"Opętanie" w ujęciu A.S. Byatt
Wszystko zaczyna się w bibliotece, w której Roland Mitchell, niezbyt atrakcyjny i nieodnoszący spektakularnych sukcesów krytyk literacki, zajmujący się dziewiętnastowiecznym poetą Randolphem Ashem, przypadkowo odkrywa w zakurzonej, od lat nieczytanej książce brudnopis listu skreślonego ręką poety. Listu, z którego wręcz biją emocje. Listu pisanego do tajemniczej kobiety. I tu dzieje się coś zaskakującego: Roland, zamiast poinformować bibliotekarkę i przełożonych o swoim odkryciu, pod wpływem impulsu, który nie do końca potrafi wytłumaczyć, wkłada list do swojej teczki i po prostu wychodzi z biblioteki. Jak wytłumaczyć tę kradzież, jeśli nie nagłym opętaniem? Roland rozpoczyna poszukiwania, mające doprowadzić go do tajemniczej adresatki. Literackie tropy prowadzą go do Maud Bailey, kobiety pięknej, chłodnej i inteligentnej, naukowo zajmującej się dość ekscentryczną wiktoriańską poetką, Christabel LaMotte. Roland i Maud razem wpadają na kolejny trop, korespondencję Randolpha i Christabel, razem go podejmują i razem milczą na temat swojego odkrycia, jednocześnie zbliżając się do siebie coraz bardziej. Opętanie poszukiwaniem prawdy o parze, którą połączyła miłość wbrew konwenansom, przenosi się na kolejną osobę.
Tyle mogę chyba powiedzieć o akcji tej powieści bez psucia wam zabawy. Mamy więc romans, a właściwie dwa romanse rozgrywające się na dwóch różnych płaszczyznach: w wiktoriańskiej i współczesnej Anglii. Historie podobne, choć jednocześnie inne, a różnica pomiędzy nimi polega głównie na innym, warunkowanym kulturowo postrzeganiu miłości. I w końcu mamy romans w pierwotnym, średniowiecznym rozumieniu tego słowa (nie sądzę, że Roland to imię wybrane przypadkowo), z jego nieoczekiwanym zwrotami akcji i bohaterem, który musi wypełnić jakąś misję czy wykonać nadludzko skomplikowane zadanie, by zdobyć miłość ukochanej. Że Roland nie jest najlepszym wcieleniem średniowiecznego rycerza? Cóż, czasy się zmieniły. W "Opętaniu" nie ma smoków do zabicia ani czarodziejek, którym trzeba się oprzeć - misją jest rozwiązanie zagadki akademickiej.
Właśnie to sprawia, że "Opętanie" czyta się również jak genialną powieść detektywistyczną, w której do ostatniej strony nie znamy rozwiązania zagadki. Do gry włączają się inni uczestnicy, uznani badacze i badaczki literatury, depczący głównym bohaterom po piętach, bezskutecznie próbujący ich wyprzedzić. Postaci te, choć drugoplanowe, są barwne, lekko przerysowane, trochę zabawne: poznajemy więc profesor Leonorę Stern, Amerykankę opętaną poszukiwaniem motywów lesbijskich w życiu i twórczości LaMotte; angielskiego profesora, Jamesa Blackaddera, tradycjonalistę, który poświęcił karierę monumentalnemu dziełu wydania zebranych utworów Asha; i jego głównego rywala, profesora Mortimera Croppera, którego książeczka czekowa pozwala na sprzątnięcie sprzed nosa Blackaddera co ciekawszych pamiątek związanych z poetą. Opętanie zatacza coraz szersze kręgi. Opętanie, które jest już nie tylko chęcią poznania prawdy, lecz również pragnieniem fizycznego posiadania (ang. "possession" notabene) rzadkich dokumentów literackich. Autorka podśmiewa się ze środowisk akademickich i z interpretacji czy nadinterpretacji literatury. Nie jest to jednak śmiech złośliwy, raczej dobroduszny, w końcu to właśnie akademicy i ich biograficzno-literackie poszukiwania trzymają nas w napięciu do samego końca.
Antonia Byatt bawi się konwencjami literackimi i, przyznać należy, robi to w mistrzowski sposób, choć nie po to, by popisać się swoją erudycją. Miesza romans z powieścią detektywistyczną i satyrą akademicką. Tworzy świetnie wystylizowaną korespondencję Asha i LaMotte, ale jakby było jej tego mało, dodaje też ich utwory, całe poematy właściwie, bajki, fragmenty pamiętników ich bliskich, a nawet współczesne fikcyjne szkice krytycznoliterackie dotyczące ich twórczości! Dorzuca opisy, których pozazdrościć by jej mogli autorzy powieści gotyckich, oraz przemyślenia i uwagi, zmuszające do zatrzymania wzroku i zastanowienia się. A wszystko to językiem starannym, wysmakowanym, i bardzo, bardzo zróżnicowanym. Przyznam szczerze, że rozmach tego przedsięwzięcia powalił mnie na kolana. "Opętanie" wywołało we mnie stan, który nazywam czytelniczą schizofrenią: czytając pragnęłam dowiedzieć się, co będzie dalej, a jednocześnie chciałam, żeby ta opowieść po prostu nigdy się nie skończyła. Nie tak często się to zdarza.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.