Dodany: 05.10.2004 08:12|Autor: karolinaR

Pasowanie na pisarkę wybitną dokonane pewnego ranka, przy świtającym już kolejnym dniu i niewyspaniu


W moim przypadku literatura skandynawska to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Wszystko zaczęło się dawno, dawno temu od "Sagi o Ludziach Lodu" Margit Sandemo, którą połykałam prawie w tajemnicy, z opętańczym zapałem, który kazał mi przeć do przodu przez wszystkie części kilkanaście w sumie razy. Choć nie, za początek przyjąć można książki arcykapłanki mojej dziecięcej wyobraźni, Astrid Lindgren. Kto nie wzruszał się, czytając "Braci Lwie Serce", kto nie chciał być taki jak Pippi? Potem przyszedł czas na pozostały dorobek (mało ambitne, aczkolwiek bardzo relaksujące) Margit Sandemo i innych autorek sag. Po drodze pojawiło się jeszcze kilka nazwisk - Lagerlof, Hultberg, Biornson, Gejllerup, Lagerkvist - ale to wszystko już klasyka. Andersen też był ze Skandynawii i Sampo Lapelli również.

Młodsza literatura szwedzka i ogólniej mówiąc skandynawska traktowana jest przez polskich wydawców po macoszemu. Oczywiście, mieliśmy w ciągu ostatnich lat opublikowane książki kilku głośnych autorów - Gaardner ze "Światem Zofii", Wassamo z "Księgą Diny", Agneta Pleijel z "Lordem Nevermorem", czy Niemi "Muzyka Pop z Vitulli". Wszystkie tytuły z tego kręgu kulturowego stają się obiektem moich westchnień, by potem zostać pożartymi. Większość z nich to znakomite pozycje, tylko dlaczego w porównaniu na przykład z szeroko pojętą literaturą anglojęzyczną (często na dużo niższym poziomie) wydaje się ich tak niedużo?

Osłodą na bolączki mogła być "Kwietniowa czarownica" Majgul Axelson - przygnębiająca i nieco upiorna baśń, w której ludowe wierzenia koegzystowały ze współczesną fizyką. Powieść zdecydowanie do czytania z wypiekami na twarzy. Moja radość, kiedy okazało się, że opublikowana zostanie jeszcze jedna książka autorki, była ogromna. "Daleko od Niflheimu" mnie nie rozczarowało, co wydawało się prawie pewne po "Kwietniowej czarownicy". Oba tytuły są nieporównywalne - to jakby zestawienie wnętrza Lipowej Alei z meblami made in Ikea. Obie znajdą swoich zdecydowanych zwolenników, a ja nie mogąc się zdecydować, powiem, że dla mnie Majgull Axelsson to wybitna pisarka. Jedna z najbardziej utalentowanych.

Niflheim to staroskandynawskie piekło. Czy na miano miasta utrapienia z poematu Dantego bardziej zasługuje filipińskie pustkowie i dramatyczne wydarzenia, czy szwedzka małomiasteczkowa i przepełniona wspomnieniami przestrzeń?

Cecylia - kobieta po czterdziestce, rozwiedziona, pracownik ambasady. Musi przetransportować do szpitala szwedzkiego więźnia. Zna go z dzieciństwa, był facetem jej przyjaciółki. Filipiński szofer stara się, jak tylko może, ale nie zdąży przed wybuchem wulkanu, który postanowił nie dać o sobie zapomnieć. Grupka wraz z małą, okaleczoną dziewczynką i tajemniczym uzbrojonym nieznajomym trafia na odcięte od świata pustkowie.

Drugi obrazek - Cecylia opiekuje się umierającą matką. Zamknięta w świecie o rozmiarach wystawnego i zbytkownego domu ma czas na oddawanie się rozmyślaniom. Piekło wspomnień sprawi, że nigdy nie będzie już taka sama.

"Daleko od Niflheimu" to opowieść o przepaści, nad którą przycupnął świat. Z jednej strony luksus, klimatyzacja i godziwe warunki życia, z drugiej dzieci pracujące w krajach trzeciego świata za miskę ryżopodobnej mamałygi. Oba światy nienawidzą się nawzajem - jawnie, lub pod maską pozornej życzliwości. Oba utrzymują się przy życiu. Zachodnie koncerny wykorzystują tanią, kilkuletnią (!) siłę roboczą, która w wieku dziesięciu lat nie nadaje się już nawet do żebrania na ulicach. Zachodni świat stworzył slumsy i przyjdzie mu za to zapłacić - argumentacja prowadzona z zaciekłością rasowego publicysty w książce. "Daleko od..." to książka o awansie społecznym. Wypracowanym lub osiągniętym dzięki szczęściu. Los podsuwając umowę na dostatnie życie nie wskazuje na wydrukowane mniejszą czcionką zastrzeżenia, że pozycja nie daje pewności siebie i hartu ducha, dlatego Cecylia zachowała się tak, a nie inaczej. Nie ma gwarancji na szczęście, ani nawet na poważanie. Axelsson pisze o zatruwającym ludzi samozadowoleniu.

Obie książki Axelsson łączy pomysł kompozycyjny. Niełatwy i stawiający wymagania i czytelnikowi i pisarzowi. W podobny sposób, konstruując fabułę z fragmentów wspomnień mniej i bardziej odległych, wplatanych w trudną teraźniejszość pisze laureat Booker Prize za "Angielskiego pacjenta" Michael Ondaatje. Karkołomnie i widowiskowo. Przy "Daleko od Niflheimu" zapomnicie o całym świecie. Będziecie czytać do świtu, aż przyjdzie kolej na ostatnie zdanie.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 6937
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: Pedro Salazar 24.03.2006 15:06 napisał(a):
Odpowiedź na: W moim przypadku literatu... | karolinaR
hej
jesli lubisz skandynawską powiesc to polecam Trygve Gulbransena "A lasy wiecznie śpiewają" i "Dziedzictwo Bjorndal". Zwykle te obie książki sa wydawane w jednym woluminie.

pzdr
Użytkownik: aniask13 29.03.2011 14:58 napisał(a):
Odpowiedź na: W moim przypadku literatu... | karolinaR
Zgadzam się w zupełności. Czytałam tę książkę zaraz po "Lód i woda, woda i lód" i wydawało mi się, że będzie gorsza. Jednak kiedy znalazłam się z Cecylią na filipińskim pustkowiu, wiedziałam, że nie zasnę dopóki nie dowiem się, jak to się skończy. Zakończenie mnie poraziło. Z jednej strony wiedziałam już wszystko, z drugiej nie wiedziałam nadal nic. Niesamowity efekt. Jestem zachwycona twórczością Axelsson i tym, co ona ze mną robi:)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: