Dzisiejszy dzień oraz miniony piątek (a także - jak opiszę później - miniona środa) były dla mnie czasem czysto literackiej radości - poszedłem na spotkania autorskie z dwójką z moich ulubionych pisarzy - Wojciechem Kuczokiem i Jackiem Dehnelem.
Z myślą o spotkaniu z Wojciechem Kuczokiem kupiliśmy sobie z koleżanką jego najnowszą powieść "Spiski" i tak uzbrojeni (ja miałem jeszcze swoje zaczytane egzemplarze "Gnoja" i "Senności") ruszyliśmy na spotkanie. Oboje przeczytaliśmy
Spiski: Przygody tatrzańskie (
Kuczok Wojciech)
. Cóż mogę o samej książce powiedzieć? Warto przeczytać, choć ja wystawiłem czwórkę. Tym razem Kuczok bawi się gwarą góralską i temperamentem baców. Jak zwykle mnóstwo gier językowych, rozliczenie z polską rzeczywistością (akcja gdzie jest krzyż), dużo wyuzdania i łamania tabu (jak głosi wydawca, teraz Kuczok długo nie będzie mógł się pokazać na tatrzańskich szlakach) oraz absurdu (ogarnięty chucią niedźwiedź). Co jest ciekawe, to próba rozliczenia się z postacią ojca - to już nie sadystyczny stary K. czy któryś z ograniczonych prymitywnych ojców z "Senności". Ojciec narratora to człowiek trochę zakochany w sobie, trochę ograniczony, ale na pewno nie okrutny i sadystyczny. Jedynym mankamentem tej powieści jest dla mnie zbytnia "rozlazłość" tej historii. Poza tym to Kuczok, który jednocześnie jest taki jak zawsze, a z drugiej strony bawi się motywami znanymi z własnej twórczości.
A teraz o spotkaniu. Było całkiem sporo ludzi (w tym Radosław Kobierski), a prowadził je poeta Grzegorz Olszański. Rozmowa między nimi była bardzo interesująca (dotyczyła między innymi - obok najnowszej książki - statusu pisarza i metod pracy), Wojciech Kuczok czytał fragmenty swojej powieści, a w późniejszą dyskusję chętnie włączyła się publiczność. Dopełnieniem tej wizyty było podanie wykwintnego wina. Całkiem subiektywnie muszę przyznać, że Wojciech Kuczok zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie - nie jest ani przesadnie skromny ani zarozumiały.
Z kolei dzisiaj byłem (z tą samą koleżanką) na spotkaniu z Jackiem Dehnelem. Byliśmy zachwyceni. Dawno nie widziałem człowieka, który odznaczałby się taką klasą. O takich ludziach mówi się, że są czarujący, uroczy. Jacek Dehnel ujął mnie prawdziwą kulturą osobistą, idealnym wyważeniem słów, ciepłym uśmiechem, który miał dla wszystkich i skromnością. Spotkanie prowadziła Marta Fox i dyskutowała ze swoim rozmówcą o "Fotoplastikonie", "Lali", Jacek Dehnel opowiadał o swojej babci, o poglądach na dzisiejszą fotografię, o redakcji swoich tekstów, o fascynacji Balzakiem i pracy w telewizji. Przygotowuje sporo tłumaczeń, a także książek. Sądząc po opisywanej fabule, czytelnicy nie powinni się zawieść.
Muszę tu jeszcze wspomnieć o jednym ważnym dla mnie spotkaniu z poprzedniego tygodnia. W Górnośląskim Towarzystwie Literackim odbyła się prezentacja książki Agnieszki Nęckiej
Starsze, nowsze, najnowsze szkice o prozie polskiej XX i XXI wieku (
Nęcka Agnieszka). To wybór esejów krytycznoliterackich powstałych przez lata pracy dr Nęckiej. Jest to osoba dla mnie szczególna, matka mojego sukcesu rzekłbym nawet - dzięki niej zobaczyłem swój potencjał jako krytyka literackiego. Z tym większą radością poszedłem na spotkanie. Prowadził je Dariusz Nowacki - autorytet krytycznoliteracki - a na sali znalazły się inne ważne osobistości krytyki, jak również Uniwersytetu Śląskiego (prof. Krzysztof Uniłowski, dr Paweł Majerski, dr Elżbieta Dutka), a także pisarz Paweł Krasnodębski. Wywiązała się dyskusja o kondycji dzisiejszej krytyki literackiej i literatury w ogóle.
Podsumowując, czymś niesamowitym jest spotkać swoich ulubionych pisarzy, zobaczyć ich na własne oczy móc z nimi porozmawiać. Człowiek legenda staje się wtedy człowiekiem z krwi i kości. Doświadczyłem tego już na Targach - teraz na spotkaniach autorskich. Sprawiło mi to dużo radości.
A żeby nie było tak tylko spotkaniowo, muszę dodać, że czytałem ostatnio
Lilith (
Rudnicka Olga)
. Na biblionetce znajdują się dwie recenzje tej książki - pozytywna i negatywna. Obawiam się, że muszę przychylić się do tej drugiej. Tak kiepskiej książki nie czytałem już dawno (a moja trója to chyba bardziej z dobrego serca niż z próby realnego odzwierciedlenia oceny). Pomysł jest bardzo dobry. Oto w Lipniowie - miasteczku, w którym odbył się słynny proces czarownic (z której to legendy to miasteczko się teraz utrzymuje) - zaczynają znikać młode jasnowłose dziewczyny. Co więcej, lokalna policja robi wszystko, żeby zatuszować sprawę. Czy jednak młoda ciężarna Lidka Sieniecka, którą sprowadził do Lipniowa nieoczekiwany spadek, eteryczna Edyta Mielnik prowadząca księgarnię i szlachetny komisarz Michał Nawrocki dojdą do prawdy? Czy straszliwa tajemnica uroczego miasteczka wyjdzie na jaw?
To dobry pomysł na książkę, lecz niestety tylko na pomyśle się kończy. Realizacja kuleje. "Lilith" nie ratuje ani niedopracowana intryga kryminalna, ani wątki okultystyczne, które rozmywają się gdzieś w tle. Największym grzechem Rudnickiej wydaje się niewykorzystany potencjał, tkwiący w umieszczeniu akcji w małym miasteczku i oparciu historii o neopogańskie religie. Niestety z dwóch płaszczyzn, na których rozgrywa się ta historia, dziewiętnastowieczna odsłona jest potraktowana z naganną pobieżnością. To samo dotyczy bohaterów - schematycznych czarno-białych. Ich dramaty, które mogłyby stanowić ciekawe uzupełnienie dla kryminalnej opowieści zostają ledwie muśnięte. Koniec końców niewiele to warte. I jest z tym wszystkim trochę przykro, bo przecież w tej powieści drzemał ogromny potencjał.
Na zakończenie życzę Wam spotkań (nie tylko tych literackich), które przyniosą Wam mnóstwo radości!
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.