Randy Pausch był amerykańskim naukowcem z krwi i kości. Jak nic innego określa go utożsamienie z kapitanem Kirkiem ze "Star Trek". Samo w sobie jest to dla mnie nieco dziwne, ponieważ był raptem o jakieś 10 lat starszy ode mnie, a ten sposób myślenia ze "złotego wieku" wydaje mi się prehistoryczny. Jest w tym odwaga, rozmach i skrajna prostota, które obecnie śmierdzą arogancją i banałem na kilometr.
A jednak to właśnie takie marzenia kierowały wyborami młodego Randy'ego i nie przestały także w jego dorosłym życiu. Osiągnął sporo, stał się cenionym specjalistą od wirtualnej rzeczywistości, który odcisnął swoje piętno zarówno na macierzystej uczelni, jak i w znanych firmach przemysłu rozrywkowego. I owszem, miał też minusy - naprawdę był nieco zarozumiały, o czym sam wspomina.
Nieoczekiwanie w środku błyskotliwej kariery i początkach wychowania trójki dzieci okazało się, że czeka go szybkie zwinięcie się z tego świata. Lekarze dali mu 3 do 6 miesięcy życia i wspólnym postanowieniem zdecydowali o zmianie terapii na paliatywną, tzn. taką, która niczego nie leczy, ale zapewnia możliwie największy komfort życia. A nasz bohater, jak klasyczni twardziele i zdobywcy, zamiast się zwinąć w kłębek, postarał się jak najefektywniej wykorzystać czas, który mu pozostał. Inżynieria bowiem, jak twierdził, to dziedzina, w której nie ma rozwiązań idealnych, chodzi tylko o to, żeby osiągnąć jak najlepszy efekt mając to, co się ma.
Ta książka to zapis niezwykłego wykładu, który wygłosił niedługo po poznaniu tej diagnozy. Podsumował w nim swoje życie i osiągnięcia tak, jak każdy nauczyciel - z myślą o tym, czego warto nauczyć następne pokolenie. Chwila była szalenie wzruszająca i niezwykła. Pausch ze swadą i humorem przedstawił esencję tego, co warto robić, aby spełnić swoje marzenia. Tak to sobie wyobrażam z lektury, ale chętnie obejrzę też oryginalne nagranie wideo, które (tak jak i książka) biło rekordy popularności.
Garść wniosków z wykładu: należy mieć jak najbardziej konkretne marzenia, choćby wydawały się nie wiem jak zwariowane (np. żeby znaleźć się w stanie nieważkości); spełnienie marzeń bardzo zależy od pracowitości, nie należy więc zdawać się na łut szczęścia, tylko zasuwać; czasem wystarczy po prostu zapytać, zamiast zakładać, że czegoś na pewno nie da się zrobić; należy efektywnie zarządzać swoim czasem, nie marnując go na rzeczy zbędne; mury są po to, żeby zniechęcić tych, którym nie zależy aż tak bardzo.
Nie czuć jakiegoś ponurego nimbu nad tą książką, śmiercią nikt nie straszy ani nie epatuje. Jest mowa o smutku i żalu, ale to naturalne, bo nawet ci, którzy życiem się męczą, zwykle niechętnie je opuszczają. A Pausch upajał się życiem i miał dalsze plany, których nie zaniechał w perspektywie kilku miesięcy, raczej je przeformułował tak, żeby nie tylko zapewnić rodzinie jak najlepsze przejście do istnienia bez niego, ale też nadal samemu się cieszyć tym, co robi i przeżywa.
Najbardziej spodobały mi się fragmenty, w których stalowy Randy przyznaje, że nie doceniał psychologów i artystów. Cóż, to też powód do uznania - umiejętność zmiany poglądów i uczenia się czegoś ważnego do końca.
"Ostatni wykład" przypomina mi serię poradników życia Beaty Pawlikowskiej. Powód oczywisty - niedawno czytałem
W dżungli życia : Poradnik dla dziewczyn i chłopców (oraz niektórych dorosłych) (
Pawlikowska Beata)
oraz
W dżungli miłości (
Pawlikowska Beata)
, no i leżą na tej samej półce w bibliotece. Podobieństwo widać jednak także w treści, obydwoje zachęcają do odwagi i planowania w marzeniach oraz do ciężkiej pracy nad tym. A przecież nie są specjalnie podobni - Pawlikowska startowała w dorosłość z ogromnym bagażem ciężarów i kompleksów, podczas gdy Pausch opierał się na swoim szczęśliwym dzieciństwie jak na skale.
Dobra książka, a jako zjawisko zupełnie unikatowa. Jeśli ktoś chce się powzruszać, to raczej nie ten adres, za to naprawdę niezły przewodnik, czym się kierować, aby spełnić marzenia - swoje, nie autora...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.