Dodany: 16.02.2011 16:07|Autor: TOMPAP

Tragedia ludzka


"Nie wiem, kto mnie wydał na świat, ani co jest świat, ani co ja sam. Żyję w straszliwej nieświadomości wszystkich rzeczy. Nie wiem, co jest moje ciało, co zmysły, co dusza i owa część mnie, która myśli to, co ja mówię, która zastanawia się nad wszystkim i nad sobą i która nie zna siebie jak reszty. Widzę przerażające przestrzenie wszechświata, które mnie otaczają, czuję się przywiązany do kącika tej rozległej przestrzeni, nie wiedząc, czemu mnie pomieszczono raczej w tym miejscu niż w innym, ani czemu tę odrobinę czasu, jaką mi dano do życia, wyznaczono w tym, a nie w innym punkcie całej wieczności, która mnie poprzedziła, i tej, która ma po mnie nastąpić. Widzę ze wszystkich stron same nieskończoności, które zamykają mnie niby atom i niby cień trwający niepowrotną chwilę. Wszystko, co wiem, to jeno to, iż mam niebawem umrzeć; ale co mi najbardziej nieznane, to sama ta śmierć, której niepodobna mi uniknąć"*.


Każda nowa książka autora ukrywającego się pod pseudonimem Marek S. Huberath jest w światku fantastyki wydarzeniem literackim. I bez względu na to, jak oceniać jego twórczość pod względem formy i treści, jedno zawsze jest pewne - teksty tego autora to nie tylko rozrywka. Huberath pisze fantastykę, którą nazywam "fantastyką z górnej półki", czyli taką, która ociera się o literaturę piękną. Kryterium odróżniające "fantastykę z górnej półki" od całej masy typowo pulpowych powieści jest bardzo proste - ten rodzaj literatury pod sztafażem fantastyki zadaje i próbuje udzielić odpowiedzi na pytania stawiane sobie przez człowieka od zarania dziejów. I nierzadko zdarza się, że taka fantastyka dotyka Tajemnicy Życia lepiej aniżeli współczesna, eksperymentująca z formą tzw. "literatura głównonurtowa". Nie inaczej jest w przypadku tej powieści.

Uwaga. Recenzja zawiera elementy fabuły.

W "Vatranie Auraio" bohaterowie zostają rzuceni w świat bardzo nieprzyjazny, mówiąc eufemistycznie. Jego geografia oraz biologia z bogactwem znakomicie opisanej fauny i flory przywodzi na myśl "Cykl Helikoński" Briana W. Aldissa. Podobnie jak w powieści angielskiego pisarza, na planecie zamieszkiwanej przez osadników z Matczynej Doliny miesiące są bardzo długie, lata upalne, a zimy tak mroźne, że powodują przejście w stan wegetatywny wszelkiego życia, nie wyłączając ludzkiego. Wraz z nadejściem mrozów mieszkańcy wioski, w której ma miejsce akcja powieści, zażywają ziołowy narkotyk, wywołujący często kończący się śmiercią letarg, trwający przez sześć studwudziestodniowych miesięcy. Osada ożywa późną wiosną, gdy śniegi stopnieją, jednak i wtedy życie jej mieszkańców nie jest łatwe. Woda jedynego w okolicy źródła za sprawą bakterii szybko zamienia się w śmiercionośną truciznę, co zmusza ludzi do zaspokajania pragnienia wyłącznie za pomocą wina wytwarzanego ze sfermentowanego mleka stworzeń zwanych mlokaj jogrami. Są to istoty większe niż koń, z wyglądu przypominające mrówkę, jednak z większą liczbą odnóży. W powieści pełnią rolę krów, myliłby się jednak ten, kto by myślał, że są równie spokojne jak nasze rodzime przeżuwacze. Sam mlokaj jogr co prawda człowieka nie zaatakuje, ale dosiadający go jeździec, a tylko dosiadając tę wielką mrówkę przez cały okres wypasu można utrzymać nad nią kontrolę, narażony jest na atak stwora próbującego zespolić swoje ciało z jego ciałem. W związku z tym prozaiczna zdawałoby się czynność, jaką jest wypas bydła, staje się śmiertelnie niebezpiecznym zdaniem, prowadzącym do śmierci co mniej wprawnych pasterzy, spędzających dnie i noce na grzbiecie zwierzęcia. Mlokaj jogry, jak sama nazwa wskazuje, wytwarzają mleko, z którego wytwarza się wspomniane wino. Ponieważ jest to jedyne źródło płynu, możemy domyślić się, że alkoholizm i wynikające z niego patologie stanowią codzienną prozę życia. Na tym jednak nie koniec. Planetę zamieszkują sporych rozmiarów arachnidy polujące w nocy, których ulubioną, bo najsłabszą ofiarą jest oczywiście bezbronna ludzka istota. Dlatego wszyscy mieszkańcy wraz z nastaniem zmierzchu zamykają się szczelnie w domach, a następny dzień rozpoczynają od oczyszczania terenu z zewsząd zwisających pajęczych nici. Nie są to jednak największe zagrożenia czyhające na człowieka w tym nieprzyjaznym świecie. Do widocznej gołym okiem fauny dochodzą bowiem jeszcze bakterie, przed którymi nie ma żadnej obrony. Atakują każdego człowieka, doprowadzając do powolnego gnicia ciała i śmierci w męczarniach. Nie ma przed nimi ucieczki ani lekarstwa. Wszyscy skazani są na okrutną śmierć, która - jak możemy się domyślić z lektury - następuje średnio w wieku około czterdziestu ziemskich lat. Nikt na szczęście tej czterdziestki nie dożywa, bo oto na niekorzyść ludzi działa jeszcze budowa ciała kobiety, która uniemożliwia prokreację w znany nam doskonale, przyjemny sposób. W wyniku zmian czy to ewolucyjnych, czy chorobowych, kobiety w Matczynej Dolinie rodzą się z miednicami nieprzystosowanymi do porodów, w związku z tym każda próba urodzenia dziecka w sposób naturalny prowadzi do śmierci zarówno płodu, jak i matki. Z tej sytuacji znaleziono jednak dość makabryczne wyjście w postaci rytuału zwanego "wylotem". Osiągnąwszy odpowiedni wiek, wszystkie kobiety i mężczyźni zażywają kąpieli w basenie wypełnionym toksynami, doprowadzającymi do ich śmierci i powolnego rozkładu. Jednak skład cieczy pozwala na przeniknięcie plemników do komórek jajowych kobiet, które, będąc w stanie wegetatywnym, zachodzą w ciążę. W środowisku wodnym ich łożyska wraz z dojrzewającymi płodami wydostają się poza ciało, dzięki czemu w odpowiednim momencie zostają zebrane. W taki sposób śmierć jednych automatycznie daje życie drugim.

Tak mniej więcej wygląda życie niewielkiej osady nad strumieniem w Matczynej Dolinie. Nie jest to oczywiście obraz pełny. Autor włożył wiele energii w opisanie nie tylko codziennego życia i problemów mieszkańców stworzonego przez siebie świata. Skupił się również na relacjach między ludźmi, nie wyłączając obrzędów i rytuałów, które z naszej perspektywy wydają się barbarzyńskie, lecz w tamtym świecie są czymś naturalnym. Momentami zapominamy, że wszystko, o czym czytamy, jest fikcją, a my nie jesteśmy właśnie w trakcie lektury jednej z podróżniczych książek Ferdynanda Ossendowskiego. Jest to zabieg całkowicie zamierzony, czego zdają się nie dostrzegać inni recenzenci książki, zarzucający Huberathowi zbytnią monotonność i rozwlekłość narracji. Autorowi chodziło bowiem o to, aby wystarczająco dobitnie przedstawić nieprzyjazny świat istniejący na zewnątrz ludzkiego ja. Jednak i owo ludzkie ja okazuje się równie nieprzyjazne. Huberath wypełnił świat swojej powieści najróżniejszymi typami osobowości. Mamy więc całe spektrum charakterów. Od pracowitych rolników, przez niegroźnych pijaczków, po zwyrodnialców, zawistników i gwałcicieli. Nieważne, że groźny jest świat, któremu musimy codziennie stawiać czoło. W żaden sposób nie likwiduje to ani nie hamuje skłonności naszej upadłej natury, skorej do zła i występku bez względu na okoliczności - zdaje się mówić autor.

Bohaterowie powieści Huberatha są osamotnieni nie tylko w walce o powszednią egzystencję, którą często przegrywają w znoju tych samych, wciąż powtarzających się czynności rolniczego życia w skrajnie nieprzyjaznych warunkach. Są osamotnieni również w walce o swoją godność, sprowadzeni do poziomu materiału rozrodczego, który musi przetrwać do momentu śmierci-narodzin. Z tej egzystencjalnej pustki nie ma żadnej ucieczki. Nie daje jej miłość szybko przeradzająca się w chorobę psychiczną lub prymitywne pożądanie ciała, nie daje jej również nauka. Fantastyka, nie tylko zresztą fantastyka, przyzwyczaiła nas postrzegać naukę w kategoriach wybawiciela, który zastąpiwszy "boski zabobon", doprowadzi ludzkość do wyzwolenia i dobrobytu. Huberath bezlitośnie obnaża fałsz takiego mniemania. W "Vatranie Auraio" jedyny mężczyzna pretendujący do miana naukowca, który prowadzi w miarę rzetelne obserwacje, mogące wnieść coś nowego do życia współmieszkańców, okazuje się zwyrodniałym zboczeńcem, wykorzystującym swoją wiedzę i umiejętności do własnych celów. A kiedy na planetę po setkach lat nieobecności przybywają potomkowie ludzi, którzy wcześniej ją skolonizowali i wśród mieszkańców osady pojawia się promyk nadziei na polepszenie losu, okazuje się, że nowi przybysze są jeszcze bardziej niedołężni od kolonistów. Większość szybko umiera zaatakowana bakteriami, reszta popada w pijaństwo.

Człowiek w tej powieści zdecydowanie nie jest typem zdobywcy wszechświata, do którego przyzwyczaiła nas anglosaska fantastyka. Nawet statki kosmiczne nie są tu jego wytworem, lecz całkiem odeń niezależnymi organizmami, które przypadkowo napotkał na swojej drodze i udomowił. Bez ich pomocy ledwo udało mu się dotrzeć do Marsa. Huberath doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak słabymi istotami jesteśmy w rzeczywistości, jednocześnie będąc pełnymi nieuprawnionej pychy i naiwnej wiary w siebie i swoje możliwości. Przekonanie to dzieli z Lemem i być może stąd dedykacja na pierwszej stronie. Jedyne, co mógłbym Autorowi zarzucić to to, że nie zasugerował czytelnikowi, w jaki sposób ludzkość mogłaby wybrnąć z tej sytuacji i zmienić swój stosunek do otaczającego ją świata. Wiedząc jednak, jaki jest światopogląd Huberatha (nie bez kozery zacząłem od cytatu z Pascala), wiem też, jaka byłaby to odpowiedź. Odpowiedź wciąż bardzo niepopularna, może więc lepiej, że postąpił tak, a nie inaczej.


---
* Blaise Pascal,"Myśli", tłum. Tadeusz Boy-Żeleński, wyd. Hachette, 2008, s. 108.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1791
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: