Po raz kolejny, z powodów dla mnie samej niezrozumiałych, mających zapewne coś wspólnego z siłą magnetyczną, sięgnęłam po powieść autorstwa Isabel Allende. Tym razem była to
Inés, pani mej duszy (
Allende Isabel)
. Nie spodziewałam się po tym spotkaniu zbyt wiele, mając w pamięci lekturę "Domu dusz", jednej z najbardziej przereklamowanych książek, z jakimi się zetknęłam. I po stokroć miałam rację. Nie jest to wielkie dzieło, jednak znakomicie wpisało się w mój aktualny stan ducha i tym sposobem zaspokoiłam potrzebę serca, z której nawet nie zdawałam sobie sprawy. Ines ukoiła moje rozstrojone nerwy i wyczerpany umysł.
Jest to powieść historyczna, sprawnie napisane czytadło, przedstawiające dzieje konkwisty w Chile. Rzecz od strony historycznej dość rzetelna. Będąc na drugim roku studiów zaliczyłam zajęcia monograficzne poświęcone konkwiście, pewnie dlatego z powieści Isabel Allende nie dowiedziałam się niczego, czy raczej prawie niczego nowego (stosunkowo najwięcej interesujących szczegółów zawierają opisy życia Mapuczów), ale też nie w tym celu po powieść tę sięgnęłam. Wkroczyłam raczej w świat mi znany i to właśnie dało mi niespodziewaną frajdę, tak jakbym nagle zobaczyła "Gwiezdne wojny" w 3D, historia wzbogacona o materię fikcyjną zyskała trzeci wymiar, dający wrażenie głębi. Fajna sprawa.
Bohaterka powieści, Ines Suarez, wyjechała z rodzimej Hiszpanii w pogoni za mężem do Nowego Świata. Męża nie odnalazła, za to jako wdowa i nałożnica jednego z generałów, Pedra de Valdivii, ruszyła z garstką wojska na podbój Chile, po czym wzięła czynny udział w budowaniu od podstaw chilijskiej kolonii, stając się czymś w rodzaju matki założycielki. Ines, będąc już na łożu śmierci, opowiada adoptowanej córce historię swego życia i swych miłości, dla których tło stanowi epopeja walki o zdobycie i utrzymanie Chile. Przy czym Allende temat historyczny ujęła z ciekawej, nietypowej dość perspektywy. Hiszpańska konkwista w Ameryce Południowej została pokazana z dwóch, jak się rzekło, nietypowych punktów widzenia: po pierwsze historię tę opowiada kobieta, po drugie - Hiszpanka. Zacznijmy od hiszpańskiego punktu widzenia. Podbój Ameryki przez Hiszpanów jest dziś na ogół przedstawiany w sposób jednostronny i uproszczony. Oto mamy niewinnych tubylców, którzy stworzyli wspaniałą cywilizację i pod niejednym względem przewyższali Europejczyków, tyle że nie znali pisma, koła i koni, bronili za to swej ziemi, religii i obyczajów z poświęceniem i determinacją godną prawdziwych bohaterów. Z drugiej strony - krwiożerczych, bestialskich najeźdźców bez skrupułów, którymi kierowała jedynie żądza posiadania i władzy i którzy swe nędzne uczynki oraz pobudki skrywali pod płaszczykiem akcji chrystianizacyjnej, czy też cywilizacyjnej. Oczywiście sporo w tym ujęciu prawdy. Hiszpanie wyruszali do Nowego Świata głównie po złoto i byli w swych poczynaniach okrutni. Temu nikt nie przeczy. Indianie bronili własnej ziemi i racja była po ich stronie, co Allende zdaje się również dostrzegać. Ale jako potomkini najeźdźców wskazuje także inne motywy stojące za działaniami konkwistadorów, przynajmniej niektórych, bo nie wszyscy, jak się okazuje, byli łotrami bez czci i wiary. Niektórzy mieli swoje zasady i wierzyli w misję chrystianizacyjno-cywilizacyjną państwa hiszpańskiego, podobnie jak Anglicy w XIX wieku. Nader często zapomina się, że dla Europejczyka żyjącego w XV-XVI wieku sprawy wiary były bardzo istotne, że modlitwa wyznaczała rytm każdego dnia, święta - rytm każdego roku, a epoka Odrodzenia to epoka wojen religijnych. W mentalności ówczesnych chrześcijan zabijanie w imię wiary było dopuszczalne, jeśli stało za nim "dobro" Kościoła Chrystusowego. Zresztą Indianie też zabijali w imię wiary i to, o ile się nie mylę, całymi tysiącami. Zbyt częsty to błąd - ocenianie ludzi przeszłości według dzisiejszych norm moralnych, anachronizm z punktu widzenia historyka nie do przyjęcia, ponadto świadczący moim zdaniem o miałkości myśli ferującego wyroki. Gdybyśmy próbowali oceniać Indian według tych samych kryteriów, ich obraz nie wypadłby zbyt różowo. Czy nam się to podoba, czy nie, Hiszpanie położyli podwaliny pod dzisiejszą kulturę iberoamerykańską. Bez nich Ameryka Południowa nie byłaby tym, czym jest i bezsensownym wydaje się spór o to, czy to dobrze czy źle. Tak potoczyła się historia. Taka jest dziś rzeczywistość. Z historii tej wyłonił się nowy świat, złożony, daleki od ideału, lecz fascynujący.
Jak już wspomniałam nie bez znaczenia pozostaje fakt, że historię chilijskiej konkwisty opowiada kobieta, wyjątkowa, dzielna i potrafiąca w razie potrzeby chwycić za rapier, mimo to jednak kobieta. Dla kobiet w stopniu jeszcze znaczniejszym niż dla mężczyzn Ameryka oznaczała wolność. Wolność od wszystkiego tego, co ograniczało je w Starym Świecie, od społecznego upośledzenia i ubezwłasnowolnienia, od więzów, którymi pętała je religia oraz mężowie. Taka była nagroda za odwagę zerwania z dotychczasowym życiem i ruszenie w nieznane. W świecie, w którym każdy musi sobie radzić sam, były wolne, w każdym razie mniej zniewolone niż w ojczyźnie. Kobiecy punkt widzenia objawia się przede wszystkim w stosunku bohaterki do konkwisty. Dla Ines Suarez konkwista oznacza budowanie, interesuje ją tworzenie, nie zdobywanie. Wojna pozostaje na drugim planie, stanowi zaledwie wstęp do właściwej walki, walki o przetrwanie i zachowanie tego, co zostało zbudowane. Podboje dokonywane przez Valdivię na południu Chile wydają się jej bezsensowne; po co zdobywać coś, czego się nie da utrzymać, po co narażać życie ludzi w przegranej sprawie. Podczas gdy mężczyźni hulają na krańcach świata w pogoni za jakąś mrzonką, kobiety zajmują się stwarzaniem, to one są prawdziwymi założycielkami Chile. Nie można bezkarnie zabijać latami i pozostawać tym samym człowiekiem. Prawda ta odnosi się do obu stron konfliktu. Oczywiście nie ma w tym stwierdzeniu niczego nowego, jednak w przypadku wojny hiszpańsko - indiańskiej poprawność polityczna nakazuje na ogół chować tego rodzaju prawdy do kieszeni.
Podsumowując: może powieść Isabel Allende nie jest wielką literaturą, za to czytając ją mile spędziłam czas, trochę sobie przypomniałam, na kilka spraw popatrzyłam z innego punktu widzenia i być może dzięki temu poczułam się odświeżona, czyli że się opłacało.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.