Dodany: 29.12.2010 11:57|Autor: ostka

Czytatnik: Książkowisko

4 osoby polecają ten tekst.

Pani Wyrocznia


Przeczytałam niedawno powieść Margaret Atwood zatytułowaną Pani Wyrocznia (Atwood Margaret). Od razu muszę powiedzieć, że uczucia mam mieszane - od zachwytu po znudzenie. To moja pierwsza przygoda z twórczością słynnej kanadyjskiej pisarki. Sięgnęłam po jej książkę z ciekawości, zachęcona ochami i achami na rozmaitych blogach, i mimo, że początek mocno mnie zmęczył, w zasadzie nie rozczarowałam się. Powieść ta, chociaż dość nierówna, nosi pewne znamiona wielkości, po których wnoszę, że Margaret Atwood warto dalej czytać. Mam zresztą nauczkę z Ianem McEwanem. Zniechęcona lekturą "Ukojenia" niesłusznie skreśliłam go na ponad rok z książkowego jadłospisu i był to, przyznaję, błąd, o czym przekonałam się, przeczytawszy "Na plaży Chesil" za namową znajomego anglofila, który zakłócał mój spokój i "daj mu szansę daj mu szansę" w kółko powtarzał. Dałam szansę McEwanowi, to dam i Margaret Atwood.

Jak przystało na pisarkę, cieszącą się opinią feminizującej, pani Atwood uczyniła bohaterką swej powieści kobietę, niejaką Joan Foster, która jest ni mniej ni więcej tylko... feminizującą pisarką, z tą różnicą, że feminizuje niechcący, co może wydać się dziwne, a co za chwilę wyjaśnię. Otóż Joan Foster napisała swą feministyczną powieść pismem automatycznym, pozostając w stanie hipnozy, w każdym razie w stanie nieświadomości. Można od biedy założyć, że dzieło to powstało jako produkt podświadomości pisarki, ale pewności co do tego nie mamy, równie dobrze w sprawę mogli być zamieszani zmarli. To jednak nie wszystko. Joan ma wyraźne kłopoty z komunikowaniem się z pozostałą częścią ludzkości w sposób tradycyjny, czyli kompletnie nie potrafi zwerbalizować swych myśli i pragnień bezpośrednio wobec rozmówcy. Przyczyna tego stanu rzeczy jest prosta - Joan gra, nieustannie odgrywa rozmaite role społeczne: córki, żony, kochanki, feminizującej pisarki. Trzymając prawdziwą siebie w ukryciu nie tylko przed innymi, ale i przed sobą samą, Joan odczuwa niepohamowaną potrzebę wyrażenia własnej osoby. Dlatego pisze. Pisze gotyckie romansidła pod pseudonimem. Traktuje co prawda to zajęcie jako zwykłą działalność zarobkową, nie może jednak zaprzeczyć prostej prawdzie, że właśnie owa pisanina sprawia jej największą przyjemność. Gotyckie romanse, osadzone w XIX-wiecznej scenerii, pełne niewinnych bohaterek, na których cnotę dybią owładnięci pożądaniem bogaci jegomoście w pelerynach, są tym, co najpełniej wyraża Joan Foster, niechcący feminizującą pisarkę. Jak to możliwe, że Joan, współczesna, wyemancypowana kobieta, pisze potajemnie romansidła, których bohaterki odgrywają tak przeraźliwie tradycyjne role, że już bardziej nie można? Czy to możliwe, że losy właśnie tych heroin stanowią prawdziwą ekspresję jej własnych lęków i marzeń? W taki oto uroczy sposób Margaret Atwood demaskuje feminizm, odsłaniając drugą stronę medalu. Bo powieści gotyckie Joan znajdują tysiące potajemnych czytelniczek wśród współczesnych, wyemancypowanych kobiet. Zamiłowanie do tego typu literatury, która odwraca uwagę inteligentnych niewiast od ważkich spraw tego świata, nie jest czymś, czym współczesna, wyemancypowana kobieta mogłaby się chwalić. Dlatego czyta się te powieścidła w tajemnicy. Prawda jest taka, że znaczna część spośród nas, ludzi rodzaju żeńskiego, z przyjemnością czyta XIX-wieczne romanse (nie tylko XIX-wieczne). Wystarczy spojrzeć na popularność Jane Austen, która poza tym, że pisała romanse, była znakomitą pisarką. Co to jest? Zemsta "patriarchatu" zza grobu? Skrywana tęsknota za życiem w okowach? Problem w tym, że życie we współczesnym świecie nastręcza kobiecie pewnych trudności. Kiedyś rola do odegrania przez nią była jasna jak konstrukcja cepa, co prawda mocno ograniczała, ale stanowiła coś w rodzaju życiowego drogowskazu, dzięki któremu trudno było zbłądzić. Emancypacja dała kobietom wolność, a wraz z nią wszystkie właściwe wolności dylematy. Skoro wyzwoliłyśmy się z narzuconych nam przez system patriarchalny ról, musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, kim jesteśmy. Co to znaczy, że jestem kobietą? Co mam począć ze swoją płcią w dzisiejszej zrelatywizowanej rzeczywistości? Pytanie absolutnie zasadnicze, nie tylko zresztą dla kobiet. Domyślam się, że facetom też wcale nie jest łatwo. Jak by nie było przez tę całą emancypację postawiłyśmy pod znakiem zapytania również ich tradycyjnie pojmowane role: bycie wojownikiem, myśliwym, obrońcą, ojcem rodziny, panem i władcą sprowadza się dziś do potrząsania pióropuszem w indiańskim rezerwacie ku uciesze turystów, przynajmniej w świecie zachodnim. Powyższy wywód nie oznacza, że neguję pożytki płynące z równouprawnienia, wręcz przeciwnie, jestem ich entuzjastką. Pożytków tych nie neguje również Margaret Atwood. Ona po prostu stawia pytania, dzieli się wątpliwościami i pokazuje, że niełatwo współczesnemu człowiekowi, wyzwolonemu w znacznym stopniu z okowów konwenansu i z góry narzuconych ról, określić swoją tożsamość, że czasem taki człowiek tęskni za światem reguł, w którym wszystko jest prostsze.

Tożsamość, konieczność jej określenia, to drugi zasadniczy temat tej powieści. Lawrence Durrell w "Justynie" zastanawiał się, czy ludzie rzeczywiście są nieustannie sobą, czy też co chwila tracą swą osobowość, by zaraz zyskać następną, tyle że dzieje się to w tak błyskawicznym tempie, iż ulegamy złudzeniu ciągłości, jak podczas oglądania filmu, złożonego z niezliczonej ilości migocących klatek. Margaret Atwood zdaje się to przypuszczenie podzielać. Żaden z bohaterów powieści nie jest tym, kim wydaje się być na pierwszy rzut oka, a raczej nie jest tylko tym, bowiem każdy z nich skrywa w sobie multitożsamość. Zacznijmy od głównej bohaterki. Joan poznajemy jako grubą, zakompleksioną i straszliwie samotną dziewczynkę, dręczoną przez toksyczną matkę. W dorosłym życiu nasza bohaterka przeistacza się w szczupłą, atrakcyjną, samodzielną kobietę, w której głowie siedzi jednak wciąż nastoletnia grubaska, starająca się wyzwolić spod wpływu koszmarnej mamusi i wygląda na to, że będzie sobie tam siedziała już do końca świata. Joan, jak wspomniałam, jest również autorką feministycznej powieści, potajemnie pisującą gotyckie romanse, żoną lewicującego radykała-idealisty, kochanką ekscentrycznego artysty o intrygującym pseudonimie Jeżozwierza Królewskiego, medium, terrorystką .... wystarczy jak na jedną rozedrganą kobietę. Ojciec Joan to zahukany facet, snujący się w nieeleganckich kapciach bez celu po domu, sparaliżowany strachem przed własną żoną, człowiek bez odwagi, charakteru. Jednocześnie okazuje się być znanym anestezjologiem, ratującym po godzinach samobójców, weteranem wojennym, mającym za sobą służbę w wywiadzie, być może człowiekiem nieobliczalnym. Mąż Joan - lewicowy radykał, rewolucjonista, chce zmieniać świat, tylko że ..., no właśnie, ma w sobie mieszczańskiego snoba, maminsynka z dobrego domu, przywykłego do wygód, niezdolnego do poświęceń. Kochanek Joan, Jeżozwierz Królewski, ekscentryczny artysta jest w gruncie rzeczy Chuckiem, zwykłym facetem tęskniącym do ustatkowanego, rodzinnego życia. To samo dotyczy postaci drugo-, a nawet trzecioplanowych. Zazwyczaj człowiek nieźle radzi sobie z tą sytuacją, przechodzi z roli do roli dość płynnie, zmienia wcielenia w zależności od kontekstu, jakby zmieniał ubranie, bez większego zastanowienia, niejako automatycznie. Joan tego nie potrafi. Koniecznie chce zagrać w swoim życiu określoną rolę, dającą się wepchnąć w schemat narracji, a to jest zwyczajnie niemożliwe, bo to nie jest narracja, tylko życie. Czy aby na pewno? Ta schizofreniczna sytuacja powoduje w duszy Joan oraz jej losach zamęt nie do zniesienia i nie do opisania, dlatego Joan postanawia uciec, pozorując własną śmierć. Nie, nie, niczego tu nie zdradzam. Tak się właśnie zaczyna ta powieść i muszę przyznać, że podczas lektury cały czas trzymałam kciuki, żeby się naszej Joan udało, a czy się udało, to tajemnica, trzeba sobie przeczytać.

Na wstępie wspomniałam, że "Pani wyrocznia" mnie częściowo znudziła. Owszem, bo książka ta ma swoje niedoskonałości. Według mnie tempo powieści jest nierówne. Początkowa część, opisująca dzieciństwo i wczesną młodość bohaterki, snuje się w nieskończoność. Nie przepadam za powieściami o dorastaniu, więc może nie jest to obiektywny sąd. Jakby nie było historia grubego dziecka, którym była Joan, nękanego i tłamszonego przez toksyczną matkę, wlecze się jak flaki z olejem, pełna jest powtórzeń i groteskowych obrazów podobnych do siebie jak dwie krople wody. Margaret Atwood przeprowadza coś na kształt psychoanalizy, którą zamęcza czytelnika, a przecież czytelnik to nie psychoterapeuta. I nie chodzi o to, że nigdy nie byłam grubą dziewczynką z matką-katastrofą i że nie potrafię się w związku z tym z bohaterką utożsamić. Kiedy Coetzee pisze o pięćdziesięcioletnim profesorze, który przeleciał studentkę, a poza tym się starzeje i jest mu z tym źle, też się nie utożsamiam, a jakoś znudzenia nie odczuwam. Margaret Atwood, rozkładając psychikę małej grubaski na czynniki pierwsze, powtarza się bez końca, kolejne strony nie wnoszą w psychologię postaci nic nowego. Za to gdy Joan osiąga dojrzałość i wyrusza w daleki świat, akcja nagle przyspiesza, narracja dostaje pazurów, a czytelnik wpada po uszy w fikcyjną rzeczywistość. Aż żal, że wszystko dzieje się tak szybko, za szybko powiedziałabym, zwłaszcza w porównaniu z rozwlekłą częścią "dziecinną". Taka niedoskonałość konstrukcji. Trudno się mówi. Rekompensują ją inne elementy. Znakomity styl, ironiczny, bogaty. Narracyjny rozmach. Nieskrępowana wyobraźnia. Żonglowanie konwencjami i gatunkami literackimi. Zacięcie demaskatorskie. Polemika ze stereotypowym ujęciem zagadnień dotyczących kobiecości i feminizmu. Wreszcie błyskotliwy dowcip.

Jednym słowem - nie jest tak źle, choć mogło być lepiej. Zachęcam.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3630
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: misiabela 29.12.2010 13:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Przeczytałam niedawno pow... | ostka
Od dawna już przymierzam się do pani Atwood, aczkolwiek z taką lekką nieśmiałością :-)
Po pierwsze - nie jestem wytrawnym czytelnikiem i trochę się boję tego spotkania, po drugie - panią A. znam tylko z filmowej wersji "Opowieści podręcznej", która na tyle mnie zaintygowała, że w ogóle wpisałam ją (tzn. autorkę) na listę tych, z którymi powinnam się bliżej zapoznać. Na szczęście moje prowincjonalne biblioteki oferują co nieco, więc zachęcona Twoją recenzją prędzej czy później się skuszę. Choć na mojej liście mam na pozycji pierwszej "Wynurzenie"...

A w ogóle, to - jak zwykle - wspaniale napisana recenzja. Dzięki!
Użytkownik: ostka 29.12.2010 15:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Od dawna już przymierzam ... | misiabela
Porzuć nieśmiałość i sięgnij po panią A., a przynajmniej postaw przy niej wykrzyknik lub wciągnij na listę "powinnam się zapoznać w pierwszej kolejności". Czyta się lekko i przyjemnie, a przy okazji jest o czym pomyśleć i czym się pozachwycać. Ja się przymierzam do dalszego ciągu. Na półce czekają już "Opowieści podręcznej" (też pamiętam ekranizację), "Moralny nieład", "Rok potopu" i "Zbójecka narzeczona".

A tak przy okazji, co rozumiesz przez "nie jestem wytrawnym czytelnikiem"? Aż z ciekawości przeleciałam się po Twoich ocenach i nie łapię, o co chodzi. Jak dla mnie, to jesteś wytrawna:) W dodatku dzielnie stajesz do boju w konkursowych zmaganiach, w których ja zwyczajnie wymiękam. Siedzę, patrzę w ekran i się załamuję. Nic, pustka w głowie. Czytam Wasze mataczenia, które wszyscy oprócz mnie zdają się pojmować i dalej nic, czarna dziura. To dopiero można zwątpić w swoją wytrawność. Pocieszam się brakiem czasu, że niby jak bym tak przysiadła, to może i coś bym zgadła :)

I oczywiście dzięki za miłe słowa :)
Użytkownik: misiabela 29.12.2010 16:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Porzuć nieśmiałość i sięg... | ostka
Przed momentem wróciłam do domu niosąc w torbie "Rok potopu", to się nazywa siła oddziaływania biblionetkowych (w tym wypadku Twoich) recenzji :-)

A z tą wytrawnością, to może taki mały biblionetkowy kompleksik, z którym jednak dzielnie walczę, bo w sumie każdy czyta to, co lubi :-) Ale dzięki za uznanie :-))

Co do konkursów, to nie powiem nic nowego: po prostu spróbuj! Raz, że przednia zabawa, dwa, bardzo dużo odgaduje się w trakcie konkursu dzięki pomocy niezrównanych mataczy. Ja też przystępuję do konkursu rozpoznając 3-4 fragmenty. Reszta wychodzi "w praniu". Ale uważaj - to uzależnia :-))
Użytkownik: misiabela 29.12.2010 16:10 napisał(a):
Odpowiedź na: Przed momentem wróciłam d... | misiabela
Zapomniałam dopisać: w przerwach między Anną Kareniną poczytuję sobie "Kieszonkowy atlas kobiet" S. Chutnik. Jestem pod wrażeniem, faktycznie dobra, młoda polska proza. Dzięki!
Użytkownik: ostka 29.12.2010 17:11 napisał(a):
Odpowiedź na: Przed momentem wróciłam d... | misiabela
Ha! No to ja się zabieram za "Rok potopu", oczywiście jak tylko skończę "Powiedział mi wróżbita" Terzaniego i "Wody głębokie jak niebo" Brzezińskiej. Co do kompleksików - mam kompleksik konkursowy, jak pewnie zauważyłaś, ale nie tracę nadziei, że przyjdzie dzień, gdy wszystko stanie się jasne (albo przynajmniej w połowie). I cieszę się, że Sylwię Chutnik doceniasz, robi wrażenie, prawda?
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: