Kończy się wrzesień więc czas na pierwsze podsumowanie w akcji „Czas na Klasykę”. Założyłam sobie, że przeczytam przynajmniej trzy „prewersalki”. Plan wykonałam, a nawet przekroczyłam, bo udało się przeczytać cztery klasyczne pozycje oraz jeszcze jedną odświeżyć.
Zaczynając od tych najbardziej klasycznych lektur z tego miesiąca. Rozpoczęłam od
Król Edyp (
Sofokles (Sophocles))
i
Antygona (
Sofokles (Sophocles))
. Z Edypem to było pierwsze spotkanie, Antygonę czytałam daaawno temu w liceum. Wrażenia? Oczywiście treść nie zaskoczyła mnie w żaden sposób, bo mit o Labdakidach znam, ale w tym wypadku bardziej chodzi o sposób podania tego mitu. I tu jestem pełna podziwu zarówno dla talentu autora, jak i tłumacza (w tym wypadku – Kazimierz Morawski). Jasny i niezagmatwany język, zrozumiały dla współczesnego czytelnika (nawet najlepszy tłumacz nie zrobi coś z niczego) to wielkie atuty tych dramatów.
Kolejna pozycja na mojej liście to
Świętoszek (
Molier (właśc. Poquelin Jean Baptiste))
. Sama komedia jest mi znana od dawna (nieodżałowany poniedziałkowy teatr telewizji sprzed lat…), tak więc mogłam więcej uwagi zwrócić na język i kompozycję utworu niż na jego treść. Molier to świetny obserwator ludzi i świata, w zabawny sposób piętnuje wady i śmiesznostki współczesnych sobie (no jak dobrze pomyśleć to czasami wiele się od nich nie różnimy, pomimo, że od premiery sztuki minęło niemal 350 lat). Lekki język, świetnie zarysowane postacie bohaterów, zwroty akcji to niewątpliwie sprawia, że lektura jest samą przyjemnością. Ciekawe, swoją drogą, jak to jest, że w większości utworów komediowych najrozsądniejszą osobą w domu jest służąca (ew. lokaj)…
I tutaj mała dygresja – egzemplarz „Świętoszka”, który trafił w moje ręce to była tzw. lektura z opracowaniem. Obok tekstu znajdowały się ikonki oraz objaśnienia wskazujące na szczególnie ważne partie tekstu oraz wiekopomne uwagi w stylu „Elmira opisuje wygląd Tartuffe’a”. Jak dla mnie było to dosyć irytujące bo po pierwsze rozpraszało uwagę, a po wtóre jeżeli ktoś czyta to chyba widzi, że to o tej osobie jest rozmowa, a nie dajmy na to o proboszczu z pobliskiego kościoła. I potem się dziwimy, że ta młodzież (na całe szczęście tylko, mam nadzieję, niewielka jej część) jakaś taka niemrawa, bez własnego zdania, leniwa… A po co się wysilać jak wszystko jest podane na tacy.
Przy okazji ogólnobiblioNETkowej akcji założyłam sobie własny cel, a mianowicie przeczytanie historycznego cyklu J.I. Kraszewskiego.
Lubonie: Powieść z X wieku (
Kraszewski Józef Ignacy (pseud. Bolesławita Bogdan, Bolesławita B.))
to kolejna po "Starej baśni" część cyklu opowiadającego o dziejach Polski. Na tle państwa Mieszka I opowiada autor o młodym Właście Luboniu, chrześcijańskim duchownym w pogańskiej i wrogiej nowej religii ojczyźnie. Czyta się trochę gorzej niż „Starą Baśń”, bo dużo w niej opisów tła historycznego a nieco mniej akcji. Jednak należy przyznać, że Kraszewski starannie się przygotował do pracy nad tą książką, opisy opiera na dostępnych w jego czasach źródłach i opracowaniach. Szczególnie dużo zaczerpnął z „Kroniki” Thietmara, który będąc współczesnym opisywanym zdarzeniom, stawał się niejako oczywistym źródłem wiedzy o ludziach i epoce. Lektura nie tylko dla osób interesujących się historią.
I na koniec, przy okazji mamuciego konkursu przeczytałam coś o superdetektywie wszechczasów –
Pies Baskerville'ów (
Doyle Arthur Conan (Doyle Conan))
. Sherlock w najlepszej formie, świetne czytadło na deszczowe, niedzielne popołudnie.
A teraz plany na październik:
1. Oscar Wilde „Portret Doriana Graya”
2. Molier “Skąpiec”
3. J.I. Kraszewski “Bracia zmartwychwstańcy”
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.