O tym, jak Atlas się spocił
Trudno mi w tej chwili określić, czego spodziewałem się po lekturze "Atlasa". Nie spotkałem się wcześniej z jakimkolwiek streszczeniem powieści, recenzją, opinią zasłyszaną gdziekolwiek. Oczywiście, gdybym chciał, to w trymiga bym znalazł, ale nie w tym rzecz. Dodatkowo, zachęta umieszczona na tyle okładki też jakaś taka enigmatyczna, nie sposób na jej podstawie określić, czy będziemy mieli do czynienia z kryminałem, romansem, filozoficzną rozprawą, utopijnym bądź też antyutopijnym spojrzeniem na świat, psychologicznym dramatem, manifestem autorki, czy może wszystkim tym jednocześnie, w różnych proporcjach. Jak się zapewne już domyślasz, bo jesteś inteligentny(a) i podejrzliwy(a) (akurat), nie bez powodu wymieniłem właśnie takie możliwości, a nie inne, bo "Atlas zbuntowany" jest okazałą fuzją tych gatunków literackich. Kwestii pochodzenia autorki nie będę roztrząsał, napomknę jedynie, że urodziła się gdzieś w Rosji (kto by ją tam ogarnął i nadążył za jej ogromem) pod nazwiskiem Rosenbaum, tak że dowcipy o rosyjskich Żydach są bardzo nie na miejscu. Pomimo tego nie ma innej możliwości, jak zaliczyć jej twórczość do nurtu literatury amerykańskiej i nie jest to bynajmniej moje widzimisię. Kniga z rasy tych, które przerażają swoim rozmiarem, bo ciężka, ubita, mająca blisko tysiąc dwieście stron w sporym formacie, czyli nie za bardzo nadająca się do zgrywania intelektualisty i czytania w autobusie, za to akuratna jako narzędzie zbrodni, bo jest czym pie***lnąć. Prawdę mówiąc, nie wiem, ile Rand zajęło pisanie tej monumentalnej, potężnej niczym tytan Atlas powieści, ale szczerze wątpię, by były to dwa weekendy i jeszcze ciut, bo skala i rozmach zadziwiają i materiałów starczyłoby na trylogię.
Już podaję szczegóły.
Centralnym punktem umiejscowienia fabuły (czysto fikcyjnej, bez nawiązań do faktów) jest Nowy Jork (dlaczego nie czuję się zaskoczony?), ale jej promień roztacza się okręgiem szeroko na całe Stany Zjednoczone. Moja wyobraźnia podpowiada mi, że najlepszą scenerią, w którym należy umiejscowić wydarzenia jest styl art déco i choć treść nie określa konkretnie rocznika zdarzeń, to nie mogłem się wyzbyć wrażenia, że właśnie wspomniana architektura byłaby idealna. Taka moja luźna dygresja. Historia kręci się wokół kilkorga postaci (przede wszystkim męskiego rodzaju), ale wspólnym mianownikiem jest tutaj piękna, działająca na wyobraźnię czytelnika, dojrzała kobieta sukcesu, spadkobierczyni sieci Kolei Transkontynentalnych Taggarta – Dagny. Mógłbym tutaj próbować streścić założenia scenariusza tej tłustej powieści i pewnie by mi się to udało, ale w sumie nie mam ochoty. Poza tym owo streszczenie raczej nie wyglądałoby intrygująco, bo powierzchowna warstwa powieści nie zachwyca jakoś szczególnie. Mamy to, co często spotykamy – politykę, przemysł (industrializm aż kipi), miłość, władzę, pieniądze, miłość do władzy i pieniądza, ale też wyższe cele, ideały, wciągające, angażujące czytelnika dialogi, spiski, tajemnicze zniknięcia, kryzys społeczny, komunistyczne zapędy rządu. Te wszystkie elementy spaja umiejętnie poprowadzona fabuła i bieg wypadków, multum postaci, ich relacji, spotkań, konszachtów, układów, przysług, konspiracji, romansów, rywalizacji, moralnych scysji. Doprawdy, trudno mi w tej chwili znaleźć jakiś dogodny punkt zaczepienia, taki, który nie zdradziłby niepotrzebnie pewnych niuansów fabularnych, a jednocześnie przekonał kogokolwiek do lektury. Z drugiej strony, tak sobie myślę, że przecież nie mam w tym żadnego interesu. Książka jest na tyle rozległa, że coś, co w przypadku niejednej powieści byłoby głównym wątkiem spinającym i określającym fabułę, tutaj jest tylko małym fragmentem całości, wątkiem i zaledwie wątkiem, jednym z wielu, co nie znaczy, że błahym. Całokształt co prawda cierpi chwilami na syndrom patetycznego "Tylko Amerykanie Mogą Uratować Świat, Bo Są Jego Pępkiem", ale nie powiem, żeby jakoś szczególnie mi to dokuczało w tym przypadku.
Powieść, o "epoce, w której ludzie żyją nie dzięki prawu, lecz dzięki przysługom"[1], gdzie "jedyna władza, jaką posiada każdy rząd, to władza nad przestępcami; kiedy zatem nie ma ich wielu, trzeba ich stworzyć"[2] a "człowiek poszukujący wiedzy w laboratorium za pomocą probówek i logiki jest staroświeckim, przesądnym głupcem"[3]. Powieść odpowiadająca między innymi na pytania, czym jest w kobiecej filozofii ceremonia gotowania posiłku dla ukochanego mężczyzny, jak uśmiercamy umysł dziecka, nieświadomie wpychając mu do głowy utarte slogany, a także o tym, czy rzeczywiście zasługujemy na grzech pierworodny. Powieść o tym, kim jest John Galt, kim jest tajemniczy Niszczyciel, który postanowił zatrzymać silnik świata, kim jest człowiek umysłu, który był tak bliski stworzenia nowego źródła energii, a także kto jest odzwierciedleniem mitycznego Atlasa, ostatkiem sił dźwigającego na swoich barkach świat i co oni wszyscy mają ze sobą wspólnego. O społeczeństwie na skraju upadku i o tym, komu zależy na jego uratowaniu, a kto postanawia bezczynnie patrzeć, jak świat płonie. Powieść obfita w filozoficzne aspekty, których kulminacja następuje w trakcie trzygodzinnego monologu radiowego, podsumowującego całościowy traktat moralny zawarty na stronach książki. A mimo to czyta się "Atlasa zbuntowanego" przyjemnie i zwiewnie, niczym dobry kryminał.
Warto przez tę powieść przebrnąć, wszak nie sposób jej odmówić wielkości w każdym aspekcie. Sprawdź koniecznie i "wykup swój umysł z lombardu autorytetów"[4].
---
[1] Ayn Rand, „Atlas zbuntowany”, tłum. Iwona Michałowska, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2008, str. 428.
[2] Tamże, str. 458.
[3] Tamże, str. 1049.
[4] Tamże, str. 1066.
[recenzję zamieściłem wcześniej na swoim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.