Dodany: 18.12.2010 17:51|Autor: lirael

Siempre paciencia


Czy można od pierwszego wejrzenia zakochać się w jakimś miejscu? Owszem. W każdym razie to właśnie przytrafiło się Szkotowi w średnim wieku, Peterowi Kerrowi, i jego żonie, Ellie, w czasie wakacji na Majorce. Zaznaczam, że nie chodzi o blichtr hałaśliwego kurortu, a sielską, rustykalną scenerię okolic Andratx. Z przyjemnością odkryłam to oblicze hiszpańskiej wyspy, bo dotychczas kojarzyła mi się przede wszystkim ze sztampowymi broszurami biur podróży i kłopotami zdrowotnymi Fryderyka Chopina. Otóż okazuje się, że na Majorce też czasami pada śnieg.

"Pomarańcze w śniegu" to lektura bardzo sympatyczna w odbiorze, a przyczynia się do tego między innymi poczucie humoru autora. Głośno chichotałam czytając na przykład o przygodzie Petera z psem o oryginalnym imieniu... Perro. Uśmiech towarzyszył mi właściwie przez cały czas. Uprzedzam, że żarciki bywają rubaszne i bywa, że ocierają się o granice dobrego smaku, ale - moim zdaniem - ich nie przekraczają. Podoba mi się także brak minoderii, dygresji pseudofilozoficznych, które w tego typu książkach występują. To jest zabawna opowieść o trudnych początkach życia w nowym miejscu i Kerr nie próbuje na siłę uczynić z niej czegoś więcej. Zdecydowanie odradzam "Pomarańcze w śniegu" miłośnikom wyrafinowanych esejów podróżniczych, jak również osobom poszukującym praktycznych porad i wskazówek na szlaku turystycznym. To zdecydowanie inna bajka. Nie polecam tej pozycji także osobom na diecie - lojalnie uprzedzam, że opisy hiszpańskich potraw i win są bezlitośnie sugestywne.

Kerr unika skomplikowanych figur stylistycznych, ale stara się w sposób obrazowy pokazać otaczający go świat, przechodząc całkiem gładko od humoreski do poezji: "powitało nas południowe słońce, złota kula zawieszona na tle błękitnej zasłony, zalewająca blaskiem bezmiar Morza Śródziemnego, na którym skrzyły się cekiny odbitego światła. Śnieg odświeżył krajobraz. Zielone zalesione wzgórza, które otaczały beżową, okrągłą bryłę zamku Bellver, odbijały przejrzyste światło słoneczne i oferowały subtelne zapachy sosny i mirtu. Wonie te mieszały się ze słonawym zapachem morza w orzeźwiającym koktajlu balsamicznego zimowego powietrza"*]. Pomimo nadmiernego przywiązania autora do przymiotników "Pomarańcze w śniegu" czyta się z przyjemnością. W jednym z wywiadów autor wyznaje, że pisze średnio jedną stronę dziennie i ten brak pośpiechu oraz dbałość o szczegóły widać w jego prozie. Zdziwiła mnie informacja, że Kerr przez osiem lat bezskutecznie usiłował zainteresować wydawców "Pomarańczami w śniegu", co powinno natchnąć optymizmem początkujących pisarzy. Niepokojem napawa mnie fakt, że cykl o Majorce liczy pięć tomów. Czy pisząc wciąż o tym samym można uniknąć sztampy? Śmiem wątpić. Cóż, najwyraźniej Kerr postanowił maksymalnie wykorzystać swój pobyt na malowniczej wyspie, jak gdyby wyciskał sok z dorodnej pomarańczy.

W przypadku książek o emigracji ciekawie jest, jeśli ojczyzna autora i państwo, w którym się osiedlił, znacznie różnią się od siebie. Taki kontrast wywołuje lawinę zabawnych sytuacji i spektakularnych nieporozumień. "Pomarańcze w śniegu" są tego przykładem. Gdyby poproszono nas o podanie podobieństw między Szkocją a Majorką, okazałoby się to prawdziwym wyzwaniem. Jedyna zbieżność, o której wspomina w swojej książce Kerr, to zmysł do interesów występujący u mieszkańców tych dwóch tak różnych zakątków świata.

Sądzę, że przekład tej książki nie był, wbrew pozorom, łatwy. Polski tłumacz wykonał swoją pracę dobrze. Jedynie często pojawiający się "lancz" robił na mnie dość okropne wrażenie. Szkoda jednak, że nie wiadomo, komu gratulować. Wydawnictwo nie uznało za stosowne podać nazwiska tłumacza! Piszę to po kilkakrotnym zbadaniu centymetr po centymetrze strony tytułowej oraz stopki redakcyjnej. Na stronie wydawnictwa Carta Blanca znajdujemy informację, że autorką przekładu jest Ewa Kleszcz. To przykre, że redaktorzy, nawiasem mówiąc, skrupulatnie wymienieni z imienia i nazwiska, nie pokusili się o umieszczenie tego "detalu" w książce. Co więcej, na stronie internetowej ze zdumieniem znajdujemy podtytuł "Pierwsza zima na Majorce", którego próżno będziemy szukać w książce. Pojawia się tylko na okładce. Zapomnijmy również o tytule oryginalnym, roku wydania pierwodruku czy informacji o prawach autorskich. Wydawca nie uznał za stosowne tych informacji podać! Carta Blanca należy do grupy wydawniczej PWN, więc tym bardziej zdumiewa taka beztroska. Miałam nadzieję, że tylko mnie trafił się wadliwy egzemplarz książki. Dziś będąc w księgarni zajrzałam do innych i niestety, znalazłam to samo, a raczej nie znalazłam tego samego.

Wbrew pozorom, majorkańskie impresje Petera Kerra bardzo dobrze komponują się z nadchodzącymi Świętami. Autor opisuje bowiem swoje pierwsze Boże Narodzenie na wyspie. Nie są to wspomnienia idylliczne – strugi ulewnego deszczu, awaria linii telefonicznej i elektryczności, brak bieżącej wody. Chociaż Majorka w rzeczywistości nie jest tak cukierkowa jak w turystycznych folderach, warto z Peterem Kerrem i jego rodziną przenieść się tam na kilka godzin. Nie tylko ze względu na oszałamiające widoki. Przede wszystkim z powodu serdecznych, przyjaznych ludzi, wyznających bardzo prostą, ale skuteczną filozofię życiową: "Siempre paciencia" (zawsze cierpliwość). Takiej właśnie niezmąconej pogody ducha, niezależnej od warunków atmosferycznych, życzę Wam na nadchodzące Święta.



---
* Peter Kerr, "Pomarańcze w śniegu. Pierwsza zima na Majorce", [brak informacji o tłumaczu], wyd. Carta Blanca, 2010, s. 46-7.


[Recenzję zamieściłam wcześniej na moim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1231
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: