiedzią zmiany w sposobie myślenia, które będzie miało śmiałość drwić i podważać.

I tu mamy II tom zagubionego dzieła Arystotelesa, które tak bardzo chciał przed braćmi zachować w tajemnicy Jorge. Tyczy się ona śmiechu, ujmowania uznanych prawd w sposób mniej poważny, który ma sprzyjać ludzkiemu rozumowaniu. Niezdrowo jest podchodzić do danego prawa bez żadnych zastrzeżeń, bez nabrania dystansu. Grozi to właśnie fanatyzmem. Ślepy, w rzeczywistości i w przenośni, mnich uważał, że słowa znajdujące się w Biblii zostały już należycie zinterpretowane i nie wolno dalej doszukiwać się w niej nowych znaczeń, bo jest to niepotrzebne i zaburza dotychczasowy spokój. Bał się filozofii mogącej kwestionować niepodważalne dotychczas dogmaty. Twierdził, że śmiech, wesołość i satyra są groźne, bo burzą szacunek dla Boga i Kościoła. Dają początek zgubnym nadużyciom, czyli nowym czasom, gdzie głos duchowieństwa nie będzie się już tak liczył. Człowiek ten żył w takim zaślepieniu, że nie widział zła jakie czynił, ofiar, które musiały stracić życie, bo, jak mówił, działał dla dobra Boga. Oczywiście w jego własnym rozumieniu.

Eco zarzucił tu ówczesnie żyjącym zatwardziałość poglądów, które nie pozwalały rozwijać się lepszym ideologiom. Biblioteka opactwa kryła w sobie tysiące ksiąg nie tylko religijnych, ale i w alchemiczny sposób tłumaczących świat. Wiele z nich pochodziło z kręgu arabskiego, a trzeba podkreślić, że tamtejsza medycyna była bardziej zaawansowana niż europejska. Księgi były jednak pod baczną kontrolą opata. Nie było pożądane, by w głowach mnichów zrodziły się poglądy inne od obowiązujących. Bezgraniczna dominacja Kościoła i wymuszenie przez niego obowiązywania jedynego wyobrażenia świata skutkowały z jednej strony coraz większym odchodzeniem od istoty prawd ukrywanych w Ewangelii w stronę władzy, bogactw i zdeprawowania (przecież relacje pomiędzy niektórymi mnichami miały charakter homoseksualny, nazywany tu sodomią, a księża nie stronili od kontaktów płciowych z kobietami), a z drugiej zastój w postępie naukowym, który miał się ograniczać do teorii zgodnych z Biblią. Sam opat wolał odesłać Wilhelma i jego ucznia, aby zaprzestali szukania mordercy, bo to może zaszkodzić reputacji zakonu. Tym samym wolał śmierć swoich współbraci niż ujawnienie niewygodnej prawdy. Jak się potem okazało, tę zasłonę pobożności i wiekowej mądrości strawił w mgnieniu oka ogień, kończąc na zawsze z intrygami i kłamstwami w cieniu kościelnych filarów.

Wydarzenia w opactwie w końcu prowadzą Adsa do zwątpienie w istnienie Boga, co mnie zdziwiło w obliczu miejsca, czasów i jego powołania:

"Jak może istnieć ład, byt konieczny utkany z możliwości?", czyli jak może istnieć Bóg, skoro każdy z nas może go pojmować inaczej i nie ma jednego konkretnego wyobrażenia o nim?
"Jaka jest więc różnica miedzy Bogiem a pierwotnym chaosem?" - skoro każdy pojmuje Boga inaczej, ma własny światopogląd i kryteria dla najważniejszych wartości, np. dla dobroci, prawdy, sprawiedliwości itd., tworzy się tyle wyobrażeń o Bogu, ile jest osób wierzących w Niego. Może więc tkwi on tylko w naszych głowach, jak inne byty teoretyczne, terminy, dzięki którym możemy rozumieć otaczającą rzeczywistość...? A w praktyce go nie ma...?
"Czy utrzymywanie, że Bóg jest absolutnie wszechmocny i absolutnie rozporządzalny względem własnych wyborów, nie jest tym samym, co utrzymywanie, że Bóg nie istnieje?". Wilhelm odpowiada, że "zbyt wielki tu zamęt". Jeśli poddamy wszystkie dotychczasowe prawa w zwątpienie, zakwestionujemy powszechne prawdy i każdy będzie miał swoją, to dojdzie do totalnego chaosu, bo nikt nie będzie mógł przekonać drugiego człowieka do swojego zdania, bo ten drugi będzie miał prawo do własnej interpretacji. Zrozumiałem to tak, jak podchodzi się obecnie do kwestii istnienia Boga. W średniowieczu trzeba było wierzyć w Niego, bo inaczej groziło to torturowaniem lub śmiercią. Dogmaty były narzucane i nie było żadnej możliwości sprzeciwu czy miejsca na dyskusję. Teraz każdy ma własne argumenty za i przeciw, analiza własnego doświadczenia i zewnętrznych przekonywań innych decydują o tym, czy wierzymy, czy nie.

Głoszony przez średniowiecznych ład zgodny z Pismem Świętym i nakazami papieża, jak należy właściwie rozumować, okazuje się chaosem. Prowadzi do zwątpienia w rzeczywistość, które tak bardzo cechuje naukę i jej dążenie do prawdy.

Wilhelm pod koniec przytaczanych tu zdarzeń mówi: "Zachowywałem się jak człek uparty idąc za pozorem ładu, kiedy powinienem był wiedzieć dobrze, iż nie ma ładu we Wszechświecie".
Adso odpowiada, że poznając "porządki błędne" (dzisiaj powiedzielibyśmy uproszczenia, modele rzeczywistości, uogólnienia) udało się znaleźć rozwiązanie zagadki. Eco daje nam sygnał, że wolność poglądów, poznanie nawet sprzecznych z uznaną doktryną opinii, zwątpienie w dotychczasowy porządek jest konieczne do zrozumienia świata, co nie znaczy, że możemy go objąć rozumem w pełni.

Takie wnioski wyniosłem z przeczytania książki. Czy właściwe? Nie wiem, ale zawsze można o nich podyskutować :).

Cytaty zacięgnięte z książki Umberto Eco, "Imię róży", przeł. Adam Szumanowski, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, 1987.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2853
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: