Dodany: 27.10.2010 11:32|Autor: msn
Wielkie rozczarowanie
Olga Rudnicka w "Lilith" przenosi nas do małego miasteczka, w którym dzieją się straszne rzeczy. Znamy to z filmów i literatury. Tutaj miasteczko nie jest takie najzwyklejsze, przewija się przez nie masa turystów zwabionych legendami o procesach czarownic. Mieszkańcy organizują wielkie fety w dniach dawnych sabatów, połączone z fajerwerkami, ogniskami i całonocnymi zabawami. Miesza się to wszystko z wątkami neopogańskimi i historią tajemniczej rodziny mieszkającej tu w dziewiętnastym wieku. Cały ten świat oglądamy oczami oczekującej dziecka Lidki, która przeprowadza się do Lipniowa z mężem. Przypadkiem poznaje Edytę, która wprowadza ją w tajniki historii miasteczka, i obie zaczynają interesować się zaginięciami jasnowłosych dziewczynek...
Jeżeli wpiszemy autorkę i tytuł do popularnej przeglądarki, otrzymamy pokaźną liczbę zachwytów na rozmaitych kobiecych blogach. I to ich poziom jest najlepszą recenzją książki.
Autorka - podobno młodziutka, czytelniczki na pewno jeszcze młodsze. Nie ma w tym oczywiście nic złego, od debiutu Masłowskiej lubię poczytać świeżą, nową prozę, ale to zdecydowanie nie ta półka. Same teksty recenzentek powinny zainspirować Ministerstwo Edukacji do zweryfikowania reformy polegającej na ograniczaniu lektur obowiązkowych. Prowadzi ona m.in. do tego, że niektórzy uznają "Lilith" za dobrą literaturę i nie wstydzą się tym chwalić. Tymczasem nic tu nie przekonuje, ani psychologia postaci, ani akcja, ani, chwalone na okładce (wyd. Prószyński Media, 2010), "wątki okultystyczne", mogące zafascynować nastolatki bawiące się potajemnie w wywoływanie duchów. Żadnego zaskoczenia, suspensu, temat jest oklepany i wielokrotnie powielany, same oczywistości. Erudycja na poziomie dobrego ucznia szkoły podstawowej. Czytając mądrości zawarte w tej książce miałam nieodparte wrażenie, że nie stanowią one naturalnej wiedzy autorki. Wydają się wklejone na siłę w akcję, stąd ich toporność i nienaturalność w przekazywaniu ich sobie nawzajem przez bohaterów. A może by tak sięgnąć do źródeł powieści erudycyjnych? Polecam Umberta Eco. Albo współczesne polskie kryminały, które przebojem wdarły się na rynek czytelniczy. Zawierają sporo informacji źródłowych, można być pod wrażeniem pracy, jaką autorzy musieli włożyć w ich zdobycie, przekazując je później z lekkością nieprzeszkadzającą w śledzeniu akcji. U pani Rudnickiej tego brakuje.
Przeraża mnie duże grono zagorzałych czytelniczek, mam nadzieję, że poprzestaną na tworzeniu swych blogów i nie zaczną powielać schematów złej literatury stworzonych w "Lilith".
Jeżeli jesteście jak ja - to znaczy gdy trafiacie na książkę, do której czujecie zniechęcenie już po kilku stronach, jednak postanawiacie dać autorowi szansę i czytacie dalej - w tym wypadku, z czystym sumieniem, możecie sobie odpuścić!
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.