Dodany: 27.10.2010 19:39|Autor: ostka

Czytatnik: Książkowisko

5 osób poleca ten tekst.

Ines, pani mej duszy



Po raz kolejny, z powodów dla mnie samej niezrozumiałych, mających zapewne coś wspólnego z siłą magnetyczną, sięgnęłam po powieść autorstwa Isabel Allende. Tym razem była to Inés, pani mej duszy (Allende Isabel). Nie spodziewałam się po tym spotkaniu zbyt wiele, mając w pamięci lekturę "Domu dusz", jednej z najbardziej przereklamowanych książek, z jakimi się zetknęłam. I po stokroć miałam rację. Nie jest to wielkie dzieło, jednak znakomicie wpisało się w mój aktualny stan ducha i tym sposobem zaspokoiłam potrzebę serca, z której nawet nie zdawałam sobie sprawy. Ines ukoiła moje rozstrojone nerwy i wyczerpany umysł.

Jest to powieść historyczna, sprawnie napisane czytadło, przedstawiające dzieje konkwisty w Chile. Rzecz od strony historycznej dość rzetelna. Będąc na drugim roku studiów zaliczyłam zajęcia monograficzne poświęcone konkwiście, pewnie dlatego z powieści Isabel Allende nie dowiedziałam się niczego, czy raczej prawie niczego nowego (stosunkowo najwięcej interesujących szczegółów zawierają opisy życia Mapuczów), ale też nie w tym celu po powieść tę sięgnęłam. Wkroczyłam raczej w świat mi znany i to właśnie dało mi niespodziewaną frajdę, tak jakbym nagle zobaczyła "Gwiezdne wojny" w 3D, historia wzbogacona o materię fikcyjną zyskała trzeci wymiar, dający wrażenie głębi. Fajna sprawa.

Bohaterka powieści, Ines Suarez, wyjechała z rodzimej Hiszpanii w pogoni za mężem do Nowego Świata. Męża nie odnalazła, za to jako wdowa i nałożnica jednego z generałów, Pedra de Valdivii, ruszyła z garstką wojska na podbój Chile, po czym wzięła czynny udział w budowaniu od podstaw chilijskiej kolonii, stając się czymś w rodzaju matki założycielki. Ines, będąc już na łożu śmierci, opowiada adoptowanej córce historię swego życia i swych miłości, dla których tło stanowi epopeja walki o zdobycie i utrzymanie Chile. Przy czym Allende temat historyczny ujęła z ciekawej, nietypowej dość perspektywy. Hiszpańska konkwista w Ameryce Południowej została pokazana z dwóch, jak się rzekło, nietypowych punktów widzenia: po pierwsze historię tę opowiada kobieta, po drugie - Hiszpanka. Zacznijmy od hiszpańskiego punktu widzenia. Podbój Ameryki przez Hiszpanów jest dziś na ogół przedstawiany w sposób jednostronny i uproszczony. Oto mamy niewinnych tubylców, którzy stworzyli wspaniałą cywilizację i pod niejednym względem przewyższali Europejczyków, tyle że nie znali pisma, koła i koni, bronili za to swej ziemi, religii i obyczajów z poświęceniem i determinacją godną prawdziwych bohaterów. Z drugiej strony - krwiożerczych, bestialskich najeźdźców bez skrupułów, którymi kierowała jedynie żądza posiadania i władzy i którzy swe nędzne uczynki oraz pobudki skrywali pod płaszczykiem akcji chrystianizacyjnej, czy też cywilizacyjnej. Oczywiście sporo w tym ujęciu prawdy. Hiszpanie wyruszali do Nowego Świata głównie po złoto i byli w swych poczynaniach okrutni. Temu nikt nie przeczy. Indianie bronili własnej ziemi i racja była po ich stronie, co Allende zdaje się również dostrzegać. Ale jako potomkini najeźdźców wskazuje także inne motywy stojące za działaniami konkwistadorów, przynajmniej niektórych, bo nie wszyscy, jak się okazuje, byli łotrami bez czci i wiary. Niektórzy mieli swoje zasady i wierzyli w misję chrystianizacyjno-cywilizacyjną państwa hiszpańskiego, podobnie jak Anglicy w XIX wieku. Nader często zapomina się, że dla Europejczyka żyjącego w XV-XVI wieku sprawy wiary były bardzo istotne, że modlitwa wyznaczała rytm każdego dnia, święta - rytm każdego roku, a epoka Odrodzenia to epoka wojen religijnych. W mentalności ówczesnych chrześcijan zabijanie w imię wiary było dopuszczalne, jeśli stało za nim "dobro" Kościoła Chrystusowego. Zresztą Indianie też zabijali w imię wiary i to, o ile się nie mylę, całymi tysiącami. Zbyt częsty to błąd - ocenianie ludzi przeszłości według dzisiejszych norm moralnych, anachronizm z punktu widzenia historyka nie do przyjęcia, ponadto świadczący moim zdaniem o miałkości myśli ferującego wyroki. Gdybyśmy próbowali oceniać Indian według tych samych kryteriów, ich obraz nie wypadłby zbyt różowo. Czy nam się to podoba, czy nie, Hiszpanie położyli podwaliny pod dzisiejszą kulturę iberoamerykańską. Bez nich Ameryka Południowa nie byłaby tym, czym jest i bezsensownym wydaje się spór o to, czy to dobrze czy źle. Tak potoczyła się historia. Taka jest dziś rzeczywistość. Z historii tej wyłonił się nowy świat, złożony, daleki od ideału, lecz fascynujący.

Jak już wspomniałam nie bez znaczenia pozostaje fakt, że historię chilijskiej konkwisty opowiada kobieta, wyjątkowa, dzielna i potrafiąca w razie potrzeby chwycić za rapier, mimo to jednak kobieta. Dla kobiet w stopniu jeszcze znaczniejszym niż dla mężczyzn Ameryka oznaczała wolność. Wolność od wszystkiego tego, co ograniczało je w Starym Świecie, od społecznego upośledzenia i ubezwłasnowolnienia, od więzów, którymi pętała je religia oraz mężowie. Taka była nagroda za odwagę zerwania z dotychczasowym życiem i ruszenie w nieznane. W świecie, w którym każdy musi sobie radzić sam, były wolne, w każdym razie mniej zniewolone niż w ojczyźnie. Kobiecy punkt widzenia objawia się przede wszystkim w stosunku bohaterki do konkwisty. Dla Ines Suarez konkwista oznacza budowanie, interesuje ją tworzenie, nie zdobywanie. Wojna pozostaje na drugim planie, stanowi zaledwie wstęp do właściwej walki, walki o przetrwanie i zachowanie tego, co zostało zbudowane. Podboje dokonywane przez Valdivię na południu Chile wydają się jej bezsensowne; po co zdobywać coś, czego się nie da utrzymać, po co narażać życie ludzi w przegranej sprawie. Podczas gdy mężczyźni hulają na krańcach świata w pogoni za jakąś mrzonką, kobiety zajmują się stwarzaniem, to one są prawdziwymi założycielkami Chile. Nie można bezkarnie zabijać latami i pozostawać tym samym człowiekiem. Prawda ta odnosi się do obu stron konfliktu. Oczywiście nie ma w tym stwierdzeniu niczego nowego, jednak w przypadku wojny hiszpańsko - indiańskiej poprawność polityczna nakazuje na ogół chować tego rodzaju prawdy do kieszeni.

Podsumowując: może powieść Isabel Allende nie jest wielką literaturą, za to czytając ją mile spędziłam czas, trochę sobie przypomniałam, na kilka spraw popatrzyłam z innego punktu widzenia i być może dzięki temu poczułam się odświeżona, czyli że się opłacało.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 10653
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 34
Użytkownik: misiabela 27.10.2010 20:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Po raz kolejny, z powod... | ostka
Świetnie napisane, tylko dlaczego zamieściłaś to w czytatniku a nie w recenzjach? Moim zdaniem, powinnaś częściej raczyć nas recenzjami, bo czyta się je z zainteresowaniem i przyjemnością.
Użytkownik: ostka 27.10.2010 21:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetnie napisane, tylko ... | misiabela

Wielkie dzięki za miłe słowa :)
Dlaczego w Czytatniku, nie w recenzjach? Cóż, nie byłam przekonana, czy tekst jest na tyle wyczerpujący, by nazwać go recenzją. Jeśli uważasz, że tak, cieszę się. Pewnie coś jeszcze napiszę, o ile czas pozwoli.
Użytkownik: carmaniola 28.10.2010 11:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Po raz kolejny, z powod... | ostka
Pani Allende ma rzeczywiście "lekkie pióro", miałabym natomiast duże wątpliwości, co do rzetelności historycznej jej powieści (tak w ogóle, bo akurat "Ines" nie czytałam. Ona raczej pływa po powierzchni i wokół schwytanego piórka dobudowuje świat. Świat własnej wyobraźni. :-)
Użytkownik: ostka 28.10.2010 17:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Pani Allende ma rzeczywiś... | carmaniola
Pisząc o rzetelności historycznej miałam na myśli tak zwane tło, prawdopodobieństwo opisywanych wydarzeń, dbałość o szczegół społeczno-obyczajowy, nie warstwę faktograficzną. To jest przecież powieść, nikt nie wymaga od powieściopisarza wierności wobec faktów. Pani Allende nie popełniła solidnie udokumentowanej źródłowo monografii poświęconej Inez Suarez (z noty bibliograficznej wynika, że nie odróżnia źródeł od opracowań:), tylko czytadło ubrane w szatę historyczną. Ja bym się nie czepiała szczegółów. Skrzywienie zawodowe sprawia, że czytając powieść historyczną lub oglądając takiż film często uśmiecham się pod nosem z przekąsem, co nieco zakłóca odbiór. Staram się więc być wyrozumiała. A jak mam ochotę poczytać o konkwiście, zawsze mogę sięgnąć po fachowe opracowanie lub jakieś wydawnictwo źródłowe (o ile jest dostępne). Jednym słowem chodziło mi o to, że czytelnik niezorientowany w tematyce, wyjdzie z tej lektury raczej bez szwanku, z ogólnym pojęciem nie urągającym historycznej prawdzie.
Użytkownik: misiabela 28.10.2010 18:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Pisząc o rzetelności hist... | ostka
No właśnie. Przecież pani Allende nie pisze powieści historycznych, ani też nie czyta się jej książek po to, aby pogłębić swoje wiadomości z tej dziedziny :-) Jest mnóstwo takich powieści, z lekko (lub troszkę bardziej) zarysowanym tłem historycznym i chyba nikt nie oczekuje od nich historycznej drobiazgowości.
Użytkownik: carmaniola 28.10.2010 19:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Pisząc o rzetelności hist... | ostka
"[...] czytając powieść historyczną lub oglądając takiż film często uśmiecham się pod nosem z przekąsem, co nieco zakłóca odbiór".

U mnie to nie skrzywienie zawodowe, ale raczej zacietrzewienie hobbysty, co jest znacznie gorsze. ;-) Jeśli film czy książka dotyka faktów, które znam i widzę, że całkowicie je przeinacza albo obudowuje jakąś kosmiczną bzdurą, to mnie nieco nosi. Mimo świadomości, że nie czytam dzieła naukowego.
Wszystko zależy od umowy z autorem - albo wiem, że dostaję całkowitą fikcję literacką i wtedy tło jest mi obojętne - albo ktoś odwołuje się do historycznych faktów i wtedy oczekuję prawdy, i tylko prawdy, choć może być przybrana w barwne piórka. A jak o temacie nie wiem nic - mogę "łykać jak leci", chociaż czasem staje się to przyczyną poszukiwań, bo coś mi się nie zgadza... ;-)

Ale skoro twierdzisz, że czytelnik wyjdzie z tego spotkania z "Ines" bez szwanku i nadpisanej fantastycznej prawdy historycznej, to znaczy, że nie jest tak źle. :-)

Użytkownik: ostka 28.10.2010 21:04 napisał(a):
Odpowiedź na: "[...] czytając powieść h... | carmaniola

O, zacietrzewienie hobbysty jest faktycznie znacznie gorsze, znam paru ;-)

Nie jestem wielbicielką, ani znawczynią twórczości Allende (poza "Ines" czytałam jeszcze "Dom dusz", który mnie nie zachwycił, delikatnie mówiąc), więc nie mam pojęcia, cóż takiego nasza autorka powypisywała na kartach swych dość licznych powieści. Muszę nadrobić zaległości, o ile skrzywienie zawodowe nie każe mi rzucić tomiskiem o parapet ;-) Nie jestem też specjalistką od chilijskiej konkwisty (okres historyczny się zgadza, szerokość geograficzna - nie), choć co nieco wiem. Uważam jednak, że "Ines" da się czytać. Widać, że proces twórczy został poprzedzony jakąś kwerendą. Owszem, mamy do czynienia z fikcją, ale umocowaną historycznie i tło moim zdaniem nie jest pozbawione tu znaczenia (dla mnie nigdy tło nie jest pozbawione znaczenia). Wyobrażam sobie, że pani Allende postanowiła uczynić Ines postacią centralną kolejnej powieści, więc zanim zasiadła do pisania poczytała trochę, po czym chwyciła za pióro. Zapewne fakty, którymi dysponowała, były dość skąpe, zważywszy na okres historyczny (źródła nas nie rozpieszczają). Wydaje się oczywiste, że musiała wypełnić luki materią fikcyjną. Czy czytelnik wyjdzie z tej przygody bez szwanku? Wiele zależy od czytelnika. Jeśli ktoś przyjmie za pewnik, że bitwę o Santiago wygrali Hiszpanie dzięki interwencji sił nadprzyrodzonych, nic mu już nie pomoże. W ten sam sposób można czytać źródła. Pewnie znajdą się tacy, którzy zbyt dosłownie odczytają Herodota. Spójrzmy na to z innej strony. Książka Isabeli Allende daje nam wgląd w historię Chile niejako od środka. Ciekawe wydaje się, w jaki sposób ktoś taki, jak Allende, postrzega historię swego państwa, jego początki. To właśnie najbardziej mnie zainteresowało i o tym napisałam. A jeśli "Ines" kogoś zainspiruje do poszukiwań? Zawsze to jakaś wartość.
Poza tym biorąc do ręki "Ines" miałam w pełni świadomość z czym mam do czynienia - z lekką lekturą do poduszki mianowicie (o ile ma się zwyczaj czytać w łóżku). Wszystko jest dla ludzi:-)
Użytkownik: carmaniola 29.10.2010 09:49 napisał(a):
Odpowiedź na: O, zacietrzewienie hobb... | ostka
A nienienie, nigdy mi nie przyszło na myśl by rzucać książkami Allende i to niekoniecznie dlatego, że w ogóle książkami nie rzucam. Nacięłam się porządnie raz, ale to raczej ze względu na kategorie wiekowe. Pani Allende popełniła trylogię - Indiana Jones dla młodzieży - i tam, o ile dobrze pamiętam, jej wyobraźnia zastąpiła akceptowalne granice - akceptowalne dla mnie, rzecz jasna. :-)

A "Dom dusz" mi się podobał - może ze względu na wcześniej oglądany film, za całkiem niezłe też uważam "Miłość i cienie", gdzie osnową dla powieści były dwa artykuły prasowe - jeden o odkryciu masowego grobu ofiar reżimu Pinocheta, drugi o potraktowaniu niepełnosprawnej dziewczynki jako wroga tegoż reżimu. Zgrabnie napisane, utrzymane w konwencji realizmu magicznego. I tam Allende ciekawie opisuje zjawisko, które w pierwszej chwili wydaje się równie nienaturalne jak duchy - spora grupa osób żyje w tym świecie terroru w całkowitej nieświadomości, z oczyma zamkniętymi na rozgrywające się wokół tragedie.

Zaufanie do faktów podawanych przez panią Allende straciłam dzięki... niej samej. Chyba czytając autobiograficzną "Paulę", bo do "Sumy naszych dni" już nie dotarłam. Tak jakoś... ;-)
Użytkownik: ostka 29.10.2010 10:41 napisał(a):
Odpowiedź na: A nienienie, nigdy mi nie... | carmaniola

Zacznę może od tego, że książkami również nie rzucam, jeśli już, to tylko siłą własnej wyobraźni. W realu stoją sobie spokojnie na półkach i żadna krzywda im się nie dzieje, nawet tym najsłabszym:-) Zdanie o parapecie to czysta retoryka.

Jeśli chodzi o "Dom dusz", podejrzewam, że nie przypadł mi do gustu właśnie ze względu na wcześniej obejrzany film. Obraz Bille'a Augusta bardzo mi się podobał, moje oczekiwania wobec literackiego pierwowzoru były więc ogromne, rzeczywistość, jak to zwykle bywa, nie sprostała im. Zdecydowanie wolę najpierw przeczytać książkę, potem obejrzeć film. Poza tym "Dom dusz" czytałam zbyt późno, w okresie, gdy "wyrosłam" już z realizmu magicznego, którym zachwycałam się będąc w liceum. Myślę, że są książki, które mają swój czas. Jeśli ten czas przegapisz, możesz ich nie docenić. Konwencja realizmu magicznego w moim odczuciu znakomicie odpowiada wrażliwości bardzo młodego człowieka, który wciąż nie może nadziwić się światu. Oczywiście mówię o sobie, zdaję sobie sprawę, że niektórzy całe życie będą zachwycać się realizmem magicznym i pewnie dobrze to o nich świadczy, bo nie do końca zniszczyli w sobie dziecko. Tak czy inaczej, "Dom dusz" nie wytrzymał porównania z wielkimi dziełami realizmu magicznego, magia w wydaniu Isabeli Allende wydała mi się naciągana, brak jej było choćby finezji Marqueza. Odniosłam wrażenie, że mam do czynienia z naśladownictwem. Być może jest to opinia krzywdząca. Za mało przeczytałam, żeby ferować wyroki. Czyli, że muszę nadrobić zaległości :-) Zacznę może od "Miłości i cieni". Brzmi dobrze.

Użytkownik: carmaniola 29.10.2010 11:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Zacznę może od tego, że... | ostka
Zdania o parapecie nie przyjęłam dosłownie. ;-) A z realizmu magicznego się nie wyrasta! Słowo! Z fantastyki w ogóle też nie. Myślę, że raz, ale skutecznie, zarażony, na zawsze pozostaje wrażliwy. Tylko chyba ma się coraz większe wymagania i tu, rzeczywiście, Allende nie może stawać w szranki. Gdzieś ostatnio na forum był temat dot. nowszych powieści utrzymanych w konwencji realizmu magicznego - myślę, że warto tam zajrzeć i znaleźć coś, o czym nie da się powiedzieć, że się jest na to zbyt dojrzałym.

To oczywiście nie zmienia faktu, że zgadzam się z Tobą, że z pewnych książek wyrasta, i że gdy minie ich czas nie znajdują one w nas uznania. Tylko, wydaje mi się, że nie dotyczy to gatunków - kocham Muminki i Kubusia Puchatka! - lecz raczej konkretnych pozycji.

Piersi w obronie "Domu dusz" nadstawiać nie będę, bo kopii o to kruszyć nie warto, zresztą... sama czytałam Allende w tak zamierzchłych czasach, że moje ówczesne sądy mogą nie przystawać do dzisiejszych ocen, a potrzeby ponownego sięgnięcia akurat po jej książki nie odczuwam. ;-)

Mam jednak nadzieję, że jeszcze nie raz okazja do podyskutowania będzie, bo zerkając dzisiaj na Twoje oceny widzę, że sporo ich podobnych jest do moich. :-)
Użytkownik: ostka 29.10.2010 11:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Zdania o parapecie nie pr... | carmaniola

Kubusia i Muminki kocham, fantastyka - cóż, moja słabość z dawien dawna. Realizm magiczny? - nie. Może dlatego, że największe dzieła gatunku mam już za sobą. Z pozycji, które czytałam ostatnio, żadna mi nie przypadła do gustu. Nie porwał mnie ani Eliseo Alberto ("W poniedziałek wieczność wreszcie się zaczyna"), ani Peter Grandbois ("Grabarz"), a Skarmetą ("Wesele poety") to naprawdę miałam ochotę rzucić (ale nie rzuciłam). Zerknę na forum, może rzeczywiście znajdę coś godnego uwagi. Też mam nadzieję, że jeszcze podyskutujemy. Zabieram się właśnie do "Dzikich detektywów", widziałam, że pisałaś na ten temat. Tekstu jeszcze nie przeczytałam, ale zamierzam :-)

Użytkownik: carmaniola 29.10.2010 16:44 napisał(a):
Odpowiedź na: Kubusia i Muminki kocha... | ostka
"Wesele poety" też nie bardzo przypadło mi do gustu, "Grabarza" schowkuję, bo to nigdy nic nie wiadomo, a "W poniedziałek..." odłożyłam sobie na świętego nigdy, bo nie dość, że już "Caracol Beach" podobał mi się raczej średnio, to widziałam na jej temat negatywne opinie. Ale za to podobały mi się bardzo dwie inne książki tego autora: "Niech Bóg sprawi,..." i "Ester, gdzieś tam...".

"Realizm magiczny? - nie. Może dlatego, że największe dzieła gatunku mam już za sobą".

Ooooo - zawołała carmaniola i poleciała sprawdzać, czy w Twoich ocenach jest Rushdie, Morrison i Fuentes. ;-)

PS. Życzę powodzenia w zmaganiach z detektywami, których ja nie zmogłam. :-)
Użytkownik: ostka 29.10.2010 17:46 napisał(a):
Odpowiedź na: "Wesele poety" też nie ba... | carmaniola

"W poniedziałek..." nie było jakąś katastrofą, więc mam w planach jeszcze "Niech Bóg sprawi...", a "Grabarza" odradzam, rzecz napisana bez polotu.

"Ooooo - zawołała carmaniola i poleciała sprawdzać, czy w Twoich ocenach jest Rushdie, Morrison i Fuentes. ;-)"

Miałam na myśli realizm magiczny w klasycznym rozumieniu :-) Rushdie i Morrison są jakby trochę bardziej na peryferiach gatunku (tak mi się przynajmniej zdaje), ale zgadzam się, coś jest na rzeczy. Zajrzałam na forum i przejrzałam Twoje "realno-magiczne" propozycje. Część już czytałam (podobała mi się np. "Droga bez dna"), po inne z czasem pewnie sięgnę, choć ilość nieprzeczytanych dzieł i dziełek, które chciałabym przeczytać, przeraża mnie. Kiedy ja to wszystko ogarnę? Nie wiem, czy wymienionych autorów znajdziesz w ocenach, bo tak naprawdę przeczytałam znacznie więcej niżby wynikało to z listy ocen, z pewnością wiele pozycji ominęłam. Jak się żyje trochę na tym świecie, to na ogół przeczytało się więcej niż paręset książek (chodzi oczywiście o reprezentowany przez nas podzbiór "ludzi czytających", a może nawet "ludzi czytających nałogowo" w zbiorze "ludzie").

Przemyślawszy naszą rozmowę, dochodzę też do wniosku, że chyba jednak masz rację (a, co mi tam...) :-), nie wyrasta się z realizmu magicznego tylko ze złych książek.

PS. Przeczytałam Twoje wrażenia z lektury detektywów. Nie powiem, że mój zapał trochę nie ostygł, zwłaszcza że jesteś już drugą osobą, która sobie odpuściła.
Użytkownik: carmaniola 30.10.2010 09:51 napisał(a):
Odpowiedź na: "W poniedziałek..." nie... | ostka
Ech, no z tym sprawdzaniem to trochę był żart, a że nie wszystko co się przeczytało jest znam z własnego doświadczenia. Ale Rushdie i Morrison wcale nie na obrzeżach gatunku, chociaż ich utwory powstały nieco po czasie pierwszego boomu, to to już także klasyka. Chociaż, jeśli Garcia Mrquez wydał Ci się zbyt zagmatwany, to Rushdiego faktycznie lepiej nie tykać, podobnie jak "Terry Nostry" Fuentesa - łomatko, co ten facet zrobił z historią! To niesamowite i takie zabawy z faktami historycznymi lubię! Wynikają nie, z niewiedzy, lecz przeciwnie - z precyzyjnej znajomości tematu. I śledztwo prowadzone w tej sprawie przysporzyło mi tyle samo radości, co czytanie książki. :D

A detektywów spróbuj, tym bardziej jeśli leżą pod ręką - może Tobie akurat się spodobają, bo zła literatura to nie jest, tylko nie w moim typie. ;-)
Użytkownik: ostka 30.10.2010 11:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Ech, no z tym sprawdzanie... | carmaniola
Sprawdzanie odebrałam jako żart, ale na wszelki wypadek wolałam sprawę wyjaśnić. ;-)
Marquez wcale nie wydał mi się zagmatwany. Swego czasu czytałam go na okrągło, niektóre tytuły po wielokroć. Rushdie, jak dla mnie, też zagmatwany nie jest, ale nie czytałam wszystkiego, więc może najtrudniejsze przede mną. Fuentesa, przyznaję ze wstydem, nie znam. Zdaje się, że ktoś mnie kiedyś skutecznie wystraszył. Ja mam tak, że jak już zacznę czytać, to muszę skończyć, żeby nie wiem co, więc powinnam sprawę przemyśleć, zanim podejmę wyzwanie. Wyszperałam właśnie w moich skromnych zbiorach "Instynkt pięknej Inez" (znowu Inez), czyli istnieje szansa, że się zapoznam.:-)
Póki co jednak siadam do detektywów, najpewniej dziś wieczorem, życz mi wytrwałości. :-)

Użytkownik: carmaniola 30.10.2010 20:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Sprawdzanie odebrałam jak... | ostka
Fuentes magiczny tylko w "Terra Nostra", ale tak w ogóle to świetny pisarz i warto. Czytać, wstydzić się nie. Nie daj się złapać w sidła - gdyby pisarzy było z pięćdziesięciu i to niezbyt płodnych, to może byłoby wstyd wszystkich nie znać, ale przy niezmierzonej niemal ilości dostępnej literatury dobiera się po prostu tych, którzy wydają się najbliżsi. I już. A schowki to tak jakoś... Same puchną! ;-)

Wytrwałości rzecz jasna życzę! I z ciekawości płonę jakie będą Twoje wrażenia z lektury.
Użytkownik: carmaniola 29.10.2010 10:01 napisał(a):
Odpowiedź na: O, zacietrzewienie hobb... | ostka
PS. A może podłączysz swoją czytatkę do książki? Szkoda by zaginęła bez śladu. :-)
Użytkownik: misiabela 29.10.2010 11:02 napisał(a):
Odpowiedź na: PS. A może podłączysz swo... | carmaniola
Nie zaginie bez śladu, bo jako fanka ostki będę co jakiś czas krzyczeć: ludzie, czytajcie to, co ona pisze, bo robi to świetnie!
Czekam z niecierpliwością na dalsze recenzje :-))
Użytkownik: ostka 29.10.2010 12:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie zaginie bez śladu, bo... | misiabela

:-))))))
Użytkownik: carmaniola 29.10.2010 16:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie zaginie bez śladu, bo... | misiabela
Ja też będę pamiętała o zaglądaniu, tym bardziej, że rano dałam się namówić na Paula Austera, którego nie miałam nawet w najdalszych planach czytelniczych, ale powiązanie z książką umożliwi większej ilości ludzi zainteresowanych daną pozycją dotarcie do tekstu. :-)
Użytkownik: misiabela 29.10.2010 16:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja też będę pamiętała o z... | carmaniola
Tak, masz rację. Dotyczy to również pozostałych pozycji zrecenzowanych przez ostkę. Ja też wrzuciłam sobie Austera do schowka po lekturze "ostkowej" recenzji. Gdyby były podpięte do książki, z pewnością byłoby lepiej :-)
Użytkownik: ostka 29.10.2010 18:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, masz rację. Dotyczy ... | misiabela
Cieszę się, że moją czytatką zachęciłam kogoś do Austera, bo to naprawdę dobry pisarz. Zazwyczaj wszyscy rozpływają się nad jego "Trylogią nowojorską", a on napisał przecież wiele innych interesujących książek.

No dobra, a teraz wyjdę na sieciowego analfabetę - nie umiem podpiąć tej czytatki. Robi mi się z niej recenzja, a chciałabym, żeby wyszła powiązana czytatka (będę się upierać, że są to raczej wrażenia z lektury). Co mam zrobić? Założę się, że to dziecinnie proste ;-)
Użytkownik: misiabela 29.10.2010 20:12 napisał(a):
Odpowiedź na: Cieszę się, że moją czyta... | ostka
Też tego nie wiem, niestety, bo nigdy tego nie robiłam.
Pozostaje czekać na jakąś pomocną duszę :-)
Użytkownik: ostka 29.10.2010 20:21 napisał(a):
Odpowiedź na: PS. A może podłączysz swo... | carmaniola
Nie umiem tego zrobić :-(
Użytkownik: paren 29.10.2010 20:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie umiem tego zrobić :-( | ostka
To nie jest trudne. Dokonaj drobnej zmiany w tekście Twojej czytatki:
w tym zdaniu: "Tym razem była to "Ines, pani mej duszy"." zamiast tytułu wpisanego "ręcznie" wstaw link do strony książki w BiblioNETce (odszukaj tę książkę w katalogu BiblioNETki i skopiuj adres http?\:// ....., a następnie zastąp wpisany przez Ciebie tytuł tym adresem), a wtedy, jak będziesz zatwierdzać tekst czytatki, to pod nim pojawi się taka informacja:
"BiblioNETka wykryła, że piszesz o poniższych książkach. Wybierz maksymalnie 5, które chcesz powiązać ze swoim tekstem. Link do twojej czytatki będzie widoczny na stronach tych książek.", a pod nią będzie link do strony tej książki, teraz klikniesz w kwadracik po lewej stronie i zatwierdzisz klikając w "Dodaj".
I to już wszystko. :-)
Użytkownik: ostka 29.10.2010 20:44 napisał(a):
Odpowiedź na: To nie jest trudne. Dokon... | paren

Zrobione, udało się :-)
Wielkie dzięki ;-))))
Użytkownik: paren 29.10.2010 20:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Zrobione, udało się :-)... | ostka
Świetnie! :-)
Użytkownik: misiabela 29.10.2010 21:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Świetnie! :-) | paren
Wiedziałam, że się odezwie Dobra Dusza :-))
Użytkownik: paren 29.10.2010 21:19 napisał(a):
Odpowiedź na: Wiedziałam, że się odezwi... | misiabela
:-))
Użytkownik: carmaniola 30.10.2010 09:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Zrobione, udało się :-)... | ostka
:-)
Użytkownik: aleutka 29.10.2010 08:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Pisząc o rzetelności hist... | ostka
Musialam sie usmiechnac, bo czytalam kiedys autobiograficzna poniekad ksiazke Allende "Paula", gdzie autorka wspominala, jak, mloda dziennikarka bedac, pojechala zrobic wywiad z Pablo Neruda.

Neruda chyba ja polubil i z duzym rozbawieniem zauwazyl, ze ktos taki jak ona nie pozostanie dlugo w dziennikarstwie. Twoim zywiolem jest fikcja, zmyslanie - mial powiedziec (czy cos w tym sensie, nie pamietam dokladnego cytatu).
Użytkownik: ostka 29.10.2010 10:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Musialam sie usmiechnac, ... | aleutka

Pani Allende coraz bardziej mi się podoba :) Historia to nie "święta krowa". Można się nią bawić. Przypomina mi się rozdział "Stambułu" Pamuka, w którym autor z zachwytem opisuje "Encyklopedię stambulską" autorstwa Resata Ekrama Kocu, stanowiącą zbiór ciekawostek historycznych niekoniecznie mających wiele wspólnego z prawdą dziejową, rozpalających za to do czerwoności wyobraźnię dziecka. Wyobraźni zdecydowane "tak" :-)
Użytkownik: aleutka 29.10.2010 11:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Pani Allende coraz bard... | ostka
Ja bardzo lubie takie dowody, ze fikcja moze nawet poniekad zwyciezyc prawde historyczna, albo powolac do zycia nowe byty nadajac im niemal "historyczna" wiarygodnosc.

Moze dlatego tak bardzo lubie Irlandczykow - za ich radosne zywiolowe zmyslanie i opowiadanie.
Aktorka, ktora gra ciotke Petunie w ksiazkach o Harrym jest Irlandka, jej ojciec zyje w jakies zapadlej wsi w Galway czy innym Donegal. Ostatnio stal sie ponoc bardzo we wsi popularny, zwlaszcza wsrod dzieciarni - rozeszla sie bowiem wiesc, ze "dziadek Harrego Pottera tu mieszka". Rozbawilo mnie to do lez. Proste ale jak fantastycznie wymyslone!

Jednym z ostatnich przykladow na jakie natrafilam byla Sally Vickers, ktora w "Dowodach na istnienie liczby trzy" zacytowala wiersz autorstwa H.V. St John.

Pozniej mowila "Dopiero kiedy zaczelam dostawac maile i listy od doktorantow, ktorzy chcieli wykorzystac ten wiersz w swoich pracach i pytali ja gdzie mozna znalezc jakies informacje o autorze, bo Google nic nie wie... ze H.V. St John zaczela zyc wlasnym zyciem." To Salley napisala ten wiersz i powiesc niejako narosla wokol niego.

W ten sposob powstala nastepna ksiazka Salley "Dancing backwards" opowiadajaca o Honor Violet St John. Nie lubie "Dowodow.." uwazam ze sa najslabsza powiescia Vickers (wciaz ciekawa), ale Dancing backwards jest najlepsza! :D
Użytkownik: ostka 29.10.2010 14:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja bardzo lubie takie dow... | aleutka

Aktorka grająca ciotkę Harry'ego Pottera, Fiona Shaw, sama ma dość ciekawe podejście do fikcji, twierdzi mianowicie, że aktorstwo, wszystkie role zagrane przez nią na przestrzeni lat, są dla niej stopniowym procesem stawania się nią samą :-)

Bardzo lubię klimat balansowania na pograniczu fikcji i prawdy historycznej, o ile ktoś czyni to inteligentnie, jak choćby Enrique Vila-Matas w "Krótkiej historii literatury przenośnej", uroczej książce w sposób przepiękny zacierającej granice między rzeczywistością a zmyśleniem.

A Salley Vickers nie czytałam :-( Pewnie wstyd. Przeczytałam teraz biblionetkową recenzję i się zapaliłam. Chyba zacznę od "Anioła". Ostatnio strasznie dużo uzbierało mi się rzeczy do przeczytania:-)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: