Dodany: 25.11.2010 21:29|Autor: McAgnes
Tam piaski śpiewają
Nie jestem pewna, czy to powieść, czy kryminał. Co prawda występuje w niej detektyw, jest morderstwo i jest dochodzenie, ale ta książka wymyka się szufladkowaniu, więc chyba najbezpieczniej będzie napisać, że to połączenie jednego z drugim. Jestem natomiast pewna, że to książka, która urzekła mnie od pierwszego przeczytania, a było to lat prawie trzydzieści temu, i urzeka do tej pory.
Detektyw Scotland Yardu, Alan Grant, udaje się na urlop do Szkocji podreperować swoje zdrowie, przede wszystkim psychiczne – cierpi bowiem na pracoholizm i klaustrofobię. W pociągu, którym jedzie, ktoś zabija człowieka, a Grant, mimo iż na urlopie, nie potrafi powściągnąć swojej natury policjanta i angażuje się w śledztwo po uszy. Dlaczego? Bo jest fizjonomistą, a po spojrzeniu na twarz zmarłego mężczyzny uznał, że to twarz bardzo interesująca. Bo wiersz, który przeczytał na marginesie gazety znalezionej w przedziale zmarłego, zdradza niepospolitą wrażliwość jego autora na piękno, tchnie autentyzmem i intryguje. Inspektor uznaje, że warto poświęcić czas wolny na rozwikłanie zagadki wiersza i zagadki morderstwa.
Toteż gdy tylko rozgości się na miejscu (zatrzymuje się u kuzynki), rozpoczyna prywatne dochodzenie, poszukując śpiewających piasków z wiersza, prawdziwej tożsamości zabitego, a w końcu mordercy. Czyni to wszystko z podziwu godną zawziętością i uporem; wędruje po wyspach, nocuje w hotelach, bierze udział w wiejskiej zabawie, doświadcza mnóstwa osobistych przeżyć, które powodują, że dochodzenie staje się powoli bardzo istotną częścią jego życia.
Tytuł "Tam piaski śpiewają" od razu implikuje pytanie: ale gdzie? Tak, dostajemy odpowiedź. To Wabar, mityczna kraina Shangri-la (a może zaginione miasto Ubar, Atlantyda pustyni?), przepiękna, kolorowa, fantazyjna nić wpleciona w wątki książki. Człowiek, od którego śmierci zaczyna się cała książka, był przekonany, że odkrył ową mityczną krainę albo też coś, co ją bardzo przypominało. Grant mu wierzy, a razem z Grantem wierzy i czytelnik, choć prawdopodobieństwo odkrycia czegoś nieistniejącego jest nader nikłe. Na szczęście fikcja literacka pozostawia duże pole manewru dla wiary. Sama nazwa Shangri-la jest boska - tajemnicze rejony wiecznych szczęśliwości - mmmrrr, to intryguje i przyciąga.
Grant też mnie zaintrygował. Nie tylko jako uparty i zawzięty detektyw, ale jako człowiek. Wyjątkowo inteligentny i trochę romantyczny. Ten wątek romantyczny delikatną kreską zarysowała w powieści autorka, pisząc o dawnej miłości Alana: "Ale dopiero w czasie ostatniego młodzieńczego lata szczęście skrystalizowało się w postaci samej Laury Grant, całe lato zogniskowało się w jej osobie. Dotąd jeszcze odczuwał lekkie drżenie serca na wspomnienie owego lata"[1].
Pisze też o obiekcie jego obecnego zauroczenia, z lekkim przymrużeniem oka, bo jednak sprawy zawodowe są ważniejsze: "Chciał, aby Zoe »do diabła się stąd wyniosła«. Ta Zoe, ktorej obecność stworzyła magię wczorajszego popołudnia, była teraz przeszkodą. Urocza, prostolinijna, boska Zoe, rusz się. Przedmiocie moich zachwytów i księżniczko moich snów, odejdź"[2].
Urzekło mnie przedstawienie powieściowych postaci tak, że dla czytelnika są jak żywe. Wyraziście zarysowane charaktery, solidnie osadzone w codzienności. Nawet, zdawałoby się, marginalnie zaznaczony sierżant Williams, podwładny Granta ze Scotland Yardu, został tak opisany, że jestem w stanie bardzo dokładnie go sobie wyobrazić.
Mistrzostwo w kreowaniu postaci, wyrazista, a jednocześnie subtelna atmosfera, sprawnie i wciągająco poprowadzona intryga kryminalna - czegóż chcieć więcej od książki? Ja ją kocham nad życie i dałam najwyższą ocenę z możliwych.
---
[1] Josephine Tey, "Tam piaski śpiewają", tłum. Krzysztof W. Malinowski, wyd. Iskry, Warszawa 1977, s. 20.
[2] Tamże, s. 133-134.
[Tekst zamieściłam wcześniej na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.