Nienawidzę powtórek i kocham powtórki. Kolejne czytanie pozwala często dotrzeć głębiej, lub po prostu spojrzeć na lekturę pod innym kątem i uwypuklić to, co skryło się pod powłoką akcji. A taki
Ostatni czytelnik (
Toscana David)
jest jak cebulka w łupinie i dopiero rozbierając go warstewka po warstewce dochodzimy do sedna i znajdujemy to, co w tej powieści jest istotne i wartościowe.
W warstwie wierzchniej mamy jakąś absurdalną historię o zamierającej mieścinie i jeszcze bardziej nonsensowne morderstwo. Tuż za, wydawałoby się, centralną postacią bezpośrednio zamieszaną w bieżące wydarzenia ukrywa się prawdziwy bohater powieści – współczesny Don Kichote, który wykłada rzeczywistość za pomocą literackich odniesień. Tych prawdziwych i tych zmyślonych.
Ale i to tylko swawolna gra z czytelnikiem i przyczynek do rozważań o literaturze, jej twórcach i czytelnikach. Lucio bowiem, na pierwszy rzut oka szalony cenzor książek, serwuje wcale nie tak bzdurne jakby się wydawało opinie na ich temat. Wyjęte z całości wcale nie brzmią tak nonsensownie i można się z nimi nie zgadzać, ale nie można machnąć na nie ręką, jako na wydumane.
Lucio oskarża twórców latynoskich o odżegnywania się od własnych korzeni :
„[…] bo kiedyś byłem z ludu, drogie panie, a teraz jestem sfrancuziały, zniemczony albo bułgarofil; mój bohater niegdyś dzierżył w ręku sztylet, a dzisiaj ściska kieliszek wina; spał w jakiejś uliczce, a teraz skarży się, że jego hotel nie ma widoku na morze[…]”. (s.16.)
„Znał inne pozycje Antonia Pedrozy z czasów, gdy ten w biografii wymieniał swoje książki, a nie podróże; wówczas gdy jego proza wyrażała jeszcze cokolwiek, zajmowała się ludźmi bez wizytówek, którzy chodzą po ulicy, ulicy, która nazywa się ulica, a nie rue”. (s.17.)
”Kolejne Hiszpaniątko, u którego więcej przypisów niż opisów[…]”. (s.21.)
Lucio krytykuje twórców ulegających presji czytelników oczekujących szczęśliwych zakończeń, lub przeciwnie, serwujących im kaskady krwawych opisów, wydumanych mordów – nieprawdopodobnych, bo powstałych wyłącznie na podstawie wyobrażeń twórców. Nie darmo przywoływane przez Lucia tytuły książek przywodzą na myśl jakieś potworkowate romansidła, horrory czy kryminały pośledniego sortu: „Różowe podkolanówki”, „Miasto bez dzieci”, „Szpital niewiniątek”, „Córka telegrafisty” itp. Papka dla mas. Wyśmiana i wyszydzona.
Lucio przeciwstawia im literaturę dążącą do twórczego przetworzenia rzeczywistości, bez jednoczesnego jej udoskonalania i deformowania; odrzuca formy, których zadaniem jest jedynie wtłoczenie treści; preferuje otwarte problemy, otwarte zakończenia, które pozwolą czytelnikowi na uruchomienie własnej wyobraźni i pozostanie z bohaterami powieści nawet po zamknięciu ostatniej karty.
Lucio tworzy także dość ciekawą teorię na temat różnicy pomiędzy światem rzeczywistym, a tym odbitym w powieści.
„Książka o historii mówi o rzeczach, które były, podczas gdy powieść o rzeczach, które są, i w ten sposób czas historii kontrastuje z czasem powieści, który Lucio nazywa czasem teraźniejszym permanentnym, czasem natychmiastowym, namacalnym i autentycznym”. (s. 116.)
Historia przemija, bohaterowie zamieniają się w proch, natomiast w powieści ten odcinek czasu, który ona opisuje trwa wieczność całą i trwać będzie, dopóki istnieć będą czytelnicy, bo jest odtwarzany za każdym razem, gdy jakaś dłoń odwraca karty książki. A czasami o wiele dłużej, szczególnie wtedy gdy mamy ochotę wybrać się z autorem na spacer i znaleźć u niego odpowiedzi na dręczące nas wątpliwości, co do losu bohaterów. ;-)
= = =
Skojarzenia luźne: Marquez, Carpentier, Hamsun, Blixen, Nabokov, Hugo, Tołstoj, Bioy Casares - właściwie ta książka to zaproszenie do starej, ale wciąż jarej klasyki powieściowej.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.