Dodany: 25.10.2010 14:55|Autor: Okruch

Wiwisekcja duszy płonącej w martwym ciele


„Człowiek mógłby żyć samotnie przez całe życie. Tak, mógłby. Ale chociaż sam mógłby wykopać swój własny grób, musi mieć kogoś, kto go pochowa. Wszyscy to robimy. Tylko człowiek grzebie. Nie, mrówki też. Pierwsza rzecz, która uderza każdego. Pogrzebać zmarłych. Powiedzmy, że Robinson Crusoe żył naprawdę. W takim razie Piątek go pogrzebał. Kiedy się o tym pomyśli, to każdy Piątek grzebie Czwartek”*.


„Wiek żelaza” to historia życia i śmierci przedstawiona w wirtuozowski sposób. J. M. Coetzee ukazuje oczom czytelników niebanalną opowieść o enigmatyczności ludzkiej duszy, która dąży ad infinitum, o cierpieniu, którego źródło tkwi nie w konającym ciele, ale w głębi ludzkiego jestestwa, o ekspiacji życia.

Powieść napisana jest w formie listu, jego autorka – Elizabeth Curren, starsza, umierająca na raka kobieta, rekonstruuje swoje własne „ja” na palecie przemyśleń i licznych zderzeń z niejednokrotnie okrutną rzeczywistością. Czyżby powrót do powieści epistolarnej rodem z werterowskiego romantyzmu? Na pierwszy rzut oka – to nostalgiczny list pisany do córki przez schorowaną i doświadczoną życiem staruszkę. Jednak zagłębienie się w treść powieści stawia przeszkody na drodze interpretacji. Tu rzecz się ma zupełnie jak z poezją Wisławy Szymborskiej – pozornie prosta, łatwa w odczytaniu, jednak to tylko krucha skorupa, pod którą warstwami kryją się kuriozalne treści, niedostępne dla przeciętnego czytelnika, sięgającego poza rzeczywistość powieściową. Swoje „warstwy” ma także „Wiek żelaza”, który „drugim dnem”, niezliczonymi ścieżkami interpretacji, odwołań i aluzji literackich skłania czytelnika do aktywnego odbioru. Co więcej, podążając tropem teorii Fryderyka Nietzschego można pokusić się o stwierdzenie, iż czytelnik stara się w dziele odnaleźć samego siebie. Coetzee ukonstytuował swoistą konsolidację życia i śmierci, końca i początku, jednocześnie wskazując na ich wyraźny kontrast i korelacje. Już pierwsze strony wprowadzają czytelnika do tej niesamowitej gry współzależności. Kobieta, na którą zostaje rzucony ciężar świadomości choroby, zapowiadający kres doczesnego życia, spotyka na swej drodze bezdomnego włóczęgę–alkoholika, ten niczym anioł przynosi nowy początek. Tekst wprost emanuje licznymi metaforami. Śmierć to nowotwór będący jednocześnie swoistą zygotą, zalążkiem życia w ciele chorej, to wygasająca egzystencja, apartheid, bratobójstwo – „misterium śmierci”. Każda strona powieści zawiera współzależności patetycznych wartości, paradoks śmierci – króliki umierające z głodu pod owocującym drzewem. Jest to opowieść o niesprawiedliwości „rozdającego karty”, tu dzieci umierają jako pierwsze, wśród rozrywającego krzyku: „wolność albo śmierć”, tu matka zostaje oddzielona od córki, ale nadal amor matris w niej płonie. Pragnienie miłości, tęsknota za tym uczuciem wypełnia życie staruszki. Nie jest to tylko tęsknota za bliskością dziecka, ale i bliskością fizyczną, za spełnieniem życia. Pragnienie zabicia śmierci i własnej ułomności, znienawidzenie jej, ale i pogodzenie się z nią. Swoisty strumień świadomości wypływa na kolejne kartki listu, który niesie ze sobą niepodważalne prawdy o człowieku, który zaczyna kochać swe życie, dopiero gdy ono dogasa, w obliczu śmierci staje się ponownie dzieckiem. Ad extremum to powieść o reminiscencji dzieciństwa, o alienacji białej kobiety i jej wyobcowaniu ze społeczeństwa Republiki Południowej Afryki.

Literacka Nagroda Nobla in promptu zwiększa wymagania wobec laureata, podnosi poprzeczkę, którą J.M. Coetzee mistrzowsko przeskoczył.


[Recenzję opublikowałam wcześniej w "Zalewie Kultury"]



---
* James Joyce, „Ulisses”, tłum. Maciej Słomczyński.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 853
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: