Rzadko zdarza mi się recenzować tak dobrą książkę jak
Między frontami (
Rosero Evelio)
. W San Jose – małym kolumbijskim miasteczku życie płynie własnym, niespiesznym rytmem. Nawet wojna toczona od wielu lat w Kolumbii dociera tu raczej sporadycznie. To miejsce spokojne i bezpieczne, w którym nieszkodliwi staruszkowie bezkarnie podglądają opalające się sąsiadki, ary śmieją się między sobą, rozbrzmiewa muzyka gitary, koty leniwie wygrzewają grzbiety na migdałowcach, dorodne, tryskające sokiem pomarańcze spadają do stóp, a zębate noże lśnią szczęśliwością, bo nigdy nie są zakrwawione. Wydaje się, że w tym sielankowym, prawie zapomnianym przez rzeczywistość mikroświecie nie może wydarzyć się nic złego – jednak to tylko pozory. Rosero najpierw powoli wciąga czytelnika w mikroświat San Jose, a potem skazuje ów świat na równie powolną, wstrząsającą agonię w wojennej zawierusze. Na miejsce Marqueza wchodzi Kafka - z wojennym absurdem i zgrozą. Jak zachowają się bohaterowie, gdy ich rzeczywistość legnie w gruzach? Zarówno fani Marqueza, fani Kafki, jak i fani dobrej książki znajdą w "Między frontami" coś dla siebie.
Ostatnio zachwyciła mnie również książka
Niech wieje dobry wiatr (
Olsson Linda)
. To taka prosta historia! W sąsiednich domach odległych nieco od wioski mieszkają dwie kobiety - staruszka Astrid (która mieszkała w tym domu całe życie i jest z nim nierozerwalnie związana) i Veronika w wieku balzakowskim (która przyjechała w to miejsce, żeby pracować nad książką). Na pierwszy rzut oka różni je wszystko. A jednak okaże się, że w tych różnicach jest sporo podobieństwa, a między kobietami narodzi się trwała, piękna przyjaźń. W "Niech wieje dobry wiatr" nic się nie dzieje. Bohaterki chodzą na spacery, rozmyślają, spotykają się na kolacjach (niejednokrotnie ciekła mi ślinka na myśl o tych dokładnie opisanych smakołykach), a wreszcie otwierają przed sobą - okazuje się, że zarówno Veronika jak i Astrid są ciężko doświadczone przez życie, noszą w sobie rozmaite traumy i niespełnienia. Czy wzajemna relacja pozwoli się ranom zabliźnić? To piękna książka i warta lektury - napisana wręcz urzekającym językiem i choćby ze względu na ten język warto po nią sięgnąć. Słowa krytyki należą się jednak wydawnictwu - okładka zdradza zbyt wiele treści.
Chyba mało znaną (skoro jestem jedynym oceniającym) książką jest
Wielbłąd i inne opowiadania filmowe (
Orłoś Kazimierz (pseud. Jordan Maciej))
, a szkoda. To zbiór naprawdę zgrabnych opowiadań wymierzonych w PRL z jego absurdami. Większość z nich stała się podstawą do rewelacyjnych filmów - na uwagę zasługuje tu opowiadanie "Wielbłąd", które potem przeniesiono na ekran pod tytułem "Duże zwierzę" z rewelacyjnymi kreacjami Jerzego Stuhra i Anny Dymnej. Kiedy szanowany urzędnik Mrówczyński przyprowadza wielbłąda, wśród mieszkańców wioski następuje zdziwienie i konsternacja. Po co Mrówczyńskiemu wielbłąd? Dla jakiegoś interesu? Jaki to ma cel? Mała społeczność nie jest w stanie zaakceptować takiego "dziwactwa". Obok "Wielbłąda" w zbiorku znajdują się również inne warte uwagi opowiadania przypominające nieco krótkie formy Marka Hłaski czy Marka Nowakowskiego. A każde z tych opowiadań jest wybitne - czy chodzi o polowanie na żubra, czy rodzinny biwak, do którego dołącza się femme fatale, czy wizytę na plaży, czy wreszcie rekrutowanie agentów do SB. Szkoda w gruncie rzeczy, że te opowiadania są tak mało znane.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.