Dodany: 26.01.2011 19:18|Autor: Lenia
"Historia wesoła, a ogromnie przez to smutna"
Zanim sięgnęłam po książkę, zostałam obdarowana opinią o niej i paroma cytatami przez moją przyjaciółkę, która zaczęła czytać "Trans-Atlantyk" niedługo wcześniej. Z nich mogłam wysnuć wniosek, że jest to książka dziwna, mówiąc oględnie, oryginalna.
Czytając, przekonałam się o tym. "Trans-Atlantyk" zdecydowanie nie przypomina żadnej z lektur szkolnych. Nie ma takich lektur, przy których nie można się powstrzymać od śmiechu i w przypadku których stan taki jest przewlekły (a u mnie trwał niekiedy przez kilka stron).
Zabawność "Trans-Atlantyku" to zasługa stylu i języka, jakich używa autor. Styl jest tu połączeniem kilku różnych tendencji, właściwych twórcom różnych epok. Spośród pisarzy będących dla Gombrowicza inspiracją do stworzenia własnego stylu na potrzeby "Trans-Atlantyku" wymienia się Jana Chryzostoma Paska, Adama Mickiewicza i Henryka Sienkiewicza.
Mogłoby się wydawać, że z połączenia stylów tychże powstanie coś aż nieznośnie wzniosłego, pompatycznego, czego będzie można użyć tylko do opisania pojedynku dwóch broniących honoru walecznych rycerzy tudzież do opiewania uroku krajobrazów ziemi rodzimej.
A tu właśnie - pojedynek. A tu właśnie - opiewanie ziemi rodzimej. Dokładnie z tym: z upartym, mozolnym kontynuowaniem narosłej przez wieki tradycji polskiej, z kurczowym trzymaniem się wspomnień Polski szlacheckiej, sarmatyzmu i wreszcie mesjanizmu polskiego, wydumanego przez romantyków, chce walczyć w swej powieści Gombrowicz.
Pojedynek staje się u niego śmiechu wartym, bezsensownym pomysłem starego Polaka-tradycjonalisty na emigracji. O opiewaniu zaś główny bohater "Trans-Atlantyku", noszący jakże enigmatycznie brzmiące nazwisko Witold Gombrowicz, nie chce nawet słyszeć i odrzuca propozycję pracy w charakterze pisarza produkującego na potrzeby zagranicznej publiczności literackiej apologie "wielkich Polaków".
Trzeba przyznać, że powieść jest w tym aspekcie więcej niż zaczepna, jest nawet brutalna, odsłaniając bezsens starań utrzymania mitu Polski jako wylęgarni geniuszy, wybitnych twórców i dzielnych wojowników, teraz, zawsze i na wieki wieków powiewających sztandarem z wypisaną maksymą "Bóg. Honor. Ojczyzna".
To, w zestawieniu z naprawdę absurdalnymi scenami, takimi jak choćby wspomniany wyżej pojedynek, oraz z dziwacznością języka, będącego mieszaniną stylizowanego polskiego z językiem wytworzonym przez fantazję Gombrowicza, daje efekt komizmu. Zmuszają wręcz do śmiechu wypowiedzi bohatera takie jak ta: "Przeklęteż Ludzkości spaczenie! Przeklętaż ta świnia nasza w błocie utytłana!"[1]. Fascynuje przy tym wyczucie rytmu i wrażenie falowania frazy, które Gombrowicz potrafi stworzyć, jak np. w tym fragmencie: "Gdy tedy jeden Ręką Machnie, drugi Nogę zadrze. Gdy jeden na drzewo wlizie, to drugi na bryczkę, więc to jeden Świśnie, drugi Pryśnie, ten śliwkę zji, tamten ulęgałkę, tamten Prychnie, ten Kichnie, a gdy jeden Skoczy, drugi zamknie oczy"[2].
Pierwszą fazą czytania książki była dla mnie, obok rozbawienia, fascynacja talentem prozatorskim, a jak widać z przytoczonego wyżej fragmentu, także poetyckim Gombrowicza. Później jednak dostrzegłam w "Trans-Atlantyku" coś zastanawiającego. Pomimo całej swojej zadziorności, stosunku do państwa polskiego pachnącego nieco anarchizmem, pomimo sprzeciwu wobec Mickiewiczowskiej koncepcji patriotyzmu utwór nie jest w stanie obalić starego porządku rzeczy. Nie odcina się od tradycji literackiej Pasków, Mickiewiczów i Sienkiewiczów, lecz przecież w jakiś - choćby i szyderczy - sposób ją kontynuuje. Choć w krzywym zwierciadle, ukazuje jednak obraz Polaków, jakimi byli w przełomowym momencie historii. Wpisuje się tym samym w tę tradycję, staje w jednym szeregu obok twórców takich jak Mickiewicz czy Wyspiański.
Robię zapewne nie tylko krzywdę autorowi "Trans-Atlantyku", stawiając go w jakimkolwiek szeregu, czego by raczej nie pragnął, lecz także poważny błąd, interpretując jego powieść wyłącznie na płaszczyźnie narodowej. Sam Gombrowicz w "Przedmowie" napisanej w 1957 r. apelował o "głębsze i wszechstronniejsze odczytanie tekstu"[3]. Tak jednak powieść przedstawia się moim oczom, no, a jak je otworzę szerzej, może i zobaczę coś więcej.
Co jeszcze zastanowiło mnie w "Trans-Atlantyku", to fakt, że mimo występującego tam w przeróżnych formach komizmu nie jest to wcale "zabawna, lekka powieść", jak to ujął Stefan Chwin[4]. Jest to książka w istocie bardzo smutna. Nie niesie nadziei na to, że w przyszłości los Polaków się odmieni, a ich życie stanie się szczęśliwsze, wyzwolone od nakazów wielowiekowej tradycji polskiej, w którą na stałe wprzęgła się szalona idea mesjanizmu, uświęcająca cierpienie w imię wyższych, a nigdy nieprzybliżających się na tyle, by można było ich dotknąć, celów. Powieść nie niesie nadziei na takie wyzwolenie; mówi o tym bardzo sugestywnie zachowanie głównego bohatera, który, choć pragnąłby zrzucić z siebie obowiązek zachowania polskości, a nawet pamięć o tym, że jest Polakiem, nie ma w sobie dość siły, by to zrobić. Wymownie świadczy o tym liczba scen, w których Gombrowicz pada na kolana w zetknięciu z czymś, co w jakiś sposób reprezentuje Polskę.
Niewypowiedzianym pesymizmem tchną też fragmenty ukazujące przeżycia wewnętrzne bohatera: uczucie dojmującej pustki, niemoc, zagubienie i paraliżująca obojętność, która wg mnie jest jednym z najstraszniejszych, a także najbardziej nieuchwytnych i trudnych do opisania przeżyć. Te partie powieści przypominały mi "Ziemię jałową" Thomasa Eliota i głęboko zapadły mi w pamięć.
"Ale Pusto. I na ulicy tyż Pusto. Wietrzyk mnie lekki i wilgotny owiał, ale nie wiem dokąd mam iść, co robić; i, gdy do kawiarni zaszedłem, tam Pusta Herbata"[5]. "(...) straszny mnie był mój Strach właśnie Niestrasznością swoją, o, czemuż to ja u Ojca nóg gniewnych i na kolanach moich Żalu, Bólu, Lęku czuć nie mogę, a tylko Słoma, siano, Badyl, Badyl pusty!"[6].
Ze względu na swoją oryginalność "Trans-Atlantyk" jest wyzwaniem, zwłaszcza dla osób, które nie lubią eksperymentów w dziedzinie stylu. Nie każdemu przypadnie do gustu ta powieść, ale na pewno, jak zauważyła Alimak w recenzji "Polaków portret własny", nikt z czytających nie pozostanie wobec niej obojętny.
Ja cenię ją bardzo za wieloaspektowość, możliwość dokonania różnych interpretacji i różnych ocen. Poza tym "Trans-Atlantyk" wprowadził mnie w twórczość Gombrowicza i pozwolił odkryć jego talent, co w przyszłości zaowocuje pewnie przeczytaniem... no tak, "Ferdydurke", kolejnej lektury.
Polecam szczególnie tym spośród czytelników, którzy lubią wewnętrzne sprzeczności i zawiłości.
---
[1] Witold Gombrowicz, "Trans-Atlantyk", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, s. 43.
[2] Tamże, s. 116.
[3] Witold Gombrowicz, "Przedmowa do »Transatlantyku«", w: tegoż, "Trans-Atlantyk", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, s. 5.
[4] Stefan Chwin, "Gombrowicz i Forma polska", w: Witold Gombrowicz, "Trans-Atlantyk", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, s. 134.
[5] Witold Gombrowicz, "Trans-Atlantyk", dz. cyt., s. 80.
[6] Tamże, s. 95.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.