Dodany: 11.01.2011 18:39|Autor: wasilewskastawiak

Książka: Cudzoziemka
Kuncewiczowa Maria

3 osoby polecają ten tekst.

"Cudzoziemka" już nie obca


"Kiedy zadzwonił telefon, Marta wstała natychmiast – bez najlżejszego odruchu zdziwienia. Nie zapalając świateł po drodze, dotarła do hallu.
– Proszę. Jestem.
Ze słuchawki przemówił basowy głos: - Tu Strawski. Nie jest dobrze, proszę pani. Matka pani żąda, żebym nie telefonował. Ale ja nie mogę tego brać na swoje sumienie: niech państwo lepiej przyjdą.
Marta odpowiedziała: - Tak, wiem, dziękuję panu, zaraz.
Ubrała się w jedną chwilę, spojrzała na zegarek. Było pół do drugiej, zaledwie pół godziny temu wróciła z kina. Skrzydło jakiejś szafy trzasnęło. Paweł wyłonił się ze swojej sypialni zziębnięty.
– Co ty wyprawiasz? Co się tutaj dziej?
Z trudem rozwarła usta. – Moja matka umiera.
Tak oto, od samej siebie dowiedziała się Marta strasznej nowiny"[1].

Pierwsze spotkanie z bohaterami "Cudzoziemki" nasuwa skojarzenie z portretem rodzinnym. Oto członkowie rodu siedzą na długiej sofie w zabytkowym salonie, uśmiechają się z wyższością do dużego pudła aparatu fotograficznego. Na chwilę zatrzymani w ruchu, wyrwani z wiru codzienności i utrwaleni na czarno–białej kliszy wspomnień. Maria Kuncewiczowa dokonuje takiego zabiegu przy użyciu pióra i kartek papieru. Stopniowo wczytując się w książkę, poznajemy dziwne losy dziwnej familii. Nie jest to jednak opis genealogiczny, uwzględniający splątaną siatkę korzeni praprzodków, obejmujący wszystkie młode gałęzie prezentowanej rodziny. Czytelnik widzi obrazek prosty i przyjemny, zostaje zapoznany z zaledwie kilkoma osobami, a ich losy obejmują, bagatela, trzy pokolenia klanu. Niełatwo się więc odnaleźć w koligacjach, wzajemnych powiązaniach personalnych. Żeby treść nieco ubarwić, autorka ukazuje kolejne sylwetki przez pryzmat pewnej pani – matki, żony i babci. Od charakterystyki tej bohaterki możemy przejść do zaznajamiania się z jej najbliższą rodziną. Snuje się opowieść o trudnych relacjach z dziećmi, o bardzo trudnych relacjach z mężem, jeszcze trudniejszych relacjach z własną przeszłością. Nie brak bowiem wątków retrospektywnych, nawiązań do historii. Akcję jednak trudno nazwać dynamiczną, choć na początku główna bohaterka dostaje spektakularnego ataku histerii. Często też wraca wspomnieniami do swoich zachwiań emocjonalnych z przeszłości. Brak tu jednak wielkiej miłości, plasującej dziełko gdzieś na granicy romansu/melodramatu. Owszem, jest mowa o dawnym kochanku, który uwiódł i porzucił, ale nawet najuważniejszy czytelnik nie znajdzie w powieści żadnego spotkania po latach, odnowienia uczuć, zapewnienia, że prawdziwa miłość nigdy się nie kończy. Rozczarować mogą się też wielbiciele kryminałów, tropiący zbrodnie w bogatych familiach, dopatrujący się skłonności morderczych u dystyngowanych szlachciców, u dostatnio żyjących mieszczan. Pojawia się co prawda mała dygresja o tym, jak to pani domu chciała otruć własną córkę, a potem rozłupać głowę rozkapryszonemu synkowi, ale to nie owa tętniąca życiem/śmiercią scena jest ogniskową utworu. W małym bałaganie uwag, jakie nasuwają się już po przeczytaniu pierwszego rozdziału, jedno zdaje się niepodzielnie rządzić. Królowa Psychologia.

Aspekt psychologiczny dzieła staje się swoistą instrukcją do odczytania "Cudzoziemki". Nie możemy mówić o poznaniu Róży, Adama, Władysia czy Marty bez wnikania w ich przeżycia, ważne przemyślenia. Człowieka tworzą jego myśli i uczucia - o tym zdaje się bez przerwy przypominać Kuncewiczowa. Jej talent pisarski opiera się przede wszystkim na świetnej znajomości psychologii. Bohaterowie zostają więc poddani analizie osobowościowej, tak powstał "species" – obraz rodziny stworzony za pomocą fabuły i narracji, ale wzbogacony, dodatkowo pozornie niewspółmiernym środkiem – techniką spowiedzi. Nadaje ona portretom dynamizm, dramatyzm i fantazję twórczą. Efekt zachwycił wielu odbiorców, a sięganie w głąb duszy ludzkiej zyskało naśladowców w kręgu pisarzy i poetów XX wieku.

"Cudzoziemka" to efekt inspiracji psychoanalizą. W latach trzydziestych Zygmunt Freud przedstawił światu swe badania nad neurozami i tajnikami podświadomości, tak rozpoczęła się nowa rewolucja w psychologii. Terapie specjalistyczne zwykle zaczynały się od sztandarowego pytania: Czy chcesz o tym porozmawiać?, a kończyły się długim posiedzeniem na kozetce i swobodną wypowiedzią/spowiedzią udręczonego pacjenta. Dobry psychoanalityk musiał umieć wsłuchiwać się w drugą osobę, musiał docierać do źródeł jej problemów. Podobne zadanie stało przed pisarzem, który zdecydował się stworzyć powieść psychologiczną.

O aneksji podświadomości pisało wielu twórców. Maria Kuncewiczowa prawdopodobnie wzorowała się na książce zatytułowanej "Kłębowisko żmij". Jednakże jej "Różyczka" została obdarzona bardziej burzliwą przeszłością niż bohater Francisa Mauriaca. Nie była jej dana pełna rehabilitacja dawnych przewinień. Róża nie pozbyła się kompleksów, nie zmieniła radykalnie swojego życia, a mimo to (- na końcu historii -) zdaje się wyciszona i wreszcie zadowolona. Autorka "Cudzoziemki" sugeruje, że tę przemianę bohaterka zawdzięcza wizycie u niemieckiego specjalisty – psychoanalityka. On uleczył duszę strapionej kobiety. Podobne motywy występują w innych dziełach z pierwszej połowy XX wieku: w "Zazdrości i medycynie" Michała Choromańskiego (1933), w "Całym życiu Sabiny" Heleny Boguszowej (1934), w "Niekochanej" Adolfa Rudnickiego (1937). Oczywiście wzorcem europejskim była wielotomowa powieść pt. "W poszukiwaniu straconego czasu" (1927) Marcela Prousta. Ten wybitny twórca zainicjował literacką adaptację psychoanalizy. Jego bohater przez całą książkę moczy magdalenkę w herbacie i nieustannie wraca wspomnieniami do minionych faktów. Tak snuje się historia o miłości, tęsknocie i… przemijaniu właśnie.

Obecnie powieść psychologiczna zdaje się bardziej dynamiczna. Akcja została rozbudowana, bohaterowie to zwykle ludzie nam współcześni, przeżywający rozterki dnia dzisiejszego. Wielu autorów wprowadza do swoich ukochanych gatunków wątki psychologiczne, co sprawia, że trudno określić, które dzieło jest stricte powieścią psychologiczną, a które tylko czerpie z niej inspirację. Królowa Psychologia panuje zarówno w świecie literackich romansów i wielkich politycznych afer, jak i w krainie dreszczowców.

W powieści Kuncewiczowej brak wprawdzie wielkich uniesień miłosnych – ukochany Michał odszedł i nigdy nie wrócił – nie ma też mądrości ludowej w postaci jakiegoś ludowego wieszcza, wędrownego kaznodziei. To psychologia w ujęciu medycznym miała leczyć bohaterów. W XXI wieku ten pogląd został zmodyfikowany. Wątki psychologiczna pojawiają się w dziennikach i pamiętnikach współczesnych pisarzy.

Bohaterowie powieści są naszymi odpowiednikami, w ich powikłanych losach powinniśmy dopatrywać się własnych potknięć i kompleksów. Brak odpowiedzi, jak radzić sobie z tymi problemami, nie oznacza bezsensowności wprowadzania psychologii na karty książek. Na początku dwudziestego wieku psychologia była potrzebna, by lepiej zrozumieć siebie i otaczający świat. Okrucieństwa wojen, kryzys gospodarczy, prężnie rozwijająca się technologia przytłaczały człowieka, odbierały mu prywatność i poczucie bezpieczeństwa. Dziś też szukamy korzeni własnego ego. Może psychologia w literaturze ułatwi to dochodzenie do prawdy.

Najważniejszy wpływ na członków rodziny ma właśnie główna bohaterka – kobieta zła, doświadczona przez historyczne zawirowania, rozkapryszona i spragniona miłości, samorealizacji. Jest to również wielka artystka, zagubiona w czasach, na jakie została skazana, rozpamiętująca nieustannie dawne krzywdy i poniesione straty. Bruno Schulz tak odebrał tę postać: "Ta zdrowa, niemal animalna i niewinna złość kombinuje się niekiedy w swych objawach z inną jej formą, która jest w gruncie rzeczy inwersją miłości – produkt zawiły i kręty, mający swe źródło w cieśninach histerii"[2]. Róża oscyluje wciąż między natchnieniem muzy a pospolitą ordynarnością megiery – i te raptowne wahania nie tylko nie czynią uszczerbku w każdej z tych form bytu, ale zdają się wzajemnie uzasadniać i gwarantować. Ciekawostką jednak jest to, że cała akcja powieści wkomponowana jest w antyczną zasadę trzech jedności (wydarzenia rozgrywają się głównie w mieszkaniu Marty i skupione są wokół dwóch pytań: Co uczyniło z Róży taką tyrankę? Jak oddziałuje ona na najbliższych?). Dlatego też czas powieści to jeden, ostatni dzień z życia Róży. Dzień, w którym bohaterka postanawia się zmienić, przebaczyć bliźnim przewinienia i prosić wszystkich o przebaczenie. Dynamiczna, bo radykalna i nagła przemiana wewnętrzna bohatera nie jest niczym nowym w literaturze.

[Gdyby jednak jej skutki były tematem głównym powieści, z pewnością Maria Kuncewiczowa nie uśmierciłaby w finale Róży i pozwoliłaby cieszyć się starszej pani błogim spokojem wśród wnucząt, szacunkiem ze strony dzieci i męża. Celowo więc zaczęłam swój esej od przytoczenia jednego z ostatnich fragmentów dzieła. Córka Róży dowiaduje się o krytycznym stanie matki (serce skrzypaczki nie wytrzymało licznych porywów, długoletnich cierpień). O wszystkim jednak wiadomo już wcześniej. Tego ostatniego popołudnia Róża łagodzi swoje konflikty z zięciem i synową, zyskuje nawet przychylność niesfornego wnuka, a i z mężem wreszcie dochodzi do względnego porozumienia. Co ważniejsze, otoczona najbliższymi, wydaje się pogodzona z całym okrutnym światem, wymazuje z pamięci wszelkie doznane krzywdy. I prosi zebranych o wybaczenie jadowitych słów, których nie skąpiła w częstych kłótniach, wybuchach gniewu. Czytelnik, kontrastując zachowanie Róży ukazane przez większą cześć książki z jej nowym, anielskim wizerunkiem na końcu dzieła, domyśla się finału tej historii. Tym bardziej, że (niegdyś pięknej) bohaterce zaczyna coraz bardziej dokuczać starość. Miewa ataki duszności, fale gorąca, z trudem chwyta oddech, jest przemęczona. Brutalny wniosek sam się nasuwa: Róża umrzeć musi, by mogła się zakończyć powieść, będąca studium badawczym tej złożonej osobowości. Skoro więc wydarzenia są przewidywalne, a bohaterka kończy żywot w momencie osiągnięcia upragnionego spokoju oraz szczęścia, to w czym tkwi niezwykłość "Cudzoziemki"? Dlaczego mimo wszystko możemy mówić o szczęśliwym zakończeniu?].

Bruno Schulz po lekturze „Cudzoziemki” zadał kolejne pytanie: Czy psychoanaliza może być przedmiotem opracowań literackich? I z właściwą sobie finezją językową spróbował udzielić na nie odpowiedzi: "W powieści prawda nie jest argumentem ostatecznym i decydującym – jest nim natomiast prawdopodobieństwo. (…) Opisując psychikę ludzką, trzeba mieć na uwadze jej szczelność. Życie schwytane w potrzask kompleksu ma jednak jeszcze inną drogę do wolności: sublimację, sztukę, ambicję, karierę"[3].

Róża próbuje więc wymknąć się swojemu kompleksowi. I choć problem utraconej tożsamości determinuje jej działania, podejmuje po raz ostatni wysiłek, a uzyskawszy pozytywny wynik, może odejść niepokonana przez życie. Do tej pory uciekała w muzykę i ambicje rodzicielskie. Teraz wreszcie może odpocząć… Życie Róży nie jest ekstensywne, nie rozwija się poprzez wypadki zewnętrzne i przygody w świecie rzeczywistym. Życie to jest, mimo pozorów ekspansywności, intensywne - skierowane do wewnątrz. Kuncewiczowa oparła nieświadomie kompozycję tej książki na schemacie rozwiązania symptomu neurotycznego, na zasadzie procederu psychoanalizy. To sprawia, że pewne motywy przewodnie powracają w niej wciąż na nowo, zanikają i wynurzają się z powrotem, jak w swobodnym kojarzeniu, kierowanym podziemną dynamiką podświadomego. Nadaje to kompozycji pewien charakter muzyczny. Falowanie motywów powracających wciąż w innej tonacji, krążenie narracji wśród ciągłych aluzji, myślowych asonansów, korespondencji i raportów daje w rezultacie wrażenie budowy niezmiernie misternej, w różnych kierunkach powiązanej, wielokrotnie zdeterminowanej – jak fuga muzyczna. Rzeczywiście, połączenie seansu psychoanalitycznego z harmonijną formą muzyczną dało niezwykłe efekty. Główna bohaterka cofa się we wspomnieniach aż do lat dziecięcych (tak dowiadujemy się m.in. o wielce odważnym dziadku Róży, kapitanie Józefie Żabczyńskim, którego boje we Włoszech, nad Renem i na San Domingo mogłyby być spisane osobno i wydane jako nowelka patriotyczna), ale zawsze towarzyszy jej muzyka. Przez nią musiała opuścić dom rodziców w Taganrogu, gdyż ekstrawagancka Tante Luiza uznała, że tylko w Warszawie siostrzenica nauczy się świetnie grać na skrzypcach. Dziewczynka odebrana matce – lekkomyślnej, eterycznej Sophie i ojcu – schorowanemu "od patriotyzmów papoczce", byłemu oficerowi wojsk wszelakich, nigdy nie pogodziła się z rozstaniem. W żmudnych ćwiczeniach widziała swą lepszą przyszłość. Ale i pierwsza (i tak naprawdę ostatnia) miłość zaczęła się w domu nauczyciela muzyki, którego syn – niezwykle przystojny Michał – stał się największą namiętnością Róży, jego dłoniom o długich palcach artysty nigdy nie dorównały "patykowate" ręce Adama. Niestety, Polskę utożsamia bohaterka z kiepskim maestro Januarym Dąbskim, który zmarnował talent młodej skrzypaczki. Liczne wątki muzyczne nadają powieści charakter dobrze zagranej etiudy, w której nie brak elementów figuracyjnych, a i kantylena dochodzi do głosu. Ludwik Fryde, który krytykował "Cudzoziemkę" za banalność tematyczną, kłócącą się rzekomo z psychologicznym opisem, nie szczędził i pochwał dla Marii Kuncewiczowej, która pisząc powieść, wykazała się doskonałym smakiem muzycznym, a także świetną znajomością zagadnień z tej dziedziny sztuki: "Niezwykła technika artystyczna "Cudzoziemki" wydała niecodzienny efekt: zatarcie chronologicznego porządku,  
o d k s z t a ł c e n i e   c z a s u. (…) Nie ma wprawdzie więzi w konsekwentnie przeprowadzonej akcji; posiada natomiast zwartą konstrukcję – muzyczną"[4]. Roi się w powieści od Schubertów, Griegów, Czajkowskich, Schumannów. Grany jest "Mazur" Apolinarego Kątskiego, a mała Marta uczy się od matki smutnej pieśni Liszta: "Nur wer die Sechnsucht kent, weiss, was ich leide" (Tylko ten, kto poznał tęsknotę, wie, co ja cierpię). Psychologia i muzyka stanowiły główne zainteresowania pisarki. Jedna dziedzina umożliwiała rozwój drugiej, wzajemne uzupełnianie się tych nauk ma zasadniczy wpływ na wygląd całej powieści. Z pomniejszych elementów budujemy sobie obraz rodziny Cudzoziemki. Współczujemy Róży, bo wolno odkrywamy, że dźwięki jej duszy są zawsze w tonacji molowej, a porywająca gra na skrzypcach ma być ekwiwalentem szczęścia w miłości. To ucieczka zdesperowanej kobiety w świat muzyki, forma terapii, jaką chora sama sobie wybrała. "Dopiero w finale następuje wyrównanie, jak gdyby –  r o z j a ś n i e n i e. Przeszłość wpływa w teraźniejszość, godzi i zlewa się z nią. [Róża pogodzona z mężem, objawiwszy córce sens swego życia – umiera spokojna.] Temat, kontrtemat, tonacja – to są dla nas metafory, powierzchownie tylko związane z identycznie brzmiącymi terminami muzykologii (…) Konstrukcja muzyczna w utworze literackim to tyle, co – konstrukcja formistyczna. Akcent pada na  u k ł a d  elementów, co w konsekwencji (ściślej mówiąc, w przesłance) oznacza degradację  j a k o ś c i  tych elementów, a zatem materiału, empirii życia. Trzeba to podkreślać jak najsilniej, gdyż na pozór »Cudzoziemka« jest »normalną« powieścią realistyczną, w pierwszym planie – psychologiczną, w drugim – obyczajową"[5.] Obyczajowość tworzy na przykład łatwy do wychwycenia wątek społeczny – cudzoziemka została odrzucona przez środowiska, w jakich zmuszona była przebywać. W Taganrogu nie chodziła do cerkwi, tylko do kościoła. Gdy więc korytarzem szkolnym szedł pop, koleżanki Róży odwracały się z pogardą od "Polaczki". Była inna, więc gorsza. W kościele natomiast kazania mówione były po francusku, nikt nie patrzył "jak na swoją". Nie należała do wspólnoty chrześcijańskiej. W Warszawie szeptali "Moskiewka, akcent kacapski i śniada jak diablica", z zazdrości napiętnowano jej urodę i zdolności. W Petersburgu była "warszawską barysznią", po ślubie zamieszkała nad Wołgą i tam przez wrodzoną dumę została przezwana "grafinią ze stolicy". Na starość osiadła w Warszawie, wszyscy pytali, czy pochodzi z kresów, czy z Rosji, bo od razu poznać, że obca. Zawsze i wszędzie tak: cudzoziemka. Nieprzystosowanie do życia w grupie pozornie jej odpowiadało. Polską gardziła (kazała Adamowi męczyć się w ich małżeństwie, bo przecież: "Polaczkowie, skorzy jesteście ludzi na durniów wystawiać, zdradą człowieka żywcem do grobu kłaść; więc sam pocierp teraz i Polska twoja niech przepadnie, zdradliwa"[6]), a jednak w końcowych scenach wyznaje mężowi, że zawsze gotowa była umrzeć za każdą cegiełkę jego biednego kraju. Takie sprzeczności targały Różą nieustannie. Zadaniem powieści psychologicznej jest uchwycenie dualizmu natury ludzkiej, wykrycie i nazwanie sił, jakie nami rządzą. Dla tytułowej "Cudzoziemki" była to pycha pokoleń, jakie Róża miał nieszczęście reprezentować. Pochodziła z artystycznego i walecznego rodu, czuła na sobie wielką odpowiedzialność wobec dziejów, a jednocześnie wiedziała, że jest kobietą, której odebrano tożsamość. Jako dziecko musiała posługiwać się imieniem Eveline, bo Roza kojarzyła się z pochodzeniem żydowskim, wrogo odbieranym w Warszawie. "Dwa imiona – dwa życia: pierwsze krótkie i prawdziwe; drugie – wymyślone, długie, nadto długie… Pierwsze – kwiat, miłość i nieszczęście. Drugie: szacunek ludzki, honor, powolna śmierć duszy"[7]. (Umierała od samego początku, koniec książki jest więc tylko dopełnieniem całego procesu).

Na szczęście w Królewcu poznaje doktora Gerharda - to psychoanalityk, do którego zapisał matkę Władyś. Początkowo przeciwna badaniom, Róża otwiera się przed obcym mężczyzną, pod wpływem jego pytań zaczyna zastanawiać się, czy kiedykolwiek była szczęśliwa. Tak zaczyna się "cud przemiany": "On jeden nie zląkł się mnie. On jeden nie słuchał słów moich, tylko serca posłuchał. On jeden dzieciństwo w starym moim sercu zobaczył. Nie perswadował nic, nie walczył ze mną, nie obrażał się, nie pochlebiał: głupie ręce skrępował, językowi złemu kazał milczeć – serca słuchał i męczarnie jego zrozumiał. (…) Wszyscy wy dla mnie tacy: boicie się. Żebym nie zrobiła wam czego złego. Zdrowa, chora - zawsze ja dla was niebezpieczna… zawsze straszna. (…) Ach, trzebaż było właśnie albo zabić mnie, albo obudzić z dzieciństwa mściwego, w którym zastygłam, kiedy Michał ledwie rozkwitniętą porzucił. (…) Czy zdążę jeszcze poistnieć trochę? Człowiekiem trochę pobyć?"[8]. Nagle powracają wspomnienia, które zamiast ogłuszać bólem, oczyszczają tę zmęczoną kobietę. Śmierć małego synka, Kazia, rywalizacja z Adamem o względy Marty (Róża długo nie mogła zaakceptować swej córki, bolało ją, że dziewczyna ma lepszy kontakt z ojcem niż z nią), usamodzielnienie się Władysia, jego związek z ubogą i prostą Jadwigą, odebrany jako porażka pedagogiczna i zamach na miłość matczyną – wszystko to, w połączeniu z bolesną przeszłością, powodowało alienację Cudzoziemki. (Psychoanaliza pozwoliła jej, w ostatniej chwili, godnie zamknąć swój utrudzony żywot). Na szczęście zdążyła poznać samą siebie, powiedziała: "(...) cuda powstają chyba tam, gdzie i muzyka – w ludzkim sercu (…) ze złego życia wynikają same zbrodnie"[9].



---
[1] Maria Kuncewiczowa, "Cudzoziemka", wyd. Prószyński i S-ka, 2000, s. 2.
[2] Bruno Schulz, "Aneksja podświadomości (Uwagi o "Cudzoziemce" Kuncewiczowej)", [w:] "Opowiadania. Wybór esejów i listów", oprac. Jerzy Jarzębski, wyd. Ossolineum, 1989, s. 15.
[3] Tamże, s. 21.
[4] Ludwik Fryde, "Wybór pism krytycznych", wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, 1966, s. 23-24.
[5] Tamże, s. 29.
[6] Kuncewiczowa, dz. cyt., s. 66.
[7] Tamże, s. 80.
[8] Tamże, s. 97.
[9] Tamże, s. 105.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 10629
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: WBrzoskwinia 22.01.2011 17:09 napisał(a):
Odpowiedź na: "Kiedy zadzwonił telefon,... | wasilewskastawiak
Znakomita robota, do gruntu porządna; przyjmij szczere gratulacje za tę recenzję.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 23.01.2011 06:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Znakomita robota, do grun... | WBrzoskwinia
Popieram!
Użytkownik: wasilewskastawiak 25.01.2011 19:52 napisał(a):
Odpowiedź na: "Kiedy zadzwonił telefon,... | wasilewskastawiak
Miło się czyta "recenzje" swojej recenzji:-) WIELKIE DZIĘKI!!!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: