Dodany: 20.01.2007 01:23|Autor: adas
W pustyni i w puszczy?
Moses Isegawa to Ugandyjczyk od kilkunastu lat mieszkający w Holandii. Postać, przynajmniej w Polsce, cokolwiek enigmatyczna - nie wiem nawet, w jakim języku pisze on swe dzieła. Chyba posługuje się angielskim, ale pierwsze wydania ukazują się po niderlandzku. Powieści Isegawy w Polsce publikuje średnio ambitne wydawnictwo. A przecież jego proza niepokoi tak, że aż się człowiek zastanawia, czy nie jest rasistą...
Teoretycznie "Kroniki abisyńskie" to saga rodzinna. Na ile autobiograficzna? Główną postacią jest równolatek autora, ale czy opisuje on siebie, czy wytwór swojej wyobraźni? W każdym razie narrator urodził się na początku lat 60. XX wieku, mniej więcej w czasie, gdy Uganda wybijała się na niepodległość. Mugezi relacjonuje koleje swego życia, od dzieciństwa u dziadków na wsi, przez dorastanie już w mieście (jako najstarszy z rodzeństwa będzie się opiekować resztą) i pobyt w seminarium prowadzonym przez Europejczyków, po wyjazd do Holandii. Na każdym kroku spotykają go upokorzenia, nawet "europejski sen" jest pełen goryczy - Mugezi zostaje zabrany do Europy jako żywa maskotka jednej z organizacji humanitarnych.
Nie oznacza to jednak, że Mugezi jest aniołem wśród demonów. Jest taki sam jak inni. Równie okrutny. Może bardziej inteligentny i uparty w latami tłumionej nienawiści. Rzutuje to na jego widzenie świata - opisywaną rzeczywistość z upodobaniem topi we krwi, spermie i odchodach, a ona ułatwia mu to jak może. Lata 70. to czasy szalonego, gdyby nie ogrom jego zbrodni - operetkowego, tyrana Idi Amina. Jego następcy nie są lepsi, nad Afryką rozciąga się złowróżbny cień AIDS. Tradycyjny model rodziny ulega zachwianiu. Paradoksalnie, przyczynia się do tego nie tylko chęć jak najszybszego dorównania byłym kolonizatorom, ale także religia - chrześcijaństwo i islam narzucają (może i słuszne) zakazy, oferując w zamian niewiele. Afryka staje się tytułową "Abisynią", otchłanią bez dna i nadziei.
Jak dla mnie, nad "Kronikami" unosi się duch Céline'a. Przewrotny i okrutnie naturalistyczny, ale będący przecież czymś w rodzaju artystycznej prowokacji. Nie od dziś święcącej triumfy w zblazowanej ponoć duchowo i intelektualnie Europie. U Europejczyków potrafię oddzielić kreację od faktów i czasem daję się uwieść sarkastycznej brutalności takiej prozy. W obliczu tej powieści jestem zwyczajnie bezradny. Nie znam opisywanego świata (wyobraźnia nie działa, a migawki telewizyjne...), kompletnie nie potrafię zrozumieć motywacji bohaterów. Przerażają mnie. Równocześnie to książka tak bardzo europejska w formie, że nie do końca potrafię uwierzyć, iż napisał ją Afrykanin. Czy to literacki rasizm? I czy tylko literacki?
Od kilku tygodni na półce leży "Gniazdo węży" tego autora. Nie mam odwagi do tej książki zajrzeć.
(Rozszerzona wersja mojego wpisu z forum gazeta.pl)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.