Dodany: 04.02.2007 06:17|Autor: Bozena
Chwila, w której można wszystko
„[...] kogoś muszę kochać; inaczej życie straciłoby dla mnie sens”[1].
Książka „Opowieść o Blanche i Marie” była moim pierwszym, a wiem, że nie ostatnim spotkaniem z P.O. Enquistem; autorem intrygującym - dla mnie „odkryciem”. Powiedziałabym nawet, że podwójnym „odkryciem”, bowiem ten współczesny szwedzki powieściopisarz i dramaturg jest także interpretatorem i propagatorem twórczości Augusta Strindberga, którego niewymownie cenię.
Specyficzne pisarstwo Enquista poznałam dzięki Vilyi, a właściwie dzięki Jej pięknej czytatce na temat „Opowieści o Blanche i Marie” właśnie. Spodziewam się, albo raczej przeczuwam, że nietypowy styl autora, i oczywiście fabuła utworu zaciekawi wielu czytelników, zwłaszcza tych czytelników, którym wydaje się, że dobrze już znają losy Marie Curie; wydaje się, bo możliwe, że jednak – nie. Może i ich, tak jak i mnie, poruszą – jak się okaże - nieznane dotąd, a ujawnione przez Enquista fakty; zwłaszcza prawda o istnieniu przy Marie przejmującej postaci: ongiś pięknej i tajemniczej, a pomniejszonej fizycznie w końcu do „kadłubka” – Blanche Wittman. Autor dotarł do zdumiewających mnie materiałów, i teraz z trudem mogę uwierzyć, że Susan Quinn, która przez siedem lat pracowała nad biografią „Życie Marii Curie”, nic nie wiedziała o Blanche, bo też i nic w tej biografii o niej nie napisała. Za to sporo napisała o uczuciu Marie Curie do Paula Langevina i o aurze tegoż - tak w kontekście społecznym, jak i indywidualnym - który to wątek wykorzystał P.O. Enquist w powieści, a właściwie w relacjo-powieści, wyrażając Susan Quinn podziękowanie na końcu książki swojej.
Zasadniczym źródłem inspirującym autora do napisania opowieści o dwóch pięknych i niezwykle bliskich sobie kobietach była odnaleziona, zdaje się, że przez niego „Księga Pytań”[2] Blanche, w której to ona - pod osłoną pytań właśnie – pisała o Marie, i o sobie pisała: a pisząc - koiła ból duszy i ból fantomów amputowanego ciała. Tutaj zadawała niekiedy proste z pozoru pytania - jak choćby takie: czy kochała matkę (?), niekiedy trudne, jak choćby takie: czymże jest miłość (?), a autor, poruszając się śladami tych pytań, ale i odpowiedzi Blanche – zwykle zdawkowych - rekonstruuje wydarzenia, rekonstruuje jej okaleczoną przeszłość. I nie tylko jej...
„Koronczarka” z obrazu Vermeera (tak pisarz nazwał Blanche) - kobieta z poczuciem godności, nieodgadniona i jakiej nigdy w życiu nie spotkał, powodowana skurczami somnambulicznymi zdiagnozowanymi jako histeria - w wieku lat osiemnastu trafiła do centrum badań neurologicznych z profesorem J.M. Charcotem na czele, do szpitala Salpêtrière w Paryżu; najpierw jako pacjentka (!?), potem asystentka przy rentgenie (???). Szpital - to niewłaściwa nazwa, to raczej stacja końcowa dla ponad sześciu tysięcy kobiet i dziewcząt - cieni przeszłych istnień – obłąkanych tańcem życia, wyniszczonych, głodnych i odtrąconych; i zwłaszcza nadziei miłości pozbawionych. Tutaj - na ich ciałach, na ich psychice i woli - próbowano zbadać istotę miłości, tutaj - niegodziwie traktowano je! A ich rozpaczliwe wołania i modlitwy - nikt i nic - tylko mury wchłaniały.
Charcot - może nie był najgorszym człowiekiem, lecz modlitwy nie robiły już na nim wrażenia, bo gdy on niegdyś na wybrzeżu Saint–Malo - wybrzeżu znanym z nagłych przypływów i odpływów - wzywał Boga na pomoc, ten milczał; więc Charcot sam, bez udziału Boga musiał opanować rozpacz; i w końcu opanował ją ratując życie bratu, ale fantom amputowanej nogi brata - jako konsekwencja dramatycznego zdarzenia stamtąd – zawsze go już bolał. I teraz, gdy wreszcie jego miłość do Blanche miała spełnić się, miłość do kobiety, której dotknąć nie ważył się przez lat pięć, opowiedział jej o tym zdarzeniu, i powiedział jej także, że „bóg jest jak przypływ i odpływ, uśmierca i odkrywa; zadaniem człowieka jest stawić mu opór”[3]. Blanche - medium Charcota – o tym wiedziała. Nie raz i nie dwa, i nie sto razy z nienawiścią krzyczała do nieustannie karzącego ją Boga, karzącego ją, jakby była Hiobem. Ale gdzieś pośród tych wołań, oskarżeń i krzyków tkwiła w niej wizja chłopca, który ongiś nazwał ją motylem w przebraniu, „motylem, który uciekł z nieba”[4]; Blanche wyrażenie to uznała za najpiękniejsze, jakie w życiu można powiedzieć, chwilę zaś, w której niosło ją - gdy chłopiec tylko dotykał jej, wszak potem miało być wszystko - uznała za chwilę, w której można... wszystko. I później - ze źródła tego efemerycznego doznania częściowo w uczucie do Charcota przemienionego w końcu - przez resztę życia naznaczonego krzywdą i cierpieniem, amputacjami kończyn i wspomnień, ale też „wyróżnionego” fenomenem „żądzy fantomowowej”[5] (bo to, co odcięte jest - także swoją miłość ma) – Blanche siłę czerpała. A czerpała ją szczególnie w szpitalu; wtedy przede wszystkim, gdy spragniony mocnych wrażeń tłum przybywał na seanse hipnozy do twierdzy oszalałych kobiet, by patrzeć na nie: wijące się w ekstazie może, prędzej w rozpaczy chyba - by patrzeć zwłaszcza na Blanche. A ta - biorąc udział w eksperymentach jakby z samą sobą – wciąż tylko chłopca „widziała”.
W trakcie seansów tych asystenci Charcota dotykali jej. Możliwe, że inaczej dotykali... I podczas dotykania tego wstępował w nią demon. Zdaje się, że nikt nie wiedział, czy był on prawdziwy, czy może udawany. Neurolodzy - naciskając jej punkty histeriogenne i wywołując u niej atak histerii (wyzwalając lub redukując emocje) lub łudząc się, że wywołali go - uporczywie zgłębiali niezbadany ląd. A w trakcie tego zgłębiania miały zniknąć idee kształtujące człowieka (tutaj - kobiety), miał on pozostać bez norm, bez reguł i objawić się w najprawdziwszej formie (?); i w efekcie tych „badań” - miał powstać zapis naukowy. Zapis naukowy - istoty miłości?!! To absurd (!), to niegodziwe (!) – krzyczeć się chce. Czymże jest miłość?
Blanche, w 1897 roku, w cztery lata po tajemniczej (nie dla niej) śmierci Charcota, który stracił do reszty rozwagę naukową na skutek miłości do niej, znalazła pracę w charakterze laborantki u Marie i Pierre'a Curie. Zachwycały ją czarowne i kuszące, niczym dzieło sztuki, promienie radu - takie zagadkowe bardzo, ale miało okazać się, że były one mniej zagadkowe niż... miłość.
I teraz Blanche – ta „pamiątka” haniebnego traktowania człowieka, staje się i przyjaciółką Marie Curie, i świadkiem procesu otrzymywania radu z pechblendemu, ale przede wszystkim staje się – po śmierci Pierre’a Curie - powiernicą miłosnych udręk Marie, kobiety rozważnej i znakomitej uczonej, doświadczonej chwilą, w której niosło także i ją; chwilą, w której można wszystko. Bo oto skrywaną namiętność Marie - zimnej niczym ostryga, jak mówił Einstein – odkrył mały duchem – tak uważam, bo niepotrafiący bronić oblicza miłości ich – człowiek, a zdolny uczony. Uczony, który miał... delikatne dłonie. Dla Marie życie bez miłości do Paula Langevina traciło swój sens.
I więcej o życiu Marie, i o życiu własnym też - w swej księdze napisała Blanche. Chciała stworzyć „uzdrawiający obraz istoty miłości, który zestawia z istotą promieniowania radu i istotą histerii”[6]. A na wierzchniej okładce swej księgi napisała: „Amor Omnia Vincit”[7].
Czymże zatem jest miłość?
Autor utworu, Per Olov Enquist, echem moich dziecięcych doświadczeń mówi, że w dzieciństwie jego „ewangelia była przesłaniem miłości, a cała miłość częściowo nakazana, częściowo zakazana. To stwarzało pokusę, mieszankę wybuchową, a więc śmiertelną. [...] Wszyscy mówili o miłości, lecz nikt jej nie tłumaczył. Miłość była największym grzechem”[8]. Gdy czytałam te słowa, przypomniały mi się skądinąd znane myśli Strindberga, który tak oto powiadał:
„Cały świat to jedynie złudzenie [...]. Boska arcypotęga [...] pozwala się uwieść Mai, czyli popędowi prokreacji. Boska arcymateria zatem popełnia grzech przeciw sobie samej (miłość jest grzechem, to dlatego udręki miłości są najgorszym z istniejących piekieł). Świat istnieje zatem jedynie z powodu grzechu, jeśli on rzeczywiście istnieje - gdyż jest jedynie wizją widzianą we śnie, fantomem, którego zniszczenie jest zadaniem ascezy. Ale to zadanie nie zgadza się z popędem miłosnym i rezultatem końcowym jest nieprzerwane wahanie się między podnieceniem ciała, a pokutniczą udręką! - Wydaje się to rozwiązaniem zagadki świata!”[9]
I wydaje się, że religia wspomnień jest kojeniem udręk życia, a i udręk miłości też.
Podziwiam autora za to, że w ogóle napisał tę powieść (relacjo-powieść), a w niej bardzo prostymi, często lakonicznymi zdaniami - to angażując się w nurt wydarzeń, to wycofując się na pozycję obserwatora jakby słuchającego przerażonych szeptów i głosów czytelnika, ale też jakby rozmawiającego z nim właśnie, odsłonił - może w zarysie tylko - tragiczne, na chwilę rozświetlone życie Blanche; życie, o którym w miejscach istnienia jej, poza obrazem o wydźwięku erotycznym na murach dawnego szpitala, śladu już nie ma. Czy ślad ten zatarł się sam, czy przy udziale innych? P.O. Enquist w sposób najprostszy napisał o tym, co w życiu każdego chyba człowieka jest najistotniejsze, napisał o zdarzeniach bolesnych i trudnych, ale i pięknych także; o wydarzeniach, które można, a nawet trzeba dopowiedzieć. Zajął się on rekonstrukcją wydarzeń z księgi Blanche, i tę pracę - odnoszę wrażenie - wykonał rzetelnie, choć paradoksalnie przez to, że miał ułatwione zadanie - bo relacja Blanche zajmuje tutaj sporo miejsca - trudno wystawić książce najwyższą notę.
Żałuję, że w tym jednym miejscu nie sposób zasygnalizować wszystkich poruszonych przez Enquista wątków powieściowych, ale za to mogę powiedzieć teraz, że tak jak Enquist, chyba niewielu pisarzy potrafi potrząsnąć czytelnikiem i wywołać trudne do opanowania emocje takimi środkami wyrazu, jak: powtórzenia, niedopowiedzenia, wołacze czy pytajniki.
Po lekturze opowieści jestem bogatsza o fakty intrygujące, bolesne także, z którymi zgodzić się nie sposób, a jednak trzeba; to fakty dające dużo do myślenia, co oznacza - więcej niż myśl sama.
„Jesteś motylem, który uciekł z nieba,
bo mu było źle.
Chcesz się ze mną bawić. Fruniesz do mnie.
Trochę się boisz, choć wiem, kim jesteś.
Motylem Bożym, w przebraniu”[10].
---
[1] Słowa A. Einsteina, podaję za: Roger Highfield, Paul Carter, „Prywatne życie Alberta Einsteina”, przekład Marek Krośniak, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1995.
[2] P.O. Enquist, „Opowieść o Blanche i Marie”, przekład Iwona Jędrzejewska, wyd. J. Santorski & Co Agencja Wydawnicza, Warszawa 2006, s. 20.
[3] Tamże, s. 98.
[4] Tamże, s. 182.
[5] Tamże, s. 31.
[6] Tamże, s. 16.
[7] Tamże, s. 238. "Miłość przezwycięży wszystko" (łac.).
[8] Tamże, s. 40.
[9] Lech Sokół, „August Strindberg”, Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 1981.
[10] P.O. Enquist, „Opowieść o Blanche i Marie”, op. cit., s. 182.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.