Dodany: 12.01.2011 23:51|Autor: sylkwiatek

Książka: Golem z Limehouse
Ackroyd Peter

1 osoba poleca ten tekst.

Trup w teatrze


Nie jest to moje pierwsze spotkanie z prozą Petera Ackroyda. Nie jest to również moje pierwsze spotkanie z "Golemem z Limehouse". Czytałam tę powieść wieki temu, a teraz tak się złożyło, że musiałam sobie jej treść przypomnieć. I choć nie jest to żadna literacka nowinka (w Anglii ukazała się w roku 1994 i niewiele później była przetłumaczona na język polski), myślę, że warto poświęcić jej trochę uwagi.

Zaczyna się dość nietypowo, bo już na pierwszych stronach powieści Ackroyd uśmierca swoją główną bohaterkę, Elizabeth Cree, która zostaje skazana za otrucie męża i powieszona. Dopiero później dowiadujemy się, czy rzeczywiście była tej zbrodni winna, ale tego już nie zdradzę. Cofamy się więc do początku historii: do trudnego dzieciństwa dziewczyny, zdominowanego przez fanatyczną matkę-dewotkę, do jej młodzieńczych lat i dość owocnej kariery na deskach teatru, do małżeństwa z Johnem Cree, krytykiem teatralnym. Sam pan Cree również wydaje się interesujący, zwłaszcza że poznajemy go przez pryzmat pamiętnika, zaczynającego się od słów, które świadczą o tym, że to właśnie on jest tytułowym golemem z Limehouse, mordercą pomysłowym, okrutnym i nieuchwytnym, który traktuje zabijanie jak sztukę i swoistą misję. Czy rzeczywiście tak jest?

Policja jest oczywiście bezradna, tropy prowadzą przedstawicieli porządku do postaci dość zaskakujących: Karola Marksa, którego nie muszę chyba przedstawiać, George'a Gissinga – późnowiktoriańskiego powieściopisarza, którego kariera akademicka legła w gruzach, gdy związał się z prostytutką, oraz Dana Leno – gwiazdy kabaretowej rewii, komika znanego całemu ówczesnemu Londynowi. I choć żadnemu z nich nie można nic udowodnić, ich świadome bądź nieświadome związki z mordercą stanowią główny klucz do rozwiązania zagadki. Stanowią również element gry w zgadywanie, gdzie kończy się fikcja, a zaczyna rzeczywistość.

Jak zwykle, Ackroyd w mistrzowski sposób opisuje Londyn. Londyn Ackroyda nie jest nigdy sielsko-anielsko-romantyczny, jest miastem dusznym, szarym, zafascynowanym w równym stopniu tanią rozrywką co brutalnymi morderstwami, miastem, w którym blichtr sąsiaduje z prawdziwą biedą, a spelunki, gdzie można napić się taniego ginu, z popularnymi teatrami i biblioteką British Museum. Atmosfera ta od początku kojarzyła mi zresztą się z "Portretem Doriana Graya", jakaż była moja radość, gdy w pewnym momencie przekonałam się, że skojarzenie takie było w pełni uzasadnione i zamierzone przez autora. Co tu dużo gadać, zabawa w skojarzenia to naprawdę mocny punkt tej powieści.

Mocnym punktem jest też urozmaicona narracja. Mamy fragmenty pierwszej osobie, w których główna bohaterka opowiada o swoim życiu z własnej, niekoniecznie w pełni obiektywnej, perspektywy. Mamy narrację w trzeciej osobie, w której dowiadujemy się, co się dzieje wokół morderstw; właśnie w tej warstwie spotykamy Marksa, Gissinga i Dana Leno, poznajemy reakcję prasy i opinii publicznej na poczynania mordercy, zanurzamy się w wiktoriańskiej atmosferze miasta. Do tego dodajmy pamiętnik mordercy i zapis (w formie dialogu) przesłuchań Elizabeth Cree, i otrzymamy prawdziwy majstersztyk. Polecam wszystkim lubiącym narracyjne eksperymenty – całość jest oryginalna, lecz przejrzysta.

Czytałam gdzieś zarzuty, że słaby to kryminał, jeśli wnikliwy czytelnik jest w stanie rozwiązać zagadkę krwawych mordów, zanim autor mu ją przedstawi. I rzeczywiście może się zdarzyć, że dość szybko rozszyfrujemy, kto naprawdę jest mordercą okrzykniętym przez gazety golemem. Co więcej, wydaje mi się to celowe, stanowi część zabawy z czytelnikiem, który świadomy tego, że zna już odpowiedzi na niektóre pytania, może chłonąć unikatową atmosferę tej powieści, odkrywać, jak fikcja miesza się z faktami historycznymi, jak przenikają się różne poziomy i style narracji, rzeczywistość i iluzja, życie i teatr.

Na koniec coś, co mnie naprawdę zafascynowało, a mianowicie niezwykle sugestywne, a jednocześnie świadczące o rzetelnej wiedzy, opisy życia ludzi teatru: aktorów, komików, akrobatów, tancerek egzotycznych, ekwilibrystów, chłopców i dziewcząt na posyłki, właścicieli teatrów, impresariów – ludzi niewątpliwie fascynujących, a jednak funkcjonujących na pograniczu poważanego społeczeństwa i półświatka. Zresztą nie chodzi o same opisy, bo teatralność tej powieści sięga głębiej. Teatralne jest życie wielu bohaterów, teatralne są morderstwa, teatralna jest egzekucja Elizabeth Cree. "Golem z Limehouse" to nie tylko hymn dla dziewiętnastowiecznego Londynu, nie tylko kryminał z narracją o ciekawej formie, lecz również pean na cześć wiktoriańskiego teatru w jego popularnej, wodewilowej odmianie, teatru często ignorowanego, traktowanego po macoszemu, zapominanego w antologiach literatury. Ackroyd przywraca mu blask i robi to świadomie. Nie na darmo ostatnie sceny powieści rozgrywają się właśnie w teatrze i nie na darmo angielski tytuł powieści brzmi "Dan Leno and the Limehouse Golem".


[Recenzję zamieściłam również na moim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1014
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: