Dodany: 11.11.2010 18:53|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

„Jakże o tym zapomnieć, jak w pamięci to zatrzeć?”[1]


Czasem wystarczy usłyszeć o istnieniu jakiejś książki, żeby człowiek nabrał niezachwianej pewności: to jest TO! Dla mnie taką gwarantowaną zdobyczą bywa wszystko, co może jeszcze mi przybliżyć (albo ukazać z innej strony, albo w innym świetle) fascynującą mnie „od zawsze”, to jest od jakichś trzydziestu paru lat, postać Agnieszki Osieckiej - niekoronowanej królowej polskich tekściarzy, a przy tym patronki nieszczęśliwie zakochanych i serc uciekających przed poważniejszym uczuciem, fajtłapowatych okularników i tańczących wariatek... Na „Listy na wyczerpanym papierze” rzuciłam się z tym większą zachłannością, że należę do zdecydowanej większości rodaków, którym - nawet jeśli byli wielbicielami talentu jednego lub obojga autorów - do tej pory nic nie było wiadomo o relacjach ich łączących; niedługi, lecz intensywny emocjonalnie związek pozostawał tajemnicą starannie ukrywaną przez kolejnych kilka dekad (nie ma o nim mowy w „memuarach” Przybory ani w „Rozmowach w tańcu” Osieckiej, ani też w obszernej biografii poetki pióra Zofii Turowskiej), by wyjść na światło dzienne dopiero ładnych parę lat po śmierci obojga zaangażowanych. Czy dobrze się stało?

Wiedza o tym, co łączyło tych dwoje niepospolitych ludzi, nikomu już nie zaszkodzi. Ich dzieci, jak dzieci tylu artystów, dawno zdążyły się przekonać, że rodzic rozpoznawany na ulicy, figurujący w rozmaitych encyklopediach, drukowany i cytowany w prasie itd., to niekoniecznie rodzic przykładny i „stacjonarny”. A gdyby nawet oboje należeli do tych nielicznych, którzy przez lata utrzymywali przed publicznością nienaganny image monogamistów, czy ujawnienie tego szalonego epizodu z ich życia byłoby nietaktem lub zdradą? Zależy, w jaki sposób by się dokonało; gdyby było dziełem dociekliwego dziennikarza, robiącego ze swego odkrycia sensację na miarę wynalazku koła, może wielu czytelników poczułoby raczej niesmak czy zażenowanie niż satysfakcję z zyskanej informacji. Ale tu sprawa przedstawia się inaczej. Tu właściwie nikt w niczym nie grzebie, nikt nie snuje domysłów - głos mają sami zakochani, których słowa przelane na papier przed czterdziestu paru laty każą skoncentrować się tylko na jednym: jak wielką siłą potrafi być takie nieoczekiwane, niewczesne uczucie - i jak wielkim dramatem…!

Nie wiem, może w epoce, w której już prawie nikt nie pisze listów i nie wysyła telegramów, w której w każdej chwili możliwa jest rozmowa przez telefon komórkowy (albo jeszcze lepiej, przez komunikator internetowy z wideokamerą) z osobą przebywającą setki i tysiące kilometrów stąd, istnienie takiej formy porozumiewania się jest już nie dla wszystkich zrozumiałe. Ale popatrzmy na to z perspektywy lat 60., kiedy nawet krajowa rozmowa międzymiastowa, a cóż dopiero międzynarodowa, wymagała wielogodzinnego oczekiwania na połączenie, kiedy nikomu się nawet nie śniło, że powstaną urządzenia umożliwiające przesłanie napisanego tekstu w ciągu paru sekund! W tej rzeczywistości spotykają się ci dwoje: „kobieta po przejściach”[2] - dziewczyna właściwie, jeszcze nie trzydziestoletnia, ale już po rozwodzie i paru nieformalnych związkach, i dobiegający pięćdziesiątki „mężczyzna z przeszłością”[3], którego drugie małżeństwo właśnie się rozpada. Oboje tak do siebie podobni - całymi swoimi istnieniami zatopieni w poezji, i to w tej szczególnego rodzaju poezji, która prawie natychmiast po zapisaniu staje się własnością tłumów dzięki dopisanej do słów muzyce; wrażliwi tym samym rodzajem wrażliwości (jak pisze Jeremi, „może to dlatego nasze piosenki (a piosenki są podobne do ptaków) siadały sobie od dawna na jednym drzewie, na którym nie siadały żadne inne? Różnią się one bardzo, ale na pewno są z jednego drzewa”[4]) - a jednocześnie tak bardzo różni… On cichy, powolny, wciąż szukający stabilizacji, ona - istna huśtawka emocji, niepokorna i niespokojna, podejmująca decyzje pod wpływem chwilowych impulsów, gotowa kogoś (a najbardziej samą siebie…) zranić, byle tylko grał jej w duszy „ten wariacki chichocik, ta frajda wolności”[5].

On wpada po uszy, zakochuje się prawie bezwarunkową (prawie - bo jednak nie jest tak od razu gotów, by pognać za ukochaną na kraj świata albo choćby tylko na Mazury…) miłością romantycznego kochanka, ona początkowo traktuje ten związek jak każdy inny, jakby czując przez skórę, że ostatecznie różnice przeważą nad tym, co ich zbliża. Pisze:

„Cóż, Jeremi, że jest nam tak ładnie,
któż, Jeremi, mój sekret odgadnie,
że od książąt pobladłych
wolę mężczyzn upadłych (…)
O, Jeremi, zobaczysz, jak wpadniesz (…)”[6].

Ale kto by się oparł takim wyznaniom, jakimi w odpowiedzi na lakoniczne karteluszki wytrwale zasypuje ją Jeremi, czasem spisanym wierszem:

„Przyprawiasz mnie o łzy,
jak to się zdarza - muzyce
Przyprawiasz mnie o sny
Orfeusza o Eurydyce
Przenikasz mnie, jak wiatr
sierpniowy - drzewo
Otaczasz mnie, jak świat otacza niebo
I jesteś wciąż przeze mnie
Niedośpiewanym śpiewem -
chcę Cię nazwać tak pięknie,
że, jak cię nazwać, nie wiem…” [7],

a czasem prozą:

„to jest skądinąd pretekst, żeby całować Cię znowu przez całą stronę, zaczynając od włosów na skroniach, a potem (dłuuugo) zabawić przy uszach, najpierw prawym, a potem lewym, z uwzględnieniem całej skomplikowanej rzeźby i detalu, a potem skupić się na oczach, takich wiosennych sadzawkach-wniebowstąpionkach. A potem powędrować ustami przez nosek bardzo kruchy aż do ust i najpierw je długo przepraszać za zachłanność, z którą się spotkają, bardzo się z nimi zaprzyjaźnić i delikatnie scałować z nich całą nieufność i powściągliwość, zarówno wargi górnej, jak dolnej. Może wtedy otworzą mi dostęp do serca Agnieszki, która jest maleńką otchłanią poezji, w którą leci się i spada całymi latami przez jedną chwilę i nigdy - do dna…”[8]?

Więc i ona się nie opiera, i odpowiada - już znacznie bardziej serio:

„(…) jeszcze ci nie powiedziałam
wszystkich słów miłości,
jeszcze z tobą nie zdążyłam
na najdalsze gwiazdy,
jeszcze ci nie wymyśliłam
najpiękniejszej nazwy.
Ale teraz z moich ramion
zrobię ci kołyskę (…) [9].

Lecz krótki jest żywot tych obietnic i w wierszach z utajoną dedykacją znów pojawiają się wątpliwości, powoli przybierające formę pewności:

„że ty nie dla mnie jesteś ani ja dla ciebie,
że nie możemy rankiem gadać trzy po trzy,
że wspólnej gwiazdy próżno szukać nam na niebie (…)
że każdy z nas ma własny los, oddzielny plan (…)
że każde słowo, zamiast łączyć, to nas dzieli”[10].

I Agnieszka ucieka: już nie Mazury, ale Paryż, Londyn, Uppsala… Ale nie można w nieskończoność mówić „zaraz wracam”. On jeszcze czeka, jeszcze „w jesiennym miasteczku za Jesienną Dziewczyną tęskni jesiennie”[11], ale korespondencja robi się coraz bardziej lapidarna i w końcu dochodzi do jakiejś decydującej rozmowy, po której będzie już tylko koleżeńska wymiana komplementów i przypomnienie: „U Marty jest na przechowaniu Twój czarny kapelusz (z futerkiem ze zwierząt naturalnych). Jak będziesz tamtędy przejeżdżać, to wstąp i zabierz, razem z płytą Aznavoura, też Twoją”[12].

On znajdzie kolejną miłość, już nie tak żywiołową, ale za to długodystansową, ona będzie się spalać w kolejnych związkach, z których żaden nie przyniesie jej szczęścia. Zapomną o sobie… ale czy tak do końca? To zdradza już we wstępie do książki Magda Umer, a ja dodam tylko, że po jej przeczytaniu było mi bardzo smutno, że para tak podobnych do siebie, subtelnych, czułych, inteligentnych ludzi nie zdołała jednak znaleźć płaszczyzny porozumienia, która by dała szansę na przetrwanie tak pięknie rozkwitającego uczucia. Ale w tym smutku jest i szczypta radości, że w tych listach, przesyconych poezją i pisanych piękną, kształtną polszczyzną, pozostał romantyczny pomnik Jesiennej Dziewczyny i Starszego Pana, ukazujący ich jak żywych, choć to już tyle lat…



---
[1] Agnieszka Osiecka, „Czy te oczy mogą kłamać?”, w: „Nowa miłość. Wiersze prawie wszystkie”, t. I, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 354.
[2] Tamże.
[3] Tamże.
[4] Agnieszka Osiecka, Jeremi Przybora, „Listy na wyczerpanym papierze”, wyd. Agora, Warszawa 2010, s. 33.
[5] Tamże, s. 148.
[6] Tamże, s. 23-24.
[7] Tamże, s. 28.
[8] Tamże, s. 48-49.
[9] Tamże, s. 70.
[10] Tamże, s. 200.
[11] Tamże, s. 167.
[12] Tamże, s. 181.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 13679
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 19
Użytkownik: Marylek 15.11.2010 15:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Czasem wystarczy usłyszeć... | dot59Opiekun BiblioNETki
Bardzo pieknie napisałaś, Doroto. Dziękuję.

A ja się jednak wciąż nad tą książką zastanawiam...
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 15.11.2010 16:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo pieknie napisałaś,... | Marylek
A ja przeczytałam wczoraj ten artykuł w "Polityce" i dyskusję pod nim, i zgadzam się z opinią jednej z osób, które się tam wypowiedziały: skoro sam Przybora oddał te listy Magdzie Umer ze słowami "literatura by nam tego nie wybaczyła" (gdyby zostały zniszczone - przyp.mój), a dzieci obojga, których informacja o romansie rodziców przecież nie zaskoczyła, zaakceptowały pomysł publikacji, to czemu mamy je traktować inaczej niż listy Heloizy i Abelarda czy Krasińskiego i Delfiny Potockiej? W zasadzie one nie ujawniają niczego innego niż to, że ich autorzy przez pewien czas się kochali i że piosenki, o których dotąd mogliśmy myśleć, że były "sztuką dla sztuki", były czymś więcej, bo miały konkretnych adresatów; kto interesował się ich postaciami, nie odkryje tutaj ani jednej rzeczy, której by nie wiedział czy nie podejrzewał na podstawie innych źródeł. Te listy to wzór taktu, delikatności, umiejętności wyrażania uczuć słowami - piękna literatura. Osobista, to prawda, ale w gruncie rzeczy ani trochę nie bardziej (a w wielu wypadkach mniej), niż autobiografie wielu artystów.
Inna jest sprawa z wymienianymi w tymże tekście Mroziewicza biografiami Kapuścińskiego i Jędrusik. To przecież cała przepaść - czytać śliczne, czułe, subtelne słowa miłości, wymieniane między dwoma osobami, a czytać relacje osób czasem zupełnie anonimowych, zwierzających się żądnemu sensacji reporterowi, jak to im dobrze albo mniej dobrze było w alkowie z nieżyjącym Iksem/ Iksową, albo nawet nie im, tylko komuś, o kim "jedna pani powiedziała drugiej pani".
W "Listach..." nie ma plot, nie ma pomówień. Tylko uczucie i poezja. Wielki dar od nieżyjących autorów dla tych, którzy zechcą go docenić.
Użytkownik: Marylek 16.11.2010 14:25 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja przeczytałam wczoraj... | dot59Opiekun BiblioNETki
Bardzo lubię oboje autorów, może więc i "Listy.." są czymś dla mnie. Poczekam trochę, żeby mi sie emocje uleżały. ;)

A jednak Abelard "Historię moich niedoli" napisał sam!
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 16.11.2010 15:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo lubię oboje autoró... | Marylek
No, a to: Abelard i Heloiza: Listy (Abelard Piotr))? Nie czytałam, ale przypuszczam, że skoro wydano pod tym tytułem, to są tam listy obojga - aż z ciekawości poszukam w bibliotece...
Użytkownik: Marylek 16.11.2010 22:12 napisał(a):
Odpowiedź na: No, a to: Abelard i Heloi... | dot59Opiekun BiblioNETki
Nie wiem, tego nie znam, czytałam tylko to: Historia moich niedoli (Abelard Piotr) i - wbrew opisowi biblionetkowemu, to nie są listy tylko raczej pamiętnik. Ale nie o to chodzi.

Chodzi o to, że tak sami zainteresowani, jak i ich najbliźsi nie żyją już tak długo, że mało ich obchodzi, co się o nich dziś wypisuje. To samo dotyczy, na przykład, Chopina czy Delfiny Potockiej. Ale od śmierci Przybory czy Osieckiej upłynęło lat tak niewiele, że ulice pełne są wciąż przechodniów, którzy ich świetnie pamiętają. Gdyby wydano tę książkę za pięćdziesiąt lat, nie cieszyłaby się pewnie, niezależnie od jej wartości literackiej, tak wielkim zainteresowaniem jak dziś, bo dla wielu osób nazwiska głównych bohaterów byłyby historią, jeśli w ogóle budziłyby jakikolwiek oddźwięk. Dziś wciąż są teraźniejszością. Dlatego nawet jeśli nie jest to książka ani plotkarska, ani skandalizująca, wydana z przypuszczalną zgodą przynajmniej jednego "protagonisty", to ciekawość "jak było" jest znacznie prawdopodobniejszą motywacją do jej przeczytania niż ma to miejsce w przypadku Heloizy i Abelarda. I żeby nie było: ciekawość czytelnika to jedno; motywacja wydawcy/redaktora/kogoś, kto cokolwiek zyskuje - to całkiem coś innego, ale też nie bez znaczenia.

Chyba mi wciąż buzuje pod pokrywką. :)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 18.11.2010 15:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie wiem, tego nie znam, ... | Marylek
A jak przestanie buzować, to Ci pożyczę, co?
Bo ja z zasady sięgnęłabym po wszystko, co Osiecka napisała, kiedykolwiek i na jakikolwiek temat, mam do niej wyjątkową słabość, ale za pięćdziesiąt lat to już chyba nie miałabym szansy tych pięknych słów przeczytać... co prawda jedna moja ciotka, a właściwie cioteczna babka, żyła 103 lata, ale przez ostatnich 10 nic nie widziała prócz konturów postaci, więc nawet gdybym odziedziczyła rodzinną długowieczność, to już nie po to, żeby czytać...
No i popatrz zresztą, książkę o nieżyjącym też od całkiem niedawna Kaczmarskim, niebędącą przecież tylko rozprawą o jego twórczości, ale pełną biografią, przeczytałyśmy obie - nie doznając przy tym żadnej niezdrowej satysfakcji. Ciekawość? - tak, ale ciekawość w sensie pozytywnym, w sensie zbliżenia do ulubianego, podziwianego człowieka. To samo właściwie dotyczyłoby wszelkich biografii artystów czy jakichkolwiek znanych osób niedawno zmarłych. No tak, wydawcy na pewno na tym zyskują - ale jeśli czytelnika to w jakiś sposób wzbogaca duchowo, czy jest aż tak naganne?
Użytkownik: Marylek 21.11.2010 14:15 napisał(a):
Odpowiedź na: A jak przestanie buzować,... | dot59Opiekun BiblioNETki
Uch, Ty wiesz, że ja mam słaby charakter... Jak mi podsuniesz pod nos coś autorstwa kogoś, kogo lubię, to przecież nie zdołam się oprzeć... ;)

Co nie zmienia faktu, że świetnie wyobrażam sobie dwie kumoszki stojące pod sklepem, jak jedna do drugiej mówi: "A słyszała pani, że ta Osiecka, z tym Przyborą...". Te same kumoszki mogłyby również mówić: "A słyszała pani, że ten Kaczmarski, no wie pani, ten...". Ale żadną siła nie jestem sobie w stanie wyobrazić tychże pań, mówiących: "A słyszała pani, że ten Abelard...". I na tym polega różnica.

Nie wiem dlaczego nie miałabyś dotrwać 140* lat w dobrym zdrowiu i z dobrym wzrokiem. Czego Ci zresztą szczerze życzę! A jeśli chodzi o wady wzroku, to epoka audiobooków wydaje się być przyjazną dla takich delikwentów. ;)

Pozdrawiam! :)
---
* Podobno to jest maksimum, na jakie obliczony jest ludzki organizm. ;)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 21.11.2010 22:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Uch, Ty wiesz, że ja mam ... | Marylek
No, ślicznie to podsumowałaś! Kumoszki i Abelard... o rany!
Jeżeli "Listów" nie obiecałam Olimpii, to masz zaklepane od razu, jak moja mama przeczyta, a jeśli obiecałam, to jesteś druga w kolejce.
Użytkownik: Marylek 21.11.2010 22:21 napisał(a):
Odpowiedź na: No, ślicznie to podsumowa... | dot59Opiekun BiblioNETki
Tu się nie ma co śmiać! Posłuchaj: latem tego roku robiłam duże malowanie i przy okazji pewną liczbę książek wyniosłam do biblioteki miejskiej, która mieści się dwa domy dalej. Uzgodniłam z panią bibliotekarką, że będę je przynosić sukcesywnie, bo nie jestem atletą. No i kiedyś przychodzę z worem, a jakaś czytelniczka w wieku dość nieokreślonym, ale raczej 50+, oddaje jakąś książkę Cejrowskiego. I słyszę taki dalog:
Czytelniczka: Ten Cejrowski tak pięknie pisze, a w dodatku to dobry katolik.
Bibliotekarka: A słyszała pani, że on się rozwiódł z żoną?
Czytelniczka: Pani, to niemożliwe!
Bibliotekarka: Ale naprawdę się rozwiódł! Jego żoną była ta dziennikarka, ta Pawlikowska, wie pani.
Czytelniczka: Ale oni na pewno mieli tylko cywilny ślub. To się nie liczy!

Autentyczny autentyk!!! Nie mów mi więc, że społeczeństwo nie interesuje się ludźmi kultury. :-P

[A tak na marginesie: to prawda z tym Cejrowskim?] (ROTFL)
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 21.11.2010 22:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Tu się nie ma co śmiać! P... | Marylek
Prawda, prawda, któreś z nich - chyba ona - bardzo dyskretnie wspominało o tym w jakimś prasowym wywiadzie (choć czy mieli "liczący się" ślub - tego nie wiem :).
Hihi, no pewnie, że społeczeństwo się interesuje, zwłaszcza że istnieje z 10 czasopism i kilka serwisów internetowych poświęconych wyłącznie plotkom o artystach i/lub celebrytach innego gatunku, a nawet tak szanujące się czasopismo jak "Polityka" przecież pozwala sobie publikować rubrykę Wojewódzkiego, od której jeśli odejmiemy złośliwości, to zostają ploty. Swoją drogą myślę, że istnieje szansa, że w obliczu nowych ust i biustu Iwony Węgrowskiej (to jakaś piosenkarka podobno) oraz kolejnego rozwodu Michała Wiśniewskiego, uwieczniony w listach romans Osieckiej i Przybory nie zyska dużego rozgłosu :).
Użytkownik: janmamut 21.11.2010 22:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Prawda, prawda, któreś z ... | dot59Opiekun BiblioNETki
No, właśnie nieprawda. Nie on się rozwiódł, lecz ona go porzuciła, a to zasadnicza różnica.
Użytkownik: KrzysiekJoy 22.11.2010 00:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Tu się nie ma co śmiać! P... | Marylek
Wywiad z Beatą Pawlikowską:

http://www.beatapawlikowska.com/interviews.html
Użytkownik: Czajka 22.11.2010 03:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Uch, Ty wiesz, że ja mam ... | Marylek
A ja z łatwością mogę sobie wyobrazić te panie - na pewno plotkowały o Abelardzie, tylko już dawno umarły. Jednym słowem - plotka dotyczy tylko w miarę współczesnych, po latach umiera razem z kumoszkami. Tak samo za dwieście lat nikt nie będzie plotkował o Osieckiej, zostanie sama poezja. No, w każdym razie nie kumoszki będą plotkować, najwyżej uczeni, tak jak dziś dociekają czy Michał Anioł albo Marcelek też i z kim. :)

Użytkownik: EPA! 15.11.2010 19:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Czasem wystarczy usłyszeć... | dot59Opiekun BiblioNETki
Pięknie napisane. Sądzę, że BĘDĘ MUSIAŁA mieć tę książkę. Jeszcze tej jesieni - bo to takie klimaty właśnie...
Użytkownik: Anima 16.11.2010 08:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Czasem wystarczy usłyszeć... | dot59Opiekun BiblioNETki
Uwielbiam twórczość zarówno Osieckiej, jak i Przybory. Dziś rano słuchałam sobie tekstów tej pary w interpretacji Magdy Umer, a teraz czytam Twoją recenzję i już wiem, że będę szukać tej książki. Dziękuję za inspirację. :)
Użytkownik: milinka 16.11.2010 21:43 napisał(a):
Odpowiedź na: Czasem wystarczy usłyszeć... | dot59Opiekun BiblioNETki
Bardzo zachęcająca recenzja, ale też mam - jak Marylek - mieszane uczucia. No bo owszem, Przybora listy Magdzie Umer przekazał, ale sam się o tym związku nawet nie zająknął (a o innych pisał). No to może jednak nie chciał się nim z nami - czytelnikami - dzielić? Sama nie wiem...
Użytkownik: baduu 18.12.2010 00:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo zachęcająca recenz... | milinka
Mam podobne odczucia. Czytałam autobiografię Przybory i gdy ukazała się TA książka byłam zdziwiona wątkiem Osieckiej w jego życiu. Wątek ładny, twórczy poetycko, ale w gruncie rzeczy chyba na tym należy zaprzestać.
Użytkownik: Zbojnica 30.01.2011 23:41 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam podobne odczucia. Czy... | baduu
Jestem w trakcie lektury książki, i pod względem językowym jest to absolutnie genialna rzecz, w związku z czym smakuję sobie ją powoli.
Towarzyszy mi jednak cały czas wrażenie, jakbym podglądała czyjeś życie przez dziurkę od klucza, i to w dodatku te najintymniejsze fragmenty. Czyżby jakiś wstyd? Przekonanie o tym, że pewne rzeczy powinny być nienaruszalne? I czy na pewno fakt, iż pan Przybora dał przyzwolenie, to wystarczający powód, by je publikować??
To rozważania niejako przy okazji, bo rzecz zachwyca kunsztem i już.
Użytkownik: miłośniczka 19.11.2010 01:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Czasem wystarczy usłyszeć... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ja to muszę przeczytać!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: