Dodany: 15.12.2006 19:27|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Dlaczego nie lubię "Chłopów"?


Łatwo jest pisać o książkach, które się lubi. Znacznie trudniej o tych, w stosunku do których ciężko wykrzesać z siebie jakieś pozytywne emocje. A najgorzej, gdy w tej grupie znajdzie się pozycja, którą wcześniej opiniotwórcze gremia uznały za wybitną lub którą zachwyca się większość znanych nam ludzi. Jeśli człowiek nie chce wyjść na takiego, co potrafi tylko mówić „nie, bo nie”, pozostaje mu jedynie postarać się uzasadnić – dlaczego?

Dlaczego mianowicie nie lubię „Chłopów”? Na pewno nie za tzw. „całokształt”. Przeciwnie, uważam, że jeśli chodzi o wierność i wyrazistość ukazanego przez Reymonta obrazu wiejskiej społeczności, o charakterystyki poszczególnych postaci, o ładunek emocjonalny – wszystko to predestynuje tę powieść do zajęcia miejsca między rzeczywiście ważnymi dziełami literatury polskiej i światowej.

Wieś Reymonta to środowisko przyciągające swoją barwnością i dźwięcznością – i odpychające, gdy pod tą atrakcyjną powłoką dojrzymy kłębowisko prymitywnych instynktów, mało różniących się od tych, które gwoli zachowania gatunku skłaniają naszych „braci mniejszych” do zachowań zwanych przez człowieka „zezwierzęceniem”. Tu, podobnie jak w puszczy czy na sawannie, nie ma wyboru: „mieć” czy „być”; tu „być” równoznaczne jest z „mieć”, bo jeśli nie masz albo masz zbyt mało, twoja i twoich potomnych szansa na przetrwanie jest proporcjonalnie mniejsza. „Mieć” to świętość ważniejsza od więzów krwi, więc każdy istotny lub domniemany zamach na krewniackie mienie to pretekst nieraz do starcia równie krwawego, jak te obserwowane przez przyrodników u przedstawicieli drapieżnych gatunków, walczących o swoje rewiry: ojciec z synem, córka z matką, brat przeciw bratu, zębami i pazurami (albo dostępną ich namiastką). Lecz dwa dorosłe niedźwiedzie, lwy czy tygrysy widzą w przeciwniku tylko groźnego rywala, nie mają świadomości, że porywają się na „krew z krwi, kość z kości”, a mieszkańcy Lipiec – i owszem... Ten sam instynkt, który każe ptasim rodzicom „zapominać” o nakarmieniu najsłabszego pisklęcia w zbyt licznym wylęgu, a kotce przeganiać podrośnięte kociaki, konkurujące z nią o zawartość miski, każe i Weronce „zapomnieć” o podaniu strawy staremu, schorowanemu ojcu, a krewniakom Agaty wypędzić ją na żebry, gdy ta nie jest dłużej przydatna w gospodarstwie i nie ma już zapasów gotówki, którą mogłaby ich wspomóc. Na dobrą sprawę trudno znaleźć wśród lipczan kogoś, kto swoich rodziców, rodzeństwo, dzieci kocha tak, jak my to dziś rozumiemy, a choćby i szanuje. Może Józia, może kowalowa Magda, która jako jedyna z rodzeństwa płacze po śmierci Grzeli; Antek doświadcza czegoś podobnego do synowskiej miłości, dopiero gdy ojciec pada pod ciosem kolby borowego, a i Boryna, oprzytomniawszy na chwilę, po raz pierwszy spogląda na syna nie jak na znienawidzonego rywala - i to tyle. Prócz nich jeszcze Kuba gorąco czci pamięć swoich zmarłych rodziców, ale kto wie, czy nie tylko dlatego, że ci nigdy nie konkurowali z nim o spłachetek ziemi, o zawartość kufra...

No, ale przecież jest miłość między kobietą a mężczyzną, może więc choć ona wznosi bohaterów powieści na jakieś duchowe wyżyny? Ba, gdybyż... ale kogo? Chyba tylko Szymka Dominikowej, dla którego uboga, ale sympatyczna Nastusia okazuje się ważniejsza niż wszystko na świecie – choć zbyt mało o nich dwojgu wiemy, by odgadnąć, czy u podłoża ich związku nie leży ta sama siła, która skłania Antka, wójta, Tereskę do złamania ślubnej przysięgi, a Jagnę do rzucania się w ramiona każdemu mężczyźnie, który spojrzy na nią cieplejszym wzrokiem: zwykłe ślepe pożądanie. Feromony, mówiąc jeszcze prozaiczniej. Jeśli kochankowie w ogóle ze sobą rozmawiają, to głównie po to, by umówić się na następną schadzkę. Jakiż to wymowny dowód, że człowiek jest częścią natury! I właśnie ten realizm biologiczny w wykonaniu Reymonta, wręcz wyprzedzający epokę, jest tym, co sprawia, że koło „Chłopów” nie można przejść obojętnie.

Sama umiejętność budowania dramaturgii powieści również nie pozostawia nic do życzenia; w rytmie pór roku przeplatają się sceny statyczne i dynamiczne, wzruszające (śmierć Agaty), dramatyczne (bójka Boryny z Antkiem), zabawne (sąd nad Bartkiem Kozłem) i gorszące (przepychanki spadkobierców o schedę po Borynie). Sceny, dodajmy, zbudowane z niezwykłą precyzją, bez pomijania tak drobnych, zdawałoby się, szczegółów, jak skład maści aplikowanej Józi na ospowe krosty, asortyment jarmarcznych kramów, wygląd zapustnego „niedźwiedzia”.

Cóż więc jest takiego, co nie pozwala mi się „Chłopami” do końca zachwycić? Otóż potwornie irytuje mnie sposób narracji. Skoro autor zdecydował się powierzyć ją narratorowi zewnętrznemu, mógł konsekwentnie prowadzić ją językiem literackich, pozostawiając gwarę jedynie w dialogach czy też w projekcjach myśli poszczególnych postaci. Tymczasem Reymont notorycznie miesza wykwintną i kwiecistą polszczyznę, noszącą wyraźne naleciałości młodopolskie, z wyrażeniami gwarowymi („Jasny, ogromny księżyc płynął w przestrzeniach ciemnych, a gdzieniegdzie, z rzadka kieby srebrne gwoździe, gwiazdy błyskały”[1]; „A niebo poczęło się zaciągać coraz mroczniej; chmury wypełzały ze wszystkich jam, podnosiły potworne łby, przeciągały zgniecione kadłuby, rozwichrzały sine grzywy, zielonawymi kłami błyskały i szły całym stadem (…), zaś od wschodu wywlekały się chmury płaskie, zrudziałe, przekrwione, przeropiałe, zgoła paskudne kieby te ścierwa przegniłe”[2]; „O boskich przeznaczeń mocy, która się jawisz, kiej się nikto nie spodzieje, czy w dzień biały, czy też li w noc ciemną, a jednako kruszynę ludzką mieciesz w gorzkiej śmierci strony!”[3]), zaś nad samą gwarą wydaje się chwilami nie panować. Weźmy na przykład taki szczegół, jak zaimek „ja” w IV os. l. poj.; pojawia się on tutaj aż w czterech różnych formach („mnie”, „mię”, „mę” i „me”). Gdyby każda postać używała konsekwentnie jednej z nich, różnice łatwo byłoby wytłumaczyć (mało to razy zdarza się, że „za miedzą” albo „za rzeką” to samo słowo wymawiane lub odmieniane jest całkiem inaczej?) – tymczasem każda z nich zdaje się na żywioł i mówi raz tak, raz siak, a rekordzistą w tym względzie jest Witek, posługujący się na przemian wszystkimi czterema formami. Podobnych oboczności jest więcej, i znowu zdarza się, że ta sama osoba w tym samym akapicie czy nawet w tym samym zdaniu używa po kolei dwóch różnych form tego samego wyrazu („kużden” i „każden”[4], "świnia” i „swynia”[5], "peda” i „pedo”[6]). Antek dla narratora cały czas jest Antkiem, a dla Jagny Jantosiem, za to Agata w pierwszych tomach i w narracji, i w dialogach pozostaje Agatą, ale w ostatnich rozdziałach w obu sytuacjach zmienia się w Jagatę.

Nie bez satysfakcji wspomnę, że udało mi się pisarza przyłapać i na drobnych niekonsekwencjach fabuły. Uczący się „na dochtora” syn młynarza na początku powieści miał na imię Stacho[7], na końcu zaś – Felek[8]. Z dwóch synów Antka i Hanki „starszemu Pietrusiowi”[9] „już było na czwarty rok”[10], gdy Boryna wygonił ich z chałupy; ale kiedy ponad pół roku później Antek wrócił z więzienia, Pietruś dopiero „cosik gwarzył po swojemu”[11] i Hanka musiała go podsadzać na ojcowskie kolana, co bardziej pasowałoby do młodszego, niedawno odstawionego od piersi. Ale ten, któremu zresztą autor zapomniał nadać imienia, w niewyjaśniony sposób zniknął, i tak oto w scenie powitania Antka obecny był tylko Pietruś i kilkumiesięczny Rocho.

Chylę zatem czoła przed Reymontem, ale nie na tyle nisko, by nie dostrzegać mankamentów powieści. A prócz mankamentów samej powieści, widzę i jeden - ale za to poważny - mankament edytorski.

Jako osobie mającej sposobność osłuchania się po kolei z trzema różnymi dialektami i przy tym nie stroniącej swego czasu od literatury pisanej staropolszczyzną, z której wywodzi się sporo wyrażeń gwarowych, nie sprawiło mi problemu zrozumienie tych używanych przez Reymonta. Ale biorąc pod uwagę przeciętne zasoby leksykalne uczniów, czytających tę powieść w ramach lektur obowiązkowych, wydaje się wątpliwe, czy wszyscy poradzą sobie z rozszyfrowaniem takich słów jak „ocipka”, „zgudka”, „granula”, „świędlerz”, „łysty” czy „niedrujko”, albo zwrotów w rodzaju „sielny karwas”, „bakę świeci”, „niech źróbkę założy za licowego”. Wydanie „Chłopów”, które miałam do dyspozycji 30 lat temu, zaopatrzone było w stosowne przypisy; niezrozumiałe wydaje się zrezygnowanie z nich w edycji współczesnej, tym bardziej że dokonanej przez wydawnictwo mające ambicje edukacyjne.


___
[1] Władysław Reymont: „Chłopi”, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2001, s. 47.
[2] Tamże, s. 146.
[3] Tamże, s. 323.
[4] Tamże, s. 50.
[5] Tamże, s. 21 i 28.
[6] Tamże, s. 16.
[7] Tamże, s. 53.
[8] Tamże, s. 606.
[9] Tamże, s. 159.
[10] Tamże, s. 149.
[11] Tamże, s. 544.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 22622
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 10
Użytkownik: --- 15.12.2006 23:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Łatwo jest pisać o książk... | dot59Opiekun BiblioNETki
komentarz usunięty
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 16.12.2006 10:09 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Myślę, że nie strawiłaś "Chłopów" z tego samego powodu, który i mnie o mało nie skłonił do zaniechania czytania za pierwszym razem. Doskonale sobie zdaję sprawę, że zastosowany tu przez Reymonta sposób narracji jest czymś, co wielu czytelników może całkowicie odepchnąć od powieści - ale nie wszystkim, bo, jak widać z postu Czajki poniżej, są osoby, którym takie mieszanie stylów po prostu nie przeszkadza. Ja wręcz lubię, gdy w powieści pojawia się gwara, bo taka powieść żyje - jest rzeczywistym odbiciem środowiska, w którym toczy się jej akcja - ale mieszanie stylu młodopolskiego z gwarą zupełnie do mnie nie trafia. Doskonałym przykładem mariażu tekstów gwarowych z polszczyzną literacką jest np. "Księga Tatr" Jalu Kurka, dzieląca z "Chłopami" barwność i wyrazistość świata przedstawionego, a jednak jakoś nie doceniona przez krytykę, wyławiana tylko przez czytelników zainteresowanych Tatrami i/lub kulturą góralską. Drugie wyjście stosowane z powodzeniem przez licznych autorów, to prowadzenie narracji językiem potocznym - czasem trochę uładzonym, a czasem surową gwarą - tu można wymienić choćby "Konopielkę" Redlińskiego, "Cholonka" Janoscha, żydowskie powieści Szolem Alejchema. I osobiście takie wolę.
Użytkownik: Czajka 16.12.2006 01:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Łatwo jest pisać o książk... | dot59Opiekun BiblioNETki
Reasumując, dlaczego więc nie lubisz "Chłopów"? :-) Ja ich lubię za to wszystko, o czym tu napisałaś i doceniam Twój ogromny obiektywizm.
Dorzucając jeszcze do uczuć ludzkich, to piękna jest też scena pogodzenia się Boryny z Hanką.
Mnie nie przeszkadzało wmieszanie gwary w narrację, mocniej mnie osadzało w klimacie Lipiec. Polski krajobraz jest tutaj świetnie uchwycony.
Pomyłki, moim zdaniem, w ogóle nie umniejszają wartości powieści. To są drobiazgi i zdarzają się wszędzie.

I w promocji jeden z moich ulubionych fragmentów:

"Skręciłem na ścieżkę, co bieży na przełaj – ona za mną. Gorąco mi się zrobiło, bo laboga, taka świnia, co może nie świnia! Skręciłem na drogę wedle figury, prosiak za mną… Widziałem, biały był, a kiele ogona, poniżej ździebełko, czarno łaciaty! Ja bez rów – ona za mną, ja na te mogiłki, co za figurą są – ona za mną, ja na kamionki, a ona kiej mi się nie rzuci pod kulasy – rymnąłem kiej długi. Opętana czy co?... Ledwie się pozbierał, a ona kiej nie zadrze ogona i w skok przede mną! A lećże se, zapowietrzona, pomyślałem. Ale nie uciekła, ino wciąż przede mną leciała – aż do samej chałupy – aż do samej chałupy, prześwietny sądzie, aż w ogrodzenie weszła, aż do sieni wlazła, a że drzwi do izby były otwarte, to i do izby poszła… Tak mi Panie Boże dopomóż. Amen!"
"Chłopi", Władysław Reymont

Ps. Niestety, Zielona Sowa ma tę zaletę, że jest wydawnictwem tanim, więc pewnie stąd te niedociągnięcia.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 16.12.2006 10:26 napisał(a):
Odpowiedź na: Reasumując, dlaczego więc... | Czajka
No i gdyby cali "Chłopi" napisani byli takim stylem, jak relacja Bartka ze spotkania ze świnią, trafiliby do mnie dwa razy mocniej. Natomiast fakt, że narrator zewnętrzny, posługujący się bardzo kwiecistą polszczyzną literacką, co chwilę wtrąca w te kunsztowne opisy różne "kiejsik", "kieby" itd., mierzi mnie nie do zniesienia. Pomyłki wytknęłam Reymontowi tylko ze zwykłej skrupulatności (dewiacja zawodowa), ale gdyby jedynymi minusami powieści było zrobienie Felka ze Stacha i odmłodzenie Pietrusia, to tak naprawdę - jak słusznie zauważasz - wcale nie należałoby ich poczytywać za minusy... Mimo wszystko uważam "Chłopów" za pozycję ważną w polskiej literaturze, nie wyobrażam sobie, by ktoś nie mógł chociaż spróbować ich przeczytać, a oceniam na solidne 4 (średnia statystyczna z kreacji świata przedstawionego na 6, i stylu na 2).
P.S. Dla mojego śp.dziadka (tego miejskiego, z zawodu kolejarza) "Chłopi" byli powieścią życia. Namiętnie pochłaniał wszystkie powieści historyczne i historyczno-obyczajowe, ale "Chłopów" przez ostatnich 20 lat swojego życia miał zawsze na stoliku koło łóżka i podczytywał w przerwach między innymi lekturami. A więc jest w nich coś, co trafia do ludzi z różnych środowisk i różnie wykształconych. Natomiast dla drugiego dziadka, rolnika, nie było mistrza nad Sienkiewicza, ze szczególnym uwzględnieniem "Trylogii" i "Quo vadis", a "Chłopów", owszem, przeczytał, ale nie czuł potrzeby posiadania ich w domowej biblioteczce.
Użytkownik: Dama Karo 01.02.2008 22:39 napisał(a):
Odpowiedź na: No i gdyby cali "Chł... | dot59Opiekun BiblioNETki
"No i gdyby cali "Chłopi" napisani byli takim stylem, jak relacja Bartka ze spotkania ze świnią, trafiliby do mnie dwa razy mocniej. Natomiast fakt, że narrator zewnętrzny, posługujący się bardzo kwiecistą polszczyzną literacką, co chwilę wtrąca w te kunsztowne opisy różne "kiejsik", "kieby" itd., mierzi mnie nie do zniesienia."

No i tu właśnie tkwi sęk. Chłopi mają to do siebie, że tu jest takie wymieszanie językowe - omawiałam to dokładnie z moją polonistką, bo "Chłopów" uwielbiam - które niejednokrotnie sprawiało problem i denerwowało moich rówieśników. Mi natomiast nie sprawiało to żadnego problemu. Dlaczego?
Już tłumaczę. :)

Odkąd skończyłam jako dziecię lat 3, każde wakacje spędzałam na prawdziwej polskiej wsi, obracając się wśród "ludności etnicznej", poznając kulturę, przesądy, biologizm, język kaszubski i system rolniczy ;) Byłam zafascynowana wsią i język przyswajałam sobie bardzo szybko (do dziś wymyka mi się "jo" :P). Czytając dzieło Reymonta te słówka sprawiały, że wyczuwałam narratora jako kogoś, kto ma pojęcie o wsi. Ten mix właśnie jest istotnym elementem, który czyni "Chłopów" książką wyjątkową :)

Ale szacunek za obiektywną opinię - naprawdę podobała mi się :)
Użytkownik: Dama Karo 01.02.2008 22:42 napisał(a):
Odpowiedź na: "No i gdyby cali &qu... | Dama Karo
No i dodam jeszcze, że mnie taka mieszanka nie denerwowała, bo może nie rozróżniam tych typów i stylów w języku polskim - dla mnie narrator chyba troche upraszczał sprawę, może chciał wynagrodzić to całe "ukwiecenie" języka? ;) Swoją drogą to figlarz był z tego Reymonta... :)
Użytkownik: Tinu_viel 21.09.2011 15:47 napisał(a):
Odpowiedź na: "No i gdyby cali &qu... | Dama Karo
Przyznaję, że i u mnie wystąpił podobny efekt, nie przeszkadzało mi też to wymieszanie językowe jako że od małego jeździłam na wakacje na wieś i przyzwyczajałam się, że raz trzeba mówić polszczyzną prawidłową, raz gwarą. Jednak nadmiar opisów zwierząt i czynności gospodarskich w książce był dla mnie trochę męczący.
Użytkownik: Elevatorman 24.12.2008 16:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Łatwo jest pisać o książk... | dot59Opiekun BiblioNETki
przyznam się że jest to pierwsza książka której nie byłem w stanie przeczytać.. w ciągu 40 minut przysnąłem przy niej 3 razy, a czytanie jej było dla mnie zbyt ciężkie, zwłaszcza że miałem masę innych zajęć, jak to w klasie maturalnej, ale ocenę ośmieliłem się wystawić właśnie w związku z tym że była to pierwsza książka w której nie dotrwałem do końca.
Użytkownik: devilątko 25.12.2008 15:03 napisał(a):
Odpowiedź na: Łatwo jest pisać o książk... | dot59Opiekun BiblioNETki
Mam przed sobą wydanie "Chłopów" z roku 1965 i nie ma ono przypisów odnośnie słów, które wymienione zostały w ostatnim akapicie Twojej wypowiedzi. A niestety niekiedy miewam problemy z rozszyfrowaniem Reymonta
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 26.12.2008 13:27 napisał(a):
Odpowiedź na: Mam przed sobą wydanie &q... | devilątko
Całkiem możliwe, że tych wydań było kilka w zbliżonym przedziale czasowym, albo że to, które czytałam, było jeszcze wcześniejsze. W domu mieliśmy dwutomowych "Chłopów" wydanych gdzieś pod koniec lat 70, w żółtej papierowej okładce, ale czytałam ich wcześniej, więc musiałam mieć wypożyczonych z biblioteki - a w którym z nich przypisy były, w którym nie, tego nie sposób sobie przypomnieć. Tak czy inaczej, oczywiście i wówczas zdarzały się edycje klasyki pozbawione przypisów i pamiętam, że ja z kolei miałam problem z Sienkiewiczem. Tu "dziki zdeb na gałęzi", tam "spisa" albo "osełedec"... Co nieco było w encyklopedii, ale nie wszystko. Za to świetne przypisy miało czterotomowe wydanie Mickiewicza z lat 50.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: