Dodany: 26.12.2010 00:01|Autor: Lenia

Książka: Życie Pi
Martel Yann

3 osoby polecają ten tekst.

Bez tytułu


Pod groźbą zablokowania karty w bibliotece na wypadek niezwrócenia wszystkiego, co jest do zwrócenia przed końcem roku skończyłam czytać "Życie Pi" Yanna Martela.

Nie wybaczyłabym sobie oddania jej nieprzeczytanej. A dzisiejsze popołudnie było idealne, żeby zaszyć się w pokoju z książką i - poczuć się "mindfucked", jak to się mówi; wolę nie tłumaczyć tego słowa.

Książka jest absolutnie fascynująca, ma zadziwiającą fabułę, ale nie sposób potraktować jej wyłącznie jako książki przygodowej, opowiadającej historię rozbitka płynącego łodzią ratunkową po Pacyfiku w towarzystwie kilku dzikich, a do tego ekstremalnie niebezpiecznych zwierząt.

W tej książce wszystko się plącze, a jej interpretacja może mieć tak samo nieskończone rozwinięcie jak liczba będąca przybranym imieniem głównego bohatera.

Stan bycia "mindfucked" może być całkiem przyjemny. Zwłaszcza jeśli chodzi o książki. Zwłaszcza jeśli chodzi o takie, w których we wstępie autor zapowiada, że historie w nich opowiedziane mają moc nawracania.

Właściwie nie wiem, czego spodziewałam się po tej książce. Bo nie własnego nawrócenia; tego chyba jednak nie można oczekiwać od jednej jedynej książki. Niemniej jednak zaraz po przeczytaniu jej zdałam sobie sprawę, że zastanawiam się nad tym, jaką odpowiedź "Życie Pi" stawia na pytanie, czy istnieje Bóg. Wiem, być może bez sensu: stawiać takie pytania i próbować na nie odpowiedzieć. W każdym razie, książka nie wydaje się na nie odpowiadać, ani twierdząco, ani przecząco.

Nie jest o Bogu, lecz raczej - i to tylko między innymi - o wierze w niego. Ujmowanej na szczęście nie jako obowiązek ani jako przyzwyczajenie, jak to bywa w życiu, ani jako warunek zbawienia, jak to bywa na katechezach. Bardziej jako potrzeba, co wydaje się w pełni usprawiedliwione, jeśli wziąć pod uwagę losy bohatera: wyrzucony poza obręb bezpiecznej sfery lądu, bez realnego gruntu pod nogami i brutalnie pozbawiany przez okoliczności moralnego gruntu dla swojego postępowania, musi sobie po prostu radzić. Często przekraczać samego siebie: przekraczać granice własnych rozróżnień, co dobre, a co złe, przekraczać granice wytrzymałości na ból i samotność. To ostatnie uśmierza właśnie wiarą. Moim zdaniem, nie tylko w tak skrajnych sytuacjach jak sytuacja Pi płynącego bez żadnej nawigacji po niezmierzonym oceanie potrzeba wiary jest usprawiedliwiona. To coś bardzo ludzkiego i bardzo powszechnego. Wiem, że prezentuję dość popularny, może nawet modny, sposób pojmowania wiary. Niezbyt to twórcze, ale szczerze mówiąc, nie mam potrzeby uwznioślania wiary słowami strzelistymi niczym wieże gotyckiego kościoła. Zostanę przy określeniu "potrzeba", tak jak wydaje się zostawać - mimo naprawdę wzruszających opisów doznań metafizycznych Pi - książka.

Co jeszcze cenniejsze w całej opowieści, samo to, w co się wierzy, nie jest potraktowane jako istota pewna, jedyna, niezmienna, konkretnie nacechowana. Przemawia za tym chociażby dość niecodzienne wyznanie religijne głównego bohatera, będące połączeniem kilku religii. Oprócz tego, nieco rozpoetyzowane, ale może właśnie dzięki temu zyskujące niewyraźny, niedokładny obraz, przejawy obecności istoty wyższej w naturze, z którą stykał się przez cały czas Pi. Tajemnica pozostaje tu tajemnicą. Czerni nocnego nieba nie przenika błysk iluminacji. Jest przestrzeń wiary, ale jest też ogromna przestrzeń tajemnicy; obie wzajemnie się nie wykluczają. Tym samym naiwne pytanie o istnienie Boga pozostaje bez odpowiedzi.

"Życie Pi", z całą swoją dziwacznością fabularną, było dla mnie niesłychanie wciągające. Pierwsza od kilku miesięcy książka, od której trudno mi było się oderwać.

Aby nie zniekształcać jej wizerunku, dodam jeszcze, że zawiera zabawne fragmenty (w tym: zupełnie, według mnie, rozbrajające zakończenie), nie jest tak zupełnie poważną książką o wierze i cierpieniu, jak mogłoby wynikać z moich wcześniejszych komentarzy.

Jest przede wszystkim bardzo złożona; można by mnożyć interpretacje poszczególnych aspektów opowieści. Nie mam pojęcia, jaki wynik przynosi mnożenie liczby pi przez cokolwiek i nie mam zamiaru się w to zagłębiać. Jak już pisałam, lektura pozostawiła mnie "mindfucked". Stan przyjemny, aczkolwiek wyczerpujący.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3100
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: