Literackie kicze za pięćdziesiąt lat
Przeglądałem ostatnio "Trędowatą" Heleny Mniszkówny. Nie czytałem jeszcze tej książki, ale mam ochotę jej skosztować. Wszyscy wiedzą, że powieść ta uważana jest za arcydzieło kiczu (jaki fajny oksymoron). Zresztą choćby wystarczy spojrzeć na recenzje w biblionetce. Straszna chętka mnie ogarnia na taką lekturę.
I pomyśleć, że kiedyś czytelnicy się "Trędowatą" zachwycali! Wylewali potoki łez nad losami Stefci! A jednak okazało się, że to stuprocentowa tandeta... chcecie przykładu? W powieści Marii Pruszkowskiej "Przyślę panu list i klucz" główna bohaterka oddaje się lekturze "Trędowatej" podczas jazdy pociągiem. Efekt jest taki, że matka odbiera ją z dworca zapłakaną, zrozpaczoną. Jakiś czas potem Dyna (bo tak miała na imię główna bohaterka "Przyślę panu list i klucz") odgrzewa powieść Mniszkówny (żeby użyć tego naszego czytelniczego żargonu) i tym razem również zalewa się łzami - ze śmiechu.
Cofnijmy się zresztą. Powieści gotyckie, do dziś zresztą czytane. Jeszcze kiedy uczęszczałem do liceum przerabialiśmy "Frankensteina". Wydaje mi się, że oryginalny pomysł wpadł w pewien schematyzm. Efekt jest taki, że mamy ośmieszenie powieści grozy przez taką tytankę literatury jak Jane Austen. W powieści "Opactwo Northanger" główna bohaterka Katarzyna Morland czyta książki z tej półki, co nadmiernie pobudza jej wyobraźnię i prowadzi do szeregu zabawnych sytuacji, ale również rozczarowań. Życie bowiem nie przystaje do schematu powieściowego.
A pamiętacie sentymentalizm? Iluż ludzi zwiódł na manowce! Te lukrowane historyjki, te sztuczne jawory, te strumyczki, te gorące wyznania! Można uznać iż ta moda nabrała prześmiewczego charakteru. Stąd postawa Emmy Bovary budzi mieszane uczucia, Werter kojarzony jest zwykle negatywnie, a Kondradem miotają burze emocjonalne. Wszyscy oni namiętnie czytali "Nowe Heloizy" czy inne "Pawły i Virginie".
Z tego co wiem również balladzie romantycznej się oberwało. Któż z nas nie pamięta nastrojowej "Świtezianki" czy tragicznej "Rybki"? A tu spod pióra Kazimiery Iłłakowiczówny wychodzi parodia "O Hani co się zabiła". Tytułowa bohaterka spada z drabiny, a skutek tego upadku jest śmiertelny.
A te pozytywistyczne powieści tendencyjne? Już dziś wiele osób żywi do nich wzgardę. Taka "Marta" Orzeszkowej (nota bene jeszcze tą tendencyjnością trącająca) kiedyś rewolucjonizowała codzienność kobiet, była źródłem wielu zmian w życiu jednostki. Utwory tendencyjne już straciły na aktualności, przebrzmiały.
Co będzie taką "Trędowatą" naszych czasów? Co nasze wnuki uznają za kicz? Zacząłem się nad tym poważnie zastanawiać. Myślę, że na pierwszy ogień pójdą ci Autorzy, którzy mają już dziś tyle samo zwolenników co przeciwników. Z samym Paulo Coelho i jego "Alchemikiem" na czele. Może za pół wieku w telewizji w charakterze żartobliwych ciekawostek powiedzą:
"Harry Potter, książka, po którą w tasiemcowych kolejkach stały tłumy..."
"Fikcyjna teoria Dana Browna na temat rzekomego małżeństwa Jezusa Chrystusa z Marią Magdaleną była źródłem wielu zażartych kłótni..."
"Gombrowiczowskie "Ferdydurke" zostało uznane za nowatorskie w swoim czasie..."
Myślę, że zjawisko kiczowatości dawnej literatury można obserwować na sobie. Historia romansu Manon Lascaut i Kawalera des Grieux z powieści pana Prevost d'Exilles, wzruszała kiedyś miliony. Łatwo znaleźć bezpośrednie odwołania do tej powieści w dziełach Honoriusza Balzaka czy Henriego Murgera. Ja też płakałem nad tą opowieścią, nad tymi pięknie skonstruowanymi zdaniami - tyle że ze śmiechu.
Poza tym, hm... "Władca Pierścieni". Niby dzieło wielkie, otwierające nowy nurt literacki... a przecież sam byłem zażenowany czytając wątek z Tomem Bombadillem. W moim odczuciu był on po prostu żałosny - a co powiedzą za ileś lat? A Harry Potter? Już powstały jakieś parodie! Co stanie się kiedyś?
W mojej opinii dostanie się również lubianym - a jakże - książkom Małgorzaty Musierowicz. Sam lubię Jeżycjadę, ale nie można zaprzeczyć, że rzeczywistość w niej opisana została potraktowana zbyt cukierkowo - taka była wszak koncepcja Autorki. Nie wiem, czy taka wizja przekona potomnych.
A literatura kobieca z najniższej półki? Katarzyna Grochola, Izabela Sowa, a może i Monika Szwaja (osobiście stwierdzić nie mogę, bo tej ostatniej nie czytałem). Już dziś dla przeważającej większości to jest tandeta sama w sobie (sam jestem zażenowany, że takie Sowy i Grochole zajmują półki, a tylu młodych, obiecujących twórców wciąż zapełnia szuflady). W ogóle ten gatunek, którym obsypuje się nas w ostatnich latach - dzienniki sfrustrowanych kobiet, które w toku akcji dowartościowują się, a na końcu wszystko przypomina odjazd na wyspę szczęśliwości - czeka wymarcie. W sumie mam nadzieję, że już wkrótce.
Co według Was ma jeszcze aspiracje do przyznania tytułu tandety w przyszłości? Na jaki tytuł wskażą nam potomni pytając: "Co wyście w tym widzieli?"
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.