Okraszona cytatami obfitemi refleksyja na temat Pilchowych zwierzeń
Po kilku latach lektury felietonów Jerzego Pilcha w „Polityce” wpadło mi w ręce „Moje pierwsze samobójstwo”. Jest to dla mnie pierwszy kontakt z prozą tego autora, więc zabrałem się za lekturę nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać. Pierwszą interesującą sprawą okazała się forma książki, o której Dariusz Nowacki napisał w „Tygodniku Powszechnym”, że „udaje zbiór opowiadań, a tak naprawdę jest powieścią”[1]. Autor sam naprowadza czytelnika na podobną myśl we fragmencie pierwszego opowiadania, w którym pojawia się następujący dialog:
„— Opowiadania teraz układam. Zbiór opowieści z innej parafii.
— Powieść mniej niż powieść, a tom opowiadań więcej niż tom opowiadań?”[2]
Fragment ten wskazuje również na autobiograficzny charakter „Mojego pierwszego samobójstwa” — pierwsze zdanie powyższego dialogu wypowiedziane jest przez narratora, który również w innych miejscach przyznawać się będzie do autorstwa tekstu, którego jest bohaterem.
1. Kobiety
Najbardziej zadziwiającym elementem „Mojego pierwszego samobójstwa” jest bez wątpienia stosunek narratora do kobiet — zupełnie dla mnie niezrozumiały, mający posmak zaawansowanego uzależnienia. Jest to jak gdyby połączenie ogromnej tęsknoty z niezwykłą pogardą, czy też szaleńcza pogoń za marzeniem, które jest jednocześnie pielęgnowane i wyśmiewane.
Kobiety w tekście Pilcha traktowane są po prostu koszmarnie. Najczęściej występują w roli obiektu seksualnego, określanego w sposób skrajnie pogardliwy zarówno wtedy, kiedy ich uroda nie jest zgodna z ideałem piękna narratora („kaszaloty”), jak i kiedy wywołuje u niego zachwyt („cudowne rury”[3]). Nawet walory intelektualne służą wyłącznie jako kryterium selekcji potencjalnych kochanek, jak np. w poniższym fragmencie o wyprawach do Empiku:
„Zachodziłem wczesnymi popołudniami i robiłem solenny przegląd kandydatek. W grę wchodziły tylko te, które siedziały w fotelach i czytały literaturę piękną albo z założonymi na łby kosmicznymi słuchawkami słuchały muzyki poważnej. (…) Obcowanie z klasyką na ogół gwarantuje niezłe perwersje”[4].
Kalectwo emocjonalne w sferze erotycznej objawia się w prawie wszystkich opowiadaniach zawartych w książce. Wyobrażenie narratora o tym, jak może wyglądać związek z kobietą, znakomicie ilustruje wielokrotnie pojawiający się motyw „herbaty z sokiem malinowym”:
„Wiedziałem, niezbicie wiedziałem, że wreszcie spotkałem kogoś (…), z kim będę mieszkał w wiecznie zasypanym śniegiem domu, karmił psy i koty, wieczorami oglądał filmy na HBO i pił herbatę z sokiem malinowym”[5].
„Biorę je, bo je kocham. Chcę z nimi być do końca życia. Chcę z nimi mieszkać w wiecznie zasypanym śniegiem domu, karmić psy i koty, palić w piecach, oglądać wieczorami filmy na HBO, pić herbatę z sokiem malinowym itd.”[6].
Ideał ten, niezrealizowany i zupełnie nieobecny w życiu narratora, jest skrajnie sprzeczny z jego faktycznymi poglądami na temat możliwej do uzyskania głębi emocjonalnej w związku damsko-męskim, które wyrażone są między innymi w ten sposób:
„Jak kiedyś napiszę „Słownik zabobonów erotycznych”, to zabobon konieczności odróżniania seksu od miłości znajdzie się na poczesnym miejscu. Nie ma czegoś takiego. (…) Kopulacja jest miłością”[7].
2. Outsider religijny
Uważam, że najmocniejszą stroną „Mojego pierwszego samobójstwa” jest temat prób oswobodzenia się z krępujących bohatera ewangelickich zasad wychowawczych. O ile w przypadku kobiet narrator zatrzymał się na wczesnym etapie rozwoju emocjonalnego, o tyle w walce ze spuścizną dzieciństwa wykazuje głęboką świadomość i nie ma wątpliwości, że jest ona przyczyną całej gamy jego obecnych natręctw i problemów życiowych. Całość jednego z opowiadań — „Rękopisu człowieka z moich stron” — można potraktować jako introspekcję przeprowadzoną w celach terapeutycznych, jako próbę wyrażenia i pozbycia się balastu prawd i nauk, które zostały mu kiedyś wpojone, nazwaną wprost „wyganianiem diabłów”[8].
Życie religijne bohatera dodatkowo komplikowane jest przez to, że jako ewangelik w kraju katolickim odczuwa głęboką odmienność od reszty społeczeństwa. Wychowany został w przeświadczeniu, że świat zewnętrzny jest najeżony pułapkami zastawionymi przez Szatana, a jedyne bezpieczne miejsce to jego niewielka, zacofana mieścina.
„Nasz szatan był wszędzie. Był w landrynkach. Był w lemoniadzie. Był w lodach waniliowych. Był w piłce nożnej, w gumie do żucia i w muzyce. W radiu i w telewizorze. O papierosach, piwie i krótkich spódnicach nie ma w ogóle co mówić — one były jego dziełem. (…) W zimowe wieczory podsuwał lektury, od których nie szło się oderwać. (…) A my, co mieliśmy zrobić? Jaką mieliśmy zrobić schizmę, żeby bez lęku przed ogniem piekielnym kupić sobie butelkę lemoniady albo pójść do kina?”[9].
„Kraków to Babilon! A nawet gorzej, bo w biblijnym Babilonie nie paliło się gazem w kuchniach i łazienkach, a w Krakowie tak! (…) Czy oni o nich nie mówili? Nie ostrzegali przed licznymi autami, pod które w każdej chwili mogłem wpaść? Przed bandytami i mordercami, którzy w każdej chwili mogli mnie napaść? Przed katolikami, którzy w każdej chwili mogli zacząć mi mącić w głowie?”[10].
Wpojone w dzieciństwie zasady religijne, choć na poziomie świadomym, intelektualnym odrzucane, siedzą głęboko w podświadomości, objawiając się w postaci rozmaitych natręctw. Poniżej fragmenty odnoszące się do zasad, które narrator przedstawia jako przykłady ewangelickich cnót:
„Każda przejażdżka musiała mieć jakiś określony i budujący cel geograficzny. Ewentualność, że będzie się jeździć samochodem jedynie w celu poprawy techniki jazdy, a bez docelowego, geograficznego, a najlepiej geograficzno-historycznego powodu — odpadała. Ewangelik — nawet jak jedzie autem jedynie dla udoskonalenia jazdy autem — musi gdzieś jednak jechać. I też nie „gdzieś jednak”, ale do jakiegoś fundamentalnego, a w każdym razie pożytecznego miejsca. Jechać nie wiadomo gdzie, skręcać nie wiadomo kiedy, się nie da. Nie ma czegoś takiego jak nagła ochota na skręcenie w lewo lub w prawo. Nagłe, a nieuzasadnione ochoty są poza ewangelicką anatomią”[11].
„Matka każdą rzecz, każde gacie, każdą ścierę, każdą szmatę przed praniem i po praniu, przed suszeniem i po suszeniu tysiąc razy pod światło oglądała! Nic się nie mogło zmarnować! Uszkodzić! Podrzeć! Przetrzeć! Trzeba było wiedzieć, kiedy szyć! Łatać! Cerować! (…) A nawet jak tak usmolone, że już ani do wyjścia, ani po domu się nie nadają, to przecież też się ich nie wyrzuci, bo jak trzeba będzie mieszkanie malować, będą dobre, a jak nie, to do uszczelniania zimą okien — idealne. (…) Kiedy wybuchł Czarnobyl, przerośnięte szmatami mieszkanie moich starych było najbezpieczniejszym schronem w Europie”[12].
3. Patologia rodzinna
Zarówno niezdrowy stosunek do kobiet, jak i występowanie natręctw post-ewangelickich to tylko czubek góry lodowej, którą są osobowościowe problemy głównego bohatera „Mojego pierwszego samobójstwa”. Podczas literackiej introspekcji zapuszcza się on w głąb swojego dzieciństwa, prezentując czynniki, które uniemożliwiły mu normalny, zdrowy rozwój. Pierwszym z nich jest zacofanie, w którym żyli jego rodzice i dziadkowie. Oto dwa fragmenty opisujące babkę i matkę narratora:
„Babka Pechowa rozmawiała ze zmarłymi. Mało powiedziane. Zanim ktoś umarł, ona nieraz grubo wcześniej dostawała z nieba znak”[13].
„Nawiasem mówiąc, nawet gdy jej [matki] sny i przeczucia się nie sprawdzały, i tak uważała, że się w pewnym sensie sprawdzały, w najgorszym razie, że sprawdzą się prędzej czy później. Z czasem zresztą ilość i gęstość jej złych snów i przeczuć rosła, w oczywisty sposób rosła przez to ich sprawdzalność. Jak człowiek codziennie ma złe przeczucia — zdarza mu się wyłącznie zło oczekiwane”[14].
Drugi czynnik hamujący rozwój bohatera to nadopiekuńczość jego rodziców, której przedsmak opisany jest tak:
„Zawsze starzy mogli wpaść na pomysł, że zdążą mi podrzucić przed wyjazdem coś do jedzenia, choćby parę kanapek z domowym masłem, które wzmacnia oczy. Zawsze mogli dojść do wniosku, że na pewno jestem przeziębiony, bo przez telefon chrypię jak nieboskie stworzenie, i jak pojadę na wycieczkę, to się całkowicie doprawię. (…) Zawsze, zawsze, zawsze”[15].
Motywem, który podobnie jak „herbata malinowa” przewija się przez wszystkie opowiadania, jest natomiast ulubione przysłowie ojca: „Ćwiczenie jest drogą żywota”. Niezwykle wygórowane wymagania stawiane synowi przez ojca wyglądały na przykład tak:
„We wszystkich tych opanowanych drogą ćwiczeń i morderczego wysiłku umiejętnościach miałem być jeśli nie najlepszy na świecie, to zdecydowanie lepszy od moich rówieśników. Nikt nie jest Einsteinem albo Edisonem, ale jak się przestrzega luterskich zasad — kto wie. (…) Ćwiczenia są drogą żywota. Jechaliśmy — dajmy na to — gdziekolwiek. Jechaliśmy — dajmy na to — pekaesem do Wąwozu, do ciotki dewotki. Jechaliśmy — dajmy na to — z taką a taką prędkością. (…) Ileż na podstawie choćby tak elementarnych parametrów działań i rachub można był wykonać! (…) Milion, a może miliard razy odbyliśmy tę drogę, a ja do dziś nie znam jej przydrożnych widoków, bo cały czas rozwiązywałem dyktowane przez niezmordowanego starego zadania. (…) Musiałem ustalać wypadkową jakich ruchów i jakich prędkości jest ruch sunącej ukośnie po szybie autobusu kropli deszczu. (…) Pod koniec huczało mi we łbie, niczego nie rozumiałem, nie byłem w stanie rozwiązać najprostszego działania. Czy ja się domagam, żebyś został Edisonem albo Einsteinem? — stary ział furiackim szeptem. — Czy ja się domagam, żebyś był geniuszem? Nie! Ja jedynie chcę, żebyś rozumiał podstawowe rzeczy z otaczającego świata”[16].
Ogromna presja, jaką wywierali na bohatera „Mojego pierwszego samobójstwa” rodzice już sama w sobie mogłaby być przyczyną bogatego zbioru skrzywień. Niestety, nałożył się na to jeszcze jeden czynnik — alkoholowy. Pijący ojciec i współuzależniona matka oraz wybuchające między nimi awantury to „szczęśliwe dzieciństwo”, w którym nie dziwi mnie już w ogóle ani pierwsza, ani żadna inna próba samobójcza. Przykładowe sceny z życia rodzinnego:
„W przedpokoju rozległ się dzwonek, otwarły się drzwi i wtoczył się, zesztywniały od mrozu i wódki, ojciec. Długo stali z matka naprzeciw siebie i milczeli. Potem stary, kolebiąc się i parując kłębami szronu i spirytusu, wydukał, że grali mistrzostwa Akademii Górniczo-Hutniczej w ping-ponga i on znowu wygrał. Potem matka odczekała jeszcze dobrą minutę. Potem ujęła stojący na stole, i jako tako już przestudzony, gar zupy grzybowej z domowym makaronem i lunęła na starego”. Dalej w ruch idą panierowane kotlety cielęce, kapusta wigilijna, placki ziemniaczane, budyń i ciasto z jabłkami, aż wreszcie „w coraz mocniejszym i coraz spazmatyczniejszym zwarciu, niczym para awangardowych performerów albo zapaśników o równych siłach, przepłynęli przez przedpokój i wtoczyli się do sypialni. Drzwi, jakby tknięte niewidzialną siłą, same zamknęły się za nimi. Jeszcze przez chwilę słychać było chlastanie frankfurterek, potem zapadła cisza, potem zgasło tam światło”[17].
Opis cokolwiek groteskowy, niemniej — po odrzuceniu ochronnej warstwy komediowego dystansu, który być może został zastosowany w celu wystudzenia nieuchronnie pojawiającej się w momencie wspominania tego typu wydarzeń grozy — wstrząsający. Oczywiście matka nie pozostawała dłużna, jakkolwiek z braku możliwości wygrania walki siłą, stosowała bardziej wyrafinowane metody:
„Dla matki (…) wpędzanie starego w poczucie winy było narkotykiem, bez którego nie umiała żyć. Jej instynkt gnębienia i tak wiecznie żyjącego w poczuciu winy nieszczęśnika był mocniejszy od wszystkich innych instynktów”[18].
4. Podsumowanie
Próbując scharakteryzować „Moje pierwsze samobójstwo” zupełnie pominąłem warstwę fabularną książki. Wydaje mi się jednak, że to, co w niej najistotniejsze, to właśnie elementy autobiograficzno-terapeutyczne, stanowiące studium przypadku bohatera, narratora czy też — w moim przekonaniu — autora tekstu. Bardzo długo wpatrywałem się w zamieszone na ostatniej stronie okładki zdjęcie Jerzego Pilcha — jaki jest związek pomiędzy jego przygarbioną sylwetką, zaciśniętymi ustami, napięciem na twarzy i lekko zmarszczonymi brwiami z historiami opisanymi w książce?
Wydaje mi się, że zasadniczy.
---
[1] Dariusz Nowacki, „Pomiędzy widmami”, w: „Książki w Tygodniku”, „Tygodnik Powszechny” nr 47, 19 listopada 2006 r., s. 2.
[2] Jerzy Pilch, „Moje pierwsze samobójstwo”, Świat Książki, 2006, s. 14.
[3] Tamże, s. 14.
[4] Tamże, s. 260.
[5] Tamże, s. 32.
[6] Tamże, s. 65.
[7] Tamże, s. 86.
[8] Tamże, s. 161.
[9] Tamże, s. 153.
[10] Tamże, s. 49.
[11] Tamże, s. 62.
[12] Tamże, s. 157.
[13] Tamże, s. 224.
[14] Tamże, s. 46.
[15] Tamże, s. 74.
[16] Tamże, s. 145.
[17] Tamże, s. 53–54.
[18] Tamże, s. 51.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.