Dodany: 04.01.2011 20:35|Autor: adas

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Tajemnica markiza de Valfierno
Caparrós Martín

7 osób poleca ten tekst.

"Dokładnie to chciałem panu powiedzieć"


22 sierpnia 1911 roku z Paryża znika niejaka "Gioconda", gdzieniegdzie znana pod imieniem "Mona Lisa". Odnajdzie się dwa lata później w nie tak odległej ojczyźnie. Robotnik Vincenzo Perugia ogłasza, iż nie mógł znieść myśli o pozostającym w niewoli arcydziele włoskiego renesansu, a że obrazy same się nie przemieszczają, to pospieszył damie z pomocą. Dżentelmen ląduje na kilka miesięcy w więzieniu, dzieło wraca do Luwru, wkrótce wybucha wielka wojna. Tak głosi wersja kanoniczna najsłynniejszej kradzieży w dziejach, jednak szybko obrasta ona wątpliwościami, pytaniami, anegdotami, apokryfami. Jedną z wersji alternatywnych bierze na warsztat Argentyńczyk Martín Caparrós i tworzy powieść znakomitą.

W najmniejszym stopniu traktującą o samej kradzieży. Oczywiście, kryminalna intryga w "Tajemnicy markiza de Valfierno" występuje, argentyński pisarz nie może przecież ignorować faktów lub też wydarzeń, które za fakty - czy tylko na potrzeby swego utworu? - przyjmuje. Czy Eduardo de Valfierno istniał naprawdę? Nie wiadomo. Czy żył skrywający się za nim argentyński kanciarz? Nie wiadomo. Czy mógł być więc zleceniodawcą kradzieży? Nie wiadomo. Wysoki Sądzie, podsumujmy zatem: Czy nieistniejący pan Valfierno mógł sprzedać nieistniejące, przepraszam, Wysoki Sądzie, fałszywe obrazy różnym takim bogaczom, korzystając z chytrej naiwności kupców? Nie wiadomo, nieważne.

Oryginalny tytuł jest uczciwszy od tego, którym posłużył się polski wydawca. Caparrós książkę zatytułował po prostu "Valfierno". To losy człowieka skrytego za tym mianem poznajemy. Czytamy o jego dzieciństwie, o zaharowującej się matce, zaginionym ojcu, trudnym emigranckim losie w portowym miasteczku skleconym z brudu i desek. Rosario nad La Platą. Jej brzegi już wkrótce, pod koniec XIX wieku, staną się wyśnioną krainą europejskiej biedoty. Hiszpańskiej, włoskiej, niemieckiej, francuskiej, środkowoeuropejskiej. Czytelnicza ekstaza rośnie, ta historia obiektywnie robi się coraz ciekawsza! Kradzież stulecia, epicki fresk o tożsamości, osobistej ("Chciałem coś powiedzieć w moim ojczystym języku, sprawdzić, jaki on jest"[1]) i narodowej, a to dopiero 80 strona. Co będzie dalej?

Zasłużony cios w szczękę. Valfierno opowiada o młodości spędzonej na morzu, w cudownie conradowskim stylu relacjonuje potyczki z piratami, wspomina palarnie opium, krajowców. Na zakończenie niewinnie pyta: "Wie pan, panie dziennikarzu, jak się człowiek czuje na żaglowcu, gdzieś na środku Oceanu Indyjskiego, kiedy widzi groźne czarne chmury?". Rozmówca potrafi sobie to wyimaginować. Markiz dystyngowanie, błękitna krew zobowiązuje, podsumowuje: "Oczywiście, że może pan sobie wyobrazić. Ja też. Dokładnie to chciałem panu powiedzieć"[2].

W tym miejscu musiałem odetchnąć. I obiecałem sobie, że już się nie dam zaskoczyć. Przecież doskonale wiem, że ta książka składa się z pułapek, Caparrós od pierwszej strony (motto![3]) podkreśla jej umowność, to, że zamierza się bawić nie tylko tematem, ale i czytelnikiem. Czyni to jednak tak genialnie, i nie jest to zbyt duże słowo, że co rusz prowokuje do wydawania sądów. O przedstawianej historii, jej bohaterach, relacjach ich łączących. O opisywanych miejscach, krajach, mechanizmach, reakcjach. O literaturze. O sztuce jako takiej. Sądy te kilka stron dalej stają się wspomnieniem, żartem, iluzją, kłamstwem. Ale chłonie się je z wypiekami na twarzy, przez chwilę uważając je za niepodważalne.

To książka o wymyślaniu, tworzeniu, ciągłym definiowaniu od nowa. I nie chodzi tylko o proces z definicji twórczy, nie chodzi tylko o świat sztuki, choć np. sporo rozważań jest poświęcone problemowi kopii, kopiowania. Przede wszystkim Caparrós pisze o tym, jak każdy człowiek tworzy samego siebie, jak dopasowuje się do własnych oczekiwań i wyobrażeń, i o tym, jak widzą go inni. Przy okazji tworzy pasjonującą historię. Że nie jest ona prawdziwa, że pewnie żadna ze składających się na nią opowieści i opowiastek nie odpowiada w stu procentach prawdzie? Co z tego? Nie ma dobrej powieści bez wad. Bez dokładnie tej jednej, kluczowej, zachwycającej wady.



---
[1] Martín Caparrós, "Tajemnica markiza de Valfierno", przeł. Teresa Tomczyńska, wyd. Świat Książki, Warszawa 2008, s. 82.
[2] Tamże, s. 84.
[3] "Ta historia oparta jest na faktach. Tak jak prawie wszystkie historie".

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5396
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: jakozak 06.01.2011 15:50 napisał(a):
Odpowiedź na: 22 sierpnia 1911 roku z P... | adas
O!
Ciekawe! Upycham w schowku. :-)
Użytkownik: ankeszu 06.01.2011 20:25 napisał(a):
Odpowiedź na: 22 sierpnia 1911 roku z P... | adas
I ja po przeczytaniu takiej recenzji mam ochotę się zabrać za tą książkę :)
Użytkownik: margines 10.01.2011 10:01 napisał(a):
Odpowiedź na: 22 sierpnia 1911 roku z P... | adas
Normalnie...nie mogę;]
Do schowka, do schowka marsz!:)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: