Zamiast recenzji
Chcesz pogadać? Tutaj? A niech cię...! To nie jest miejsce na pogaduchy. To miejsce na monolog. Mój monolog. Chcesz posłuchać – to zostań. Nie chcesz – to spadaj, tam są drzwi.
Zostajesz? W porządku. Uprzedzam, że wzrok mi szwankuje i mam kłopoty z rozpoznaniem twojej płci, więc z przyzwyczajenia będę gadał jak do faceta. A ty się nie obrażaj, jeśli przypadkiem jesteś kobietą.
Marzysz o pisaniu? Śnisz o tworzeniu książek? Podejmujesz próby?
Zapewne tak. Przecież umiesz pisać, no nie? Nauczyłeś się tego tak dawno temu, że zdążyłeś o tym zapomnieć.
Nauczyłeś się... Bardziej prawdziwie zabrzmiałoby: „zostałeś nauczony”, ale polski to taki dziwny język, w którym przytłumiasz „ja” pisząc je z małej litery, natomiast eksponujesz „się” wpychając je niemal do każdego zwrotu. Na przykład „urodziłem się” – to usłyszysz zawsze, natomiast „zostałem urodzony” – tego nie usłyszysz z ust żadnego Polaka (poza moimi, oczywiście).
A teraz powiedz mi, czy zetknąłeś się już z pojęciem „literatura głównego nurtu”? Nie? To może słyszałeś coś o „gettach literackich”? Też nie? A mówi ci coś pojęcie „literatura popularna”? Nic?! („W mordę! I nożem! I kawałkiem szkła! – zamruczał Vilqu, nie znajdując odpowiedzi na bardzo proste pytanie: „Jak ugryźć i nie skrzywdzić?”).
Wierzysz w cuda? Bo ja nie. A przecież "Diuna" Franka Herberta to właśnie cud. Najprawdziwszy.
Ciężka przyszłościowa science fiction – to literatura popularna. Wielki nakład wyprzedany w wyjątkowo krótkim czasie – to literatura masowa. Amerykańskie nagrody Hugo i Nebula – to lokata w samym centrum getta s.f.
Chcesz zobaczyć cud? Chcesz zobaczyć, jak to możliwe, by książka tak obciążona gatunkowo mogła niejako mimochodem – a więc bez medialnej i czytelniczej nagonki – wejść do literatury głównego nurtu? Chcesz zobaczyć? Sięgnij po "Diunę".
Miałeś okazję obejrzeć któryś z filmów powstałych w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych minionego wieku? Na przykład „Easy Rider” Denisa Hoppera czy „Powiększenie” Michelangelo Antonioniego? Chcesz zobaczyć, jak w literaturze wygląda ich niespieszna, pozornie niespójna, jedyna w swoim rodzaju narracja?
Sięgnij po "Diunę" i wczytaj się w rozdział, w którym opisane jest przyjęcie wydane przez parę książęcą dla miejscowych grubych ryb.
Chcesz zobaczyć, jak wygląda świat egzystujący w ekstremalnych warunkach, stworzony przez Franka Herberta z drobiazgową dokładnością, a jednocześnie nakreślony z takim rozmachem i polotem, że te drobiazgi tworzą jedynie sugestywne tło?
Chcesz obejrzeć, jak potrafi szaleć religia, gdy jest monoteistyczna i młoda?
Chcesz przekonać się, jak potrafi pisać człowiek, gdy ma już blisko pięć dych na karku i gdy tworzona właśnie powieść jest dla niego niemal powtórnym debiutem?
Sięgnij po "Diunę".
Nie mogę powiedzieć, że "Diunę" cenię, bo to książka zbyt piękna, żeby ją tylko cenić. Ja "Diunę" kocham, i to wcale nie miłością ślepą, bo dostrzegam wszystkie błędy, które Frankowi Herbertowi zdarzyło się popełnić podczas pisania. Kocham miłością już dwudziestoletnią i jestem pewny, że będę kochał, gdy miłość dobiegnie setki, bo ta miłość swobodnie mnie przetrwa, jest ponadczasowa, dokładnie taka, jak "Diuna" właśnie.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.