O tym, jak młotek w deseczkę stukał
Po fabularnych uniesieniach z trylogią Larssona, chwyciłem w dłonie "Naiwnego", przekartkowałem, filozoficznie stwierdziłem „a, se przeczytam!” i przeczytałem. I nie powiem, żebym był jakoś szczególnie oczarowany, gotowy okrzyknąć tę książkę powieścią kultową jak sugeruje okładka. Podobno czytelnicy są zachwyceni jej radosną wymową, beztroską otaczającą jej treść i zaraźliwym optymizmem, który rzekomo wypełnia każdą spację między słowami. Być może, ale ja oprócz tego wymagam od powieści nieco więcej, na przykład wątku fabularnego. A tego w tym przypadku dramatycznie zabrakło. Pozostał jedynie swoisty manifest i zbiór luźnych myśli, którymi dzieli się z nami bohater/autor. A ten, w skutek niezwykle traumatycznego przeżycia doświadczonego w wieku 25 lat postanawia wycofać się z dotychczasowego życia, mentalnie cofnąć się do czasów dzieciństwa i tam odzyskać chęć do podjęcia dalszego żywota na tym rozczarowującym padole. No i tyle w kwestii fabularnej. Cała reszta to snucie się bohatera w samotności, wynajdywanie tak angażujących zajęć jak odbijanie piłki od ściany, tworzenie niezbędnych list o tematach w stylu „co mnie napawa optymizmem”, albo „jakie zwierzęta widziałem w życiu”, kumplowanie się z przedszkolakiem i analizowanie naukowych teorii różnych profesorów dotyczących upływu czasu i konstrukcji wszechświata. A robi to z ujmującą, iście dziecięcą powagą, formułując swoje wnioski w zdaniach wypełnionych tak profesjonalnymi określeniami jak „czegoś tam” i „ileś tam”. Ironicznie i z humorem.
Krótko:
Niestety, te ironiczne, niekiedy słodko absurdalne pomysły to wszystko co warte uwagi w powieści. Charaktery nie zachwycają, styl prozy oszczędny, taki Palahniukowy po kastracji, fabuła kadłubowa. W zamian każdy trafi na opis kilku sentymentalnych czynności, którymi zajmował się w dzieciństwie. Sam jak żywo przypomniałem sobie bieganie z kolegami po parkingu samochodowym, zaglądanie im na liczniki i wyszukiwanie tego, który ma najwięcej km/h. Podobnie z odczuciami dotyczącymi wspinaczki na drzewa i obserwowania z ukrycia innych ludzi. Poza tymi i paroma innymi wątkami (w których i tak nie odnajduję niczego inspirującego czy zdradzającego maestrię autora), powieść jest monotonna, nie angażuje a czytelnik nie przewraca kartek z fascynacją co będzie dalej. Przewraca za to przy okazji wydrukowanych kilkunastu stron z wynikami wyszukiwarki internetowej, które rozbawią każdego Norwega i w zasadzie tylko Norwega. Być może całość leczy melancholię, ale tego nie jestem w stanie stwierdzić, bo podczas lektury w nią nie popadałem. Ktoś mógłby mi zarzucić, że w związku z tym źle do niej podszedłem, ale wybaczcie, przecież nie będę czekał aż mnie „smutny misio” dopadnie, żeby wziąć się za lekturę. To treść powinna narzucić i wytworzyć warunki do poprawnego odbioru. Tutaj się nie udało. Mnie z tego powodu nie jest ani smutniej, ani weselej. Przeczytane, zapomniane. Dajmy już spokój tej przeciętnej powieści (opowiadaniu). Czasem poniżej przeciętnej, chwilami powyżej, ale niezmiennie przeciętnej.
[opinię zamieściłem wcześniej na blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.