Irytująca
"Tam gdzie spadają anioły". To już ponad dwa lata, jak przeczytałam tę książkę, a jednak do dziś nie wyzbyłam się nieprzyjemnego posmaku, który mi po niej pozostał. Nie wiem, co tak naprawdę irytowało mnie w niej najbardziej: styl, fabuła, postacie?... Chyba jednak postacie. Do określenia ich najbardziej pasuje mi angielskie słowo "bland" - nijaki, nieciekawy, bez wyrazu. Takie właśnie one są: sztuczne, papierowe, pozbawione wnętrza, nie ożywają na kartkach. Nawet jeśli Terakowska starała się nadać niektórym jakieś charakterystyczne cechy, to posługiwała się stereotypami (np. rodzice Ewy: ateiści-materialiści, czy też babcia - poczciwa, pobożna starowinka), które tak naprawę nie oddziałują na wyobraźnię, a wręcz irytują (jak większość rzeczy w tej powieści) schematycznością. Poza tym autorka ma chwilami problem z dopasowaniem charakteru i zachowań postaci do ich wieku. Typowym przykładem jest Ewa - gdyby nie było wspomniane, że ma trzynaście lat, uznałabym, że ma około dziesięciu. Jest wyjątkowo naiwna i dziecinna, zdawać by się mogło, że jeszcze bardziej, niż gdy miała pięć lat. Poza tym, żeby w tym wieku nie wiedzieć, co to kaligrafia?... I to jeszcze jak się ma 160 IQ?...
Ogólnie rzecz biorąc, Terakowska nie pokusiła się o żadną (nie mówię już głębszą) analizę psychologiczną rodziny w tak trudnej sytuacji (nieuleczalna choroba jedynego dziecka). Zachowania postaci są sztuczne, dalekie od realizmu (np. rodzice Ewy, jeszcze wczoraj racjonaliści, dziś wyruszają na poszukiwania ANIOŁA STRÓŻA swej córki, który, jak sądzą, jest właścicielem niezwykłego pióra, które posiadają... Przecież tu nawet nie chodzi o to, że zaczęli wierzyć w jakiś byt ostateczny, nie, oni zaczęli wierzyć w anioła jako istotę cielesną, posiadającą upierzone skrzydła... Co przeciętny racjonalista zrobiłby, gdyby jego nieuleczalnie chore dziecko powiedziało mu, że cała ta śmiertelna choroba, jak i wszystkie nieszczęścia, które je spotkały w życiu, są wynikiem utraty przezeń anioła stróża, który odchodząc zostawił jednak na pamiątkę to oto magiczne pióro? Sądzę, że "jakby niewiele". Prędzej załamałby się myślą, że jego dziecko, umierając, traci też rozum). Wizja śmierci własnej, czy też śmierci bliskiej osoby nie wywołuje żadnych naprawdę głębszych rozmyślań, prawdopodobnych reakcji. Tak, niestety, jednak u Terakowskiej jest: postacie to drewniane kukiełki, a świat przedstawiony to papierowa dekoracja. Wszystko sztuczne i mdłe w smaku jak tektura, z której zostało zrobione.
Inną poważną wadą Terakowskiej jest to, że ma problem ze zdecydowaniem się, kogo wybrać na tzw. adresata książki, toteż choć sama fabuła u podstaw wydaje się raczej przeznaczona dla starszych nastolatków i dorosłych, to spisana jest w sposób odpowiedni raczej dla dzieci (prosty język, jednowymiarowe postacie, brak prawdziwie głębszych przemyśleń, jedynie pseudofilozoficzne wywody). Wskutek tego otrzymujemy powieść ckliwą, banalną i infantylną. Idealną dla tych, którzy z reguły wiele nie czytają, lubują się za to w telewizyjnych melodramatach, tudzież dla fanów Érica Emmanuela Schmitta oraz Paula Coelho i może nawet sławnej ostatnio również u nas Jodi Picoult. Ci mogą być książką Terakowskiej usatysfakcjonowani.
Na koniec mam do fanów Terakowskie pytanie: czy nie dziwi ich to, że powiela ona samą siebie (weźmy chociażby rodziców Ewy z "Aniołów" i rodziców Myszki z "Poczwarki". Czy to nie ci sami ludzie?). I dlaczego w każdej książce Terakowskiej główna bohaterka nazywa się Ewa?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.