Dodany: 29.12.2006 17:32|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Carpe Jugulum
Pratchett Terry

1 osoba poleca ten tekst.

Gdzie woda święcona nie pomoże...


Kto tak jak ja liznął trochę łaciny i zna specyficzny humor Pratchetta, ten bez problemu odgadnie, jaki może być dominujący wątek powieści nazwanej „Carpe jugulum”, a kto z tym staroświeckim językiem jest całkiem na bakier, odpowiedź znajdzie na okładce – jeśli nie w grafice na stronie tytułowej, to w notce redakcyjnej.

Otóż na scenę wkraczają (a właściwie wjeżdżają konnym ekwipażem o dość niezwykłym wyglądzie) postacie dotychczas nieodgrywające w Świecie Dysku istotnej roli. Z mrocznego Überwaldu przybywa do Lancre – rządzonego przez króla Verence’a, „który uczył się królowania z książek”[1] (dlaczego, patrz: „Trzy wiedźmy”), i królową Magrat, daremnie próbującą udawać, że nie żałuje zarzuconego wskutek zamążpójścia rzemiosła – rodzina hrabiego de Magpyr. Ta czwórka to nie takie sobie zwykłe wampiry, które można unieszkodliwić rozsuwając kotary, podsuwając im czosnek albo spryskując je święconą wodą – o, co to, to nie! – a ich plany są dużo bardziej demoniczne niż tylko zakosztowanie porcyjki świeżej krwi… Ani poczciwy Verence, ani jego małżonka, ani zdecydowana większość przybyłych na uroczystość nadania imienia pierwszemu dziecku królewskiej pary nie ma zielonego pojęcia, co drzemie w duszach (jeśli tylko wampiry mają dusze) czworga niezwykle wytwornych postaci. Tylko niania Ogg i młoda czarownica Agnes, która zamieszkała w opuszczonej chatce Magrat, szybko zdają sobie sprawę, co się święci; tylko one dwie, bo babcia Weatherwax gdzieś się zapodziała – i, na całe nieszczęście, bez niej nie będą w stanie zbyt skutecznie zaradzić groźbie, jaka zawisła nad Lancre…

Akcja jest nieprawdopodobnie wciągająca, jak zawsze, gdy na arenie wydarzeń toczy się gra o czyjeś – czy to indywidualne, czy zbiorowe –„być albo nie być”, co nie znaczy, że między kolejnymi odsłonami nie ma miejsca na pośmianie się z zabawnych scenek i przytyków do naszej rzeczywistości. Jeszcze jak jest! Mimo mego mocno stępionego z wiekiem poczucia humoru, opowieści ze Świata Dysku rozśmieszają mnie niezmiennie i dość obficie (przeciętnie 4 głośne ryknięcia, 6 parsknięć i kilkanaście chichotów na tomik).

Ale, co dość niezwykłe jak na prześmiewczą naturę Pratchettowskich historii, wyraźnie częściej pomiędzy wierszami pobrzmiewają nuty poważniejszych refleksji, słyszalne np. w medytacjach babci Weatherwax na temat dokonywania wyborów czy w rozmyślaniach wielebnego Wielce Oatsa nad istotą prawdy objawionej w świętych księgach religii omniańskiej.

I tak oto po raz kolejny łapię się na tym, że w literaturze fantasy znajduję więcej prawdy o moim świecie, niż w niejednej wydumanej i udziwnionej powieści współczesnej. Nadinterpretacja? Jeśli nawet tak – jest to swoisty wyraz uznania dla autora, tworzącego książki z pozoru błahe, których treść jednak MOŻNA nadinterpretować…


_ _ _
[1] Terry Pratchett, „Carpe jugulum”, przeł. Piotr W. Cholewa, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2006, s. 41.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4640
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: szlonko 01.03.2007 23:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Kto tak jak ja liznął tro... | dot59Opiekun BiblioNETki
zgadzam się w pełni! Pratchetta odkryłam w pociągu, gdy w księgarni nie było nic aż tak wymagającego i wciągającego "na drogę", pożyczyłam od znajomego "carpe jugulum". i tak się to zaczęło! W wątku z czarownicami znalazłam chyba najwięcej w prześmiewczy sposób podanej prawdy o naszym świecie (no może jeszcze Dwukwiat i Rincewind - mimo, że nie są moimi ulubionymi wątkami - mieli zdolność przedstawiania prawdy w zaskakująco trafny sposób - jeden realista i tchórz; a drugi, jako obcokrajowiec - mający obiektywnie świeże spojrzenie). Bardzo przyjemna recenzja... chyba w następnej podróży pociągiem odświeżę sobie "carpe jugulum" :)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: