Dodany: 28.12.2010 12:37|Autor: norge
"Każdy z nas ma własne Andy"*
Moje pierwsze zetkniecie z Nandem Parradą miało miejsce kilka tygodni temu, kiedy brał udział w jakimś programie telewizyjnym. "To jeden z tych, którzy przeżyli katastrofę samolotu w Andach, wiesz, tę w latach siedemdziesiątych" – poinformował mnie mąż. To, co mówił Nando, sposób, w jaki mówił zaintrygował mnie. Nie mogłam oderwać oczu od tego człowieka. Był prawdziwy, bezpośredni, skromny, promieniował wewnętrzną siłą…
O tej katastrofie opowiadano już wiele razy, ale nigdy nie była to ta historia, historia Nanda Parrady. W dniu wypadku był 23-letnim, wysportowanym, beztroskim chłopakiem z zamożnej rodziny. Pasjonował się rugby, uwielbiał wyścigi samochodowe, ładne dziewczyny i dobrą zabawę. Wydawało mu się, że świat stoi przed nim otworem, a życie to coś najbardziej naturalnego na świecie. Los wystawił go na najcięższą z możliwych do przeżycia prób.
13 października 1972 roku samolot lecący z Urugwaju do Chile rozbił się w Andach. Na jego pokładzie znajdowało się 45 osób - wśród nich członkowie studenckiej drużyny rugby. Maszyna spadła wprost na lodowiec o wysokości 4 tys. metrów. Dla ocalałych z katastrofy zaczął się okres dramatycznej walki o przetrwanie, podczas której musieli radzić sobie z ranami, mrozem, lawinami, brakiem pożywienia i lękiem. Miejsce tragedii było dzikie i niedostępne. Ekipy ratownicze po kilku bezskutecznych próbach zaprzestały poszukiwań wraku. Po dziewięciu tygodniach gehenny dwóch młodych, najbardziej zdecydowanych mężczyzn – wśród nich Nando – zdecydowało się wyruszyć po pomoc; w poprzek Kordylierów, bez mapy, bez sprzętu, w butach do rugby. Na dwa dni przed świętami Bożego Narodzenia nadszedł wreszcie ratunek. Trwające 72 dni "piekło na ziemi" przeżyło zaledwie 16 osób.
Biorąc do ręki książkę "Cud w Andach" zastanawiałam się, co w niej znajdę. Czy dziś, po 20 latach refleksji, Nando będzie miał coś wartościowego do przekazania?
Nie jest łatwo napisać taką książkę jak ta. Sprawić, by czytelnicy weszli w skórę narratora, patrzyli jego oczyma na posępne, przerażające ogromem Andy, musieli brnąć w znoszonych butach do rugby przez oblodzone zbocza mając pewność, że te góry staną się ich grobem. Kazać im doświadczać mrozu, strachu, poczucia bezsensu, depresji. Cierpieć głód tak potworny, że potrafi zmusić człowieka do podejmowania "nieludzkich" decyzji. Aby to odtworzyć, Nando musiał przeżyć ponownie, z szeroko otwartymi oczyma chwile zgrozy i straty, jakie niewielu z nas może sobie nawet wyobrazić. W jaki sposób opisze te chwile? Czy wydobędzie na swiatło dzienne najbardziej osobiste i bolesne wspomnienia? Jakim był człowiekiem? Czy był twardy? Czy był uczciwy?
Poziom tej książki, wrażliwość i odwaga cywilna autora, jego zdolność wglądu w samego siebie, wreszcie wrażenie, jakie ta opowieść wywarła na mnie – wszystko to przeszło moje najśmielsze oczekiwania! Czytając (chwilami przez łzy, poczułam, że ta historia to również moja historia, że to historia każdego z nas. Najzwyczajniejszy pod słońcem dzień może skończyć się inaczej, niż to sobie wyobrażamy; może pojawić się "wielka dłoń", która w ułamku sekundy zmiecie wszystko, co nas otacza, wszystko, do czego jesteśmy przywiązani. Bo czyż nie jest tak, że wszystkim nam (prędzej czy później) przyjdzie poradzić sobie z lękiem, z rozpaczą, z poczuciem straty?
Wspomnienia Nanda mrożą krew w żyłach, ale również dają wielką dawkę optymizmu i nadziei, bo dzięki tej książce widzimy, jak wiele może znieść zwykły człowiek, jak jest w stanie walczyć w sytuacji na pozór bez wyjścia. Autor nie wymądrza się, nie gloryfikuje, nie uromantycznia, nie dramatyzuje. On dzieli się prostą mądrością, której to przeżycie go nauczyło. Dla niego prawdziwym cudem jest to, że żyjąc tak długo w cieniu śmierci, nauczył się, co właściwie znaczy być żywym.
---
* Nando Parrado, Vince Rause, "Cud w Andach", tłum. Piotr Lewiński, wyd. Muza SA, 2007, s. 142.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.