Tomiszcze pod pachą, a w gardle śmiech
Był sobie pan. I była pani. Pan nie był księciem z bajki, a pani daleko było do idealnej księżniczki. Nie wiedzieć czemu, wymarzyli sobie dziecko. Czyste, grzeczne, nienaganne; o kręconych, jasnych włoskach i uśmiechniętej buzi aniołka. Nadzwyczaj bystre. Przybył zaczarowany bocian i rzecz się stała... Znaleźli w kapuście Pitulka.
Być może było właśnie tak, kto wie. Autor nie podzielił się z nami tym, co było wcześniej. Za to doskonale wiemy, jaki obrót przybrały sprawy. Oj, tak, tak. Wiemy to już aż nadto dobrze.
Pitulek okazał się może i nie złem wcielonym, ale na pewno chłopcem o tak dużym potencjale energii, jakim zazwyczaj obdarzone bywają wszystkie małe dzieci. Rzec by można, iż okazał się chodzącym potworkiem, terroryzującym matkę, ojca i... Nie. Tylko matkę i ojca. Przy obcych zmieniającym się w obrzydliwie słodkiego bobasa z miną niewiniątka.
Pitulkowi urodziła się też siostrzyczka, Kudłata. I tu jakaś wróżka coś pomieszała, wypowiadając zaklęcie: dzieciaki może i się pokochały, ale okazywać sobie owej miłości absolutnie nie zamierzały. No i poszły w ruch: samochodziki (dobre do wykradania ich bratu), pilot od telewizora (doskonały do walenia siostry po łbie), szafa (do czego, no? do zamykania w niej siostrzyczki!) oraz inne, niby to służące dobru i ułatwiające życie, przedmioty. A rodzice? Jeśli nadal nie osiwieli, to zawdzięczać to mogą jedynie niezwykłej odporności organizmu.
Czy to bajka? Phi! Toż to najzwyklejsza oczywistość. Któż powiedział, że musi być czysto, schludnie i grzecznie? Poradniki dla rodziców oczekujących na swoje pierwsze maleństwo? Talko twierdzi wyraźnie: poradniki kłamią. Dla kogo je napisano? Dla mam z reklam jogurcików? z reklam „nieszczypiącego szamponu do oczu”?
Widziałam w życiu wiele dzieciaków i zaręczam wam, że nigdy nie były to idealne, jasnowłose aniołki. Raczej takie niepozorne diabełki jak Pitulek i Kudłata z felietonów Talki. Dlaczego podoba mi się jego pisanie? Bo a) jest niezwykle prawdziwe, b) przy tym dowcipne (gwarancja zalewania się łzami ze śmiechu, możecie mi wierzyć), c) idealne na każde popołudnie. Cieszę się, że powstał tom zawierający w sobie trzy poprzednie („Dziecko dla początkujących”, „Dziecko dla średnio zaawansowanych”, „Dziecko dla profesjonalistów”). Nie muszę chyba dodawać, że zostawiłam już w pewnej księgarni banknocik, wychodząc w zamian z „Dzieckiem dla odważnych” pod pachą. A potem nalałam sobie wina i cały wieczór śmiałam się do rozpuku. Czy jeszcze trzeba przekonywać kogokolwiek, że naprawdę warto zafundować sobie taką rozrywkę?
A dla niewtajemniczonych (czyt.: nierodziców) dodam jeszcze tylko: nie bójcie się, ja też nie jestem dzieciata. Brak bobasa nie oznacza, że przyjemność z lektury czerpać będziecie mniejszą. Poza tym – może warto przeczytać i zastanowić się, czy aby... naprawdę chce się być rodzicem? Półżartem, oczywiście.
Szkoda tylko jednego. Szkoda, że „Dziecko dla odważnych” nie mieści się do damskiej torebki. No bo tak iść przez miasto i dźwigać pod pachą tylko po to, żeby czytać w drodze do pracy w miejskim autobusie?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.