Dodany: 10.12.2006 18:33|Autor: iqminus

Zawiedzione nadzieje


Książka traktująca o wciąż powracającym problemie aborcji i prawnego do niej stosunku zainteresować może szerokie grono czytelników. Tym bardziej, jeśli autorzy zapewniają o swoim naukowym podejściu i obiektywizmie. Kto jednak spodziewa się dobrej i mądrej pracy, będącej kolejnym ważnym głosem w dyskusji o aborcji, zawiedzie się. Mimo dość obiecujących zapowiedzi i ciekawego wstępu tłumaczki, sama książka okazuje się nudna, sposób argumentacji autorów – wysoce kontrowersyjny, a wnioski nie wnoszą niczego nowego (są zaskakująco podobne do decyzji amerykańskiego Sądu Najwyższego, o której w pracy dużo się mówi).

Zamiast prawdziwego spisu naukowych argumentów, otrzymujemy w „Jak powstaje…” szkolny opis ewolucji człowieka i rozwoju płodu, z nie do końca wyjaśnionym, arbitralnie przyjętym za przełomowy, procesem rozwoju kory mózgowej. Autorzy bardzo chcą, abyśmy uwierzyli w ich bezstronność (wymyślają nawet nowe pojęcie „człowieczości”, ponieważ inne pojęcia, dotychczas używane w sporze o aborcję, uznają za przesiąknięte ideologią), ale w swoich rozważaniach przywołują opinię katolickiego teologa Pierre’a Teilharda de Chardin. Dodatkowo „ubogacają” swoje dzieło w moralne dywagacje na temat teoretycznego stosunku współczesnych ludzi do zabijania australopiteków i neandertalczyków oraz problemu podtrzymywania przy życiu wcześniaków, których kora mózgowa nie zdążyła się jeszcze rozwinąć w sposób wystarczający do osiągnięcia „człowieczości”. Dodać należy, że obydwa te problemy nie istnieją realnie – opisywane przez autorów hominidy wyginęły, a utrzymanie przy życiu poza macicą płodu młodszego niż 25-tygodniowy sami autorzy uznają za mało prawdopodobne i – jak mówią – „obecna sytuacja nie ulegnie zmianie w dającej się przewidzieć przyszłości”*. Problem aborcji wydaje mi się sam w sobie dostatecznie ciekawy, a dylematy moralne nękające współczesnego człowieka aż nadto skomplikowane i różnorodne, by autorzy musieli posiłkować się opisami tego rodzaju wydumanych problemów.

Kolejnym mankamentem „Jak powstaje…” jest ciągłe podchodzenie z różnych stron do raz zasygnalizowanych problemów bez ich dokładniejszego opisu – zamiast poszerzać wiedzę czytelnika, autorzy zwyczajnie go nudzą. Ostatecznie nie do końca uzasadnione wydaje się też wprowadzenie w książce nowego terminu „człowieczość”, który – moim zdaniem – niepotrzebnie komplikuje i tak już niezbyt prostą sferę wzajemnego oddziaływania nauki i etyki.

Na plus książki zaliczyć można ciekawe rysunki, choć i tu znalazłyby się zastrzeżenia: np. przy przedstawieniu stadiów rozwoju embrionalnego poszczególnych gatunków brak opisu, jakim okresom odpowiada poszczególne stadium, co – przy dość szczegółowej analizie rozwoju ludzkiego płodu dokonanej w tekście – wydaje mi się dziwną niekonsekwencją. Interesujące są badania autorów nad literaturą, dzięki którym okazało się, że jeden z argumentów używanych przez przeciwników aborcji opiera się na odrażających z moralnego punktu widzenia eksperymentach z lat 60. XX wieku i ma niewielką wartość naukową.

Reasumując, powiedzieć można, że na „Jak powstaje…” trochę szkoda czasu, tym bardziej że literatura dotycząca sporu o aborcję jest bogata i - w większości przypadków – znacznie ciekawsza.


______________
* Harold J. Morowitz, James S. Trefil: "Jak powstaje człowiek. Nauka i spór o aborcję", tłum. Barbara Szacka, wyd. PIW, Warszawa 1995, s. 143.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 8108
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 24
Użytkownik: --- 11.12.2006 01:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Książka traktująca o wcią... | iqminus
komentarz usunięty
Użytkownik: emkawu 11.12.2006 12:37 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Każda definicja człowieczości będzie arbitralna.

Jest takie opowiadanie Philipa Dicka "Przedludzie". Akcja rozgrywa się w świecie niedalekiej przyszłości, w którym ustalono, że dziecko staje się człowiekiem kiedy osiągnie zdolność rozwiązywania zadań algebraicznych.

"Kongres wprowadził prosty test określający przybliżony wiek, kiedy dusza wstępuje w ciało. Wyznaczała to zdolność rozwiązywania zadań algebraicznych. Do tego czasu były tylko zwierzęce instynkty i ciała, zwierzęce odruchy i reakcje na bodźce."
(…)
Nowo narodzone dziecko... to właściwie jarzyna, nie potrafi skoncentrować wzroku, nic nie rozumie, nie mówi - argumentowało proaborcyjne lobby w sądzie i wygrało dzięki tezie, że noworodek jest tylko płodem na skutek przypadkowego procesu usuniętym z organizmu. Ale, nawet wtedy, gdzie należało przeprowadzić ostateczną granicę? Kiedy dziecko po raz pierwszy się uśmiechnie? Kiedy wypowie pierwsze słowo, czy kiedy po raz pierwszy sięgnie po upatrzoną zabawkę? Legalna granica była bezlitośnie odpychana coraz dalej i dalej."
Użytkownik: iqminus 11.12.2006 12:58 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Literatury dotyczącej aborcji jest w Polsce, wbrew obiegowym opiniom, całkiem sporo. Problemem jest fakt, że więcej się o aborcji mówi niż się o niej czyta, a więc literatura ta nie jest zbyt znana (pojawia się tu też problem obecności książek o tej tematyce w bibliotekach – z tym, szczególnie w mniejszych miejscowościach, być może rzeczywiście jest kiepsko). Książek, które traktują aborcję tylko i wyłączenie z biologicznego punktu widzenia, prawdopodobnie jest niedużo, ale trudno pisać o takim dylemacie bioetycznym jak aborcja, pomijając zupełnie kwestie światopoglądowe. I na odwrót: biologii jest, moim zdaniem, całkiem sporo w większości książek o aborcji, bo trudno także mówić o kwestiach bioetycznych tylko z punktu widzenia etyki.

Co do terminu „człowieczość”, to jego wprowadzenie być może byłoby uzasadnione w książce naukowej. Ale przecież „Jak powstaje…” jest pozycją popularnonaukową – autorzy nie wykonywali przed jej powstaniem żadnych badań (poza literaturoznawczymi), nie kierują też swojej pracy tylko do wąskiego grona specjalistów. Myślę, że na większy szacunek zasługuje odwaga badaczy to przyznania się, że w danej kwestii nie mają nic do dodania (ale np. chcieliby w danej książce podsumować swoją wiedzę lub po prostu przekazać ją innym) niż próba wymyślania na siłę czegoś nowego.

Oczywiście zakres wiedzy, jaką każdy z nas posiada o otaczającym go świecie, tak samo jak poczucie nudy, jest kwestią indywidualną. Ale chyba nie trzeba być specjalistą biologiem, żeby posiadać wiedzę o większości przytaczanych w książce ciekawostek naukowych. A nawet zupełnie nowe i zaskakujące informacje nie wydają się już tak ciekawe, gdy otoczone są rzeczami znanymi i wielokrotnie powtarzanymi w książkach, telewizji czy chociażby w szkole.

Odwoływanie się do przeszłości rzeczywiście bywa ciekawe (w literaturze popularnonaukowej i nie tylko; dla „przyzwyczajonych” i dla „mało obeznanych”), ale czym innym są takie odwołania a czym innym wymyślanie hipotetycznych dylematów moralnych odnoszących się do dawnych wydarzeń lub istot, magicznie przeniesionych do współczesności. Temu służy literatura science-fiction, a nie popularnonaukowa.
Użytkownik: --- 11.12.2006 16:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Literatury dotyczącej abo... | iqminus
komentarz usunięty
Użytkownik: iqminus 11.12.2006 20:29 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Absolutnie nie zgadzam się z tezą, że autorzy „Jak powstaje…” nie podają gotowych rozwiązań. Przecież oni wprost określają nam, kiedy wg nich płód wykształca cechy typowo ludzkie, a na końcu prezentują swoje subiektywne zdanie na temat aborcji. Zgodzę się, że robią to w sposób wyważony i nie narzucają czytelnikom swoich poglądów, ale – z której strony by na to nie spojrzeć – jest to przecież podawanie nam gotowego rozwiązania na tacy.

Ja także uważam, że dylematy oparte na przeszłości wnoszą dużo dobrego, o czym już wcześniej pisałem… Dylemat podany w tej książce nie jest jednak na przeszłości oparty, nie pomaga nam analizować teraźniejszych problemów przez pryzmat doświadczenia, lecz polega na dosłownym przeniesieniu wymarłych gatunków do współczesności. A taki zabieg, powtarzam, należy do literatury science-fiction. Nie znaczy to, że uważam takiego pomysłu za nic niewnoszący, ale najzwyczajniej w świecie sądzę, że powinni nim się zajmować pisarze, a nie naukowcy i że jeśli już taki wymyślny problem podnosimy, należałoby go solidnie omówić (a tego, moim zdaniem, autorzy „Jak powstaje…” nie robią).

Tak samo uważam, co zawarłem chyba dość wyraźnie w swojej poprzedniej wypowiedzi, że badaczom piszącym książki podsumowujące wiedzę należy się szacunek. Szkodliwe jest założenie, że książka jest wartościowa tylko wtedy, gdy koniecznie zawiera coś nowego (jak choćby termin „człowieczość”) lub bardzo wymyślnego. Prowadzi to do chaosu i – o ironio – ogromnie utrudnia rozprzestrzenianie się wiedzy wśród osób niebędących specjalistami w danej dziedzinie.

Nie lekceważę także „dziedzictwa biologicznego” (choć akurat słowo „dziedzictwo” nie do końca mi tu pasuje). Uważam po prostu, że informacje na temat zróżnicowania biologicznego organizmów od prokariontów do naczelnych nie są konieczną częścią książki o aborcji. Jeśli ktoś jest zainteresowany historycznym rozwojem życia na ziemi, może sięgnąć po szereg innych książek.

Nie oceniałbym także z taką łatwością innych tylko ze względu na taki czy inny wynik z matury z biologii. Po pierwsze nie sądzę, żeby tzw. nowa matura była specjalnie miarodajnym egzaminem, jeśli chodzi o rzeczywistą wiedzę i umiejętności. Po drugie jej zakres jest znacznie szerszy od tego, co serwuje się nam w „Jak powstaje…”. Zupełnie nie mogę zgodzić się ze sztucznym wrzucaniem do jednego worka wszystkich „emerytek” oraz całej „wykształconej młodzieży”. Pogląd, że osoby starsze muszą być niewykształcone i że wykształcenie młodych musi od razu oznaczać posiadanie wiedzy biologicznej, jest z gruntu nieprawdziwy. Skoro wiedza ta jest nieznana emerytkom, to co się w takim razie stało z wszystkimi biologami, lekarzami, pielęgniarkami itp., którzy przez lata rozwijali biologię i medycynę? Ich praca, także w zakresie nauczania ogółu społeczeństwa, nie powinna być tak łatwo lekceważona. Mój sprzeciw budzi też oskarżanie humanistów o niechęć do nauk ścisłych i uznawanie, że każda aktorka jest od razu humanistką. Takie uogólnienia (oparte chyba tylko na programach telewizyjnych) są po prostu nieprawdziwe, a często krzywdzące (jakkolwiek banalnie to nie brzmi).
Użytkownik: --- 12.12.2006 00:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Absolutnie nie zgadzam si... | iqminus
komentarz usunięty
Użytkownik: iqminus 12.12.2006 01:22 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
To właśnie koniec książki jest w niej - w tym przypadku - najważniejszy, stanowi logiczne podsumowanie argumentów autorów i całego ich wywodu. Wtedy też, po przygotowaniu czytelnika na poprzednich stronach, autorzy podają swoją receptę na dylematy związane z aborcją. Zresztą: czy jest jakaś różnica w ważności między poszczególnymi stronami książki? Czy informacja podana na stronie 15 jest ważniejsza od informacji ze strony np. 29?

Co do nazwy zespołu cech, które odróżniają nas od zwierząt, zupełnie wystarczające wydaje mi się pojęcie „człowieczeństwa”.

Z tego, co wiem, 40 lat temu pochodzenie człowieka było już bardzo dobrze znane, a teoria ewolucji – dokładnie opisana. Także aborcję wykonywano wtedy przy pomocy medycznych metod. I myślę, że – chociaż jest to bardziej historia biologii niż sama biologia – również wiedza o tym jest w społeczeństwie powszechna.
Jeżeli widzę słowo "emerytki", to myślę o wszystkich kobietach, które są w wieku emerytalnym i/lub pobierają emeryturę, a nie o tychże, ale z wyłączeniem jakiejś-tam grupy. Jeśli wyłączamy jakąś grupę osób z tematu dyskusji, wypadałoby to zaznaczyć. Co do aktorów, to nie trzeba być magistrem sztuki, żeby wykonywać ten zawód (a użyte przez Ciebie sformułowanie „ludzie kultury” jest już w ogóle, moim zdaniem, niewspółmiernie szerokie w stosunku do pojęcia „humanisty”). I, mówiąc szczerze, dla mnie „bycie humanistą” to coś dużo więcej niż posiadanie takiego czy innego świstka papieru (to samo dotyczy matury itp.). Po prostu nie uważam, aby można było całościowo oceniać człowieka tylko na podstawie wykonanego zawodu czy wyniku egzaminu, choć przyznaję, że może być to znacznie łatwiejsze. Dlatego nie zamierzam nikogo z tego względu krytykować ani chwalić, po prostu nie jest to dla mnie miarodajne.

Nie do końca rozumiem, gdzie widzisz antropologię w problemie stosunku współczesnych ludzi do zabójstwa neandertalczyka (i nie chodzi tu przecież o wyginięcie całego gatunku tylko o konkretny przypadek)? Mówiąc szczerze wątpię, aby za 200 tysięcy lat jakiś „doskonalszy człowiek” zastanawiał się nad tym, co by poczuł, gdyby przedstawiciel jego gatunku sprowadził sobie jednego jakiegoś Homo sapiens do swojego świata i go zabił. Jeżeli byłyby to bardziej rozwinięte istoty, to chyba nie zajmowałyby się tego typu problemami (przynajmniej naukowo). Należałoby tu dodać, że problem wyginięcia neandertalczyka jest w „Jak powstaje…” opisany bardzo ogólnikowo, a w swoich poprzednich wypowiedziach ani razu się do niego nie odniosłem. Czym innym jest naukowy problem wyginięcia danego gatunku, a czym innym stosunek współczesnego człowieka do hipotetycznego zabójstwa przedstawiciela tego gatunku.

Nie spotkałem się także z definicją literatury science-fiction, która mówiłaby, że tematyka tejże odnosi się tylko do przyszłości (to samo zresztą dotyczy political fiction).
Użytkownik: --- 12.12.2006 03:15 napisał(a):
Odpowiedź na: To właśnie koniec książki... | iqminus
komentarz usunięty
Użytkownik: iqminus 12.12.2006 14:14 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Jak już mówiłem: wyniki matury za nie są dla mnie miarodajne. Tym bardziej, jeśli dyskutujemy o wiedzy biologicznej, a Ty mówisz o maturze z matematyki.

Konwencje terminologiczne są ogólnie przyjęte. Jeśli mówię np. „ludzie”, to mam na myśli wszystkich przedstawicieli Homo sapiens, a nie „wszystkich z wyjątkiem takich, których akurat teraz nie mam na myśli”. To samo dotyczy „emerytek”, „młodzieży” itd. Skąd czytelnik miałby wiedzieć, o co Ci tak naprawdę chodzi, gdyby miało być inaczej? Czytając coś, ufam, że osoba, który dany tekst napisała, rozumie i szanuje ogólnie przyjęte konwencje.

O ile wiem, szczególnie 40 lat temu, gdy oficjalnie panującą doktryną był tzw. materializm ekonomiczny, na naukę teorii naukowych sprzeciwiających się kreacjonizmowi poświęcano w szkole dużo czasu (choć nie wiem tego z doświadczenia – jestem stanowczo za młody, i naturalnie mogę się w tym względzie mylić). Jeżeli w Twojej szkole było inaczej, to pozostaje mi tylko mieć nadzieje, że osoby uczęszczające do niej mimo wszystko dotarły jakoś do tej wiedzy innymi źródłami (a tych wydaje mi się dużo: od gazet, przez programy telewizyjne, na książkach popularnonaukowych dotyczących ewolucji kończąc).

Co do definicji, to nie spotkałem się jeszcze z książką naukową (popularnonaukową chyba też nie), na której początku autorzy nie definiowaliby pojęć, które używają. W nauce takie zabiegi są konieczne, aby daną pracę uznać, że pełnowartościową. Oczywiście możemy tę oczywistą prawidłowość pracy naukowej powtarzać w nieskończoność, ale nie widzę w tym żadnego celu. Dylematem, z którym zmagamy się w tym przypadku nie jest definiowanie, lecz wymyślanie neologizmów. I dlatego powtarzam: nie widzę celu w wymyślaniu kolejnych pojęć dotyczących tych samych problemów. Moglibyśmy przecież wymyślać w nieskończoność neologizmy w rodzaju „człowieczowatość”, „człowieczowość” itd. Jestem nawet pewien, że gdybyśmy poparli wprowadzenie tych pojęć jakimś w miarę elokwentnym, choć pozbawionym argumentów, wywodem, to znalazłaby się spora grupa osób, która by nam przyklasnęła. Ale w nauce nie chodzi przecież o szerokie grono „fanów”, tylko o próbę poszerzenia wiedzy – społeczeństwa i samych badaczy.

Co do tego, co mówisz o udowadnianiu czyjejkolwiek racji: nie wydaję mi się, aby ta dyskusja miała na celu (przynajmniej nie z mojej strony) udowodnienie czegokolwiek. Jestem przekonany, że głęboko wierzysz w swoje racje i prawdopodobnie ich nie zmienisz (tak samo jak ja). Dyskusja ta ma na celu, z mojego punktu widzenia, poznawanie rzeczowych argumentów drugiej strony i pozwolenie wyrobienia sobie opinii o książce „Jak powstaje…” wśród osób trzecich. Dlatego kwestionuję Twoją definicję humanisty z tego prostego powodu, że moja jest zupełnie inna, a to może uniemożliwić lub bardzo utrudnić nam wzajemne porozumienie. Nie ma zresztą definicji „lepszych” ani „gorszych”, są jednak definicje zbiorowe i indywidualne i w tego rodzaju dyskusjach wydaje mi się zasadne używanie słów zgodnie z ich definicjami powszechnie funkcjonującymi w życiu codziennym. W przeciwnym razie mógłbym np. zdefiniować sobie słowo „czarne” w sposób, którym większość ludzi definiuje słowo „białe”, a potem oburzać się na niezrozumienie moich wywodów.

Co do informacji/opinii przedstawionych w „Jak powstaje…”: autorzy na końcu podają nam jasną informację: kiedy płód osiąga „człowieczość”. Swoją opinię przedstawiają w posłowiu. Poprzez sformułowanie „koniec książki” mam także na myśli rozdział „Zakończenie”, nie tylko „posłowie”. Wydawało mi się dość oczywiste, ale może rzeczywiście również to sformułowanie należałoby w tych warunkach zdefiniować.
Użytkownik: --- 12.12.2006 22:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Jak już mówiłem: wyniki m... | iqminus
komentarz usunięty
Użytkownik: iqminus 12.12.2006 23:36 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Nie chce mi się po raz któryś powtarzać, dlatego proszę Cię o cofnięcie się do mojej wypowiedzi na temat zakresu znaczenia słów (na przykładzie słowa „ludzie”). Uśrednianie czegokolwiek jest niebezpieczne, bo likwiduje różnorodność znaczeniową. Poza tym każde uśrednienie, nie podparte statystyką, będzie zawsze bardzo subiektywne (i wracamy tu do problemu „co autor miał na myśli”). Wydaje mi się więc, że w dyskusjach należałoby jednak stosować ogólnie przyjęte konwencje językowe. Ponadto uśrednieniem kategorii „ludzie” będzie moim zdaniem „człowiek” (jako nazwa ogólna, nie jednostkowa – tutaj kłania się logika, która chyba w chodzi w skład programu nauczania w szkołach średnich, którego opanowanie sprawdza egzamin maturalny, na który się tak często powołujesz), a nie po raz kolejny wyraz „ludzie”.

Nazwisko Łysenki obiło mi się o uszy, ale nie czuję się kompetentny, żeby się o nim wypowiadać. Z tego jednak, co wiem wpływy radzieckich pedagogów i naukowców zostały w polskiej szkole stanowczo ograniczone w roku 1956, czyli 50, a nie 40 lat temu.

Nie wiem, dlaczego piszesz, że cokolwiek mi „umknęło”. Autorzy na końcu swojej książki podają gotową receptę na dylemat aborcji, którą uzyskali – ich zdaniem – metodą naukową. Osobiście także wydaje mi się, że spełnili wymogi pracy naukowej, choć nie jestem specjalistą. Tak czy inaczej nie zmienia to niczego w przedmiocie naszej dyskusji. Moim zdaniem gotowe rozwiązanie jest w książce podane (i autorzy się z tym przecież nie kryją!), choć oczywiście (i na szczęście) czytelnik ma prawo się z nim nie zgodzić.

Wydaje mi się, że Twoja definicja słowa „człowieczość” w tym komentarzu (zacytuję dosłownie: „… tego, co wyróżnia ludzi spośród innych organizmów i nadali temu nazwę człowieczość”) pokrywa się niemal z moją definicją słowa „człowieczeństwo” (zacytuję znów dosłownie, tym razem samego siebie ;-P : „Co do nazwy zespołu cech, które odróżniają nas od zwierząt, zupełnie wystarczające wydaje mi się pojęcie >>człowieczeństwa<<”). Być może Ty inaczej rozumiesz słowo „człowieczeństwo”, tego nie wiem, ale dla mnie ta definicja jest całkowicie wystarczająca i dlatego uważam za bezzasadne wymyślanie neologizmu„człowieczość” na potrzeby tej książki.
Użytkownik: --- 13.12.2006 00:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie chce mi się po raz kt... | iqminus
komentarz usunięty
Użytkownik: iqminus 14.12.2006 06:40 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
W swojej poprzedniej wypowiedzi napisałem: „każde uśrednienie, nie podparte statystyką, będzie zawsze bardzo subiektywne”, co oznacza, że statystykę uważam za właściwą metodę uśredniania. W związku z tym nie kwestionuję, jak napisałaś, ani statystyki ani socjologii. Prosiłbym, żebyś uważniej czytała to, co piszę – męczy mnie ciągłe powtarzanie tego samego.

To samo dotyczy kwestii matury. Powtórzę więc raz jeszcze (może tym razem zrozumiesz, co „chcę udowodnić”): „Nie oceniałbym także z taką łatwością innych tylko ze względu na taki czy inny wynik z matury z biologii”. Oznacza to, że na podstawie wyniku z matury nie stwierdzam czy ktoś ma czy nie ma wiedzy. Nie uważam tego egzaminu za miarodajny. A to nie oznacza, że osoby, które go nie zdały albo uzyskały kiepskie wyniki uważam za inteligentniejsze od innych. Nie chce mi się liczyć, ile razy to powtarzałem.

Co do wiedzy zawartej w „Jak powstaje…” to jej poziom nie jest chyba specjalnie wygórowany, a przynajmniej nie jest on wiedzą Einsteina lub profesora uniwersytetu. Wydaje mi się, że profesorowie zajmują się jednak rzeczami nieco bardziej skomplikowanymi. Również fakt, że „Jak powstaje…” została napisana przez profesorów nie znaczy przecież, że zawarli oni w niej całą swoją wiedzę. Książka skierowana jest do każdego i dlatego zawiera informacje ogólne, mało szczegółowe. Moim zdaniem – za mało szczegółowe i zbyt oczywiste. Myślisz naprawdę, że aby zrozumieć to, co autorzy zawarli w tej książce, trzeba mieć intelekt Einsteina?

Co do wykształcenia wśród osób starszych, to nie mam pojęcia, jaki jest wśród nich procent osób z wyższym wykształceniem. Ale przecież postawy ewolucji człowieka to nie jest wiedza, którą przekazuje się i przekazywano tylko na uniwersytetach!

Skoro dzielisz dychotomicznie naukę na nauki przyrodnicze i humanistyczne, to gdzie umieścisz w takim podziale tak często wspominaną przez siebie matematykę? Będzie ona „humanistyczna” czy „przyrodnicza”? Moim zdaniem, jeśli już dzielić nauki dychotomiczne, to na „ścisłe” i „humanistyczne”. Ale także ten, jak każdy dychotomiczny, podział może budzić kontrowersje. Generalnie nie lubię zamykać wszystkiego w wąskich ramach podziału i – na szczęście – we współczesnej nauce chyba się od tego odchodzi.

Jeśli chodzi o „złośliwość”, to mam nadzieję, że mi jej nie zarzucasz. W ostatnim swoim komentarzu nie wyrwałem żadnego słowa z kontekstu – zacytowałem dosłownie całą Twoją definicję. Chciałbym także, abyś nie implikowała mi rzeczy, o których nie napisałem, np. „wybitnej wiedzy”. Nigdy nie użyłem takiego sformułowania i wielokrotnie podkreślałem, że nie czuję się kompetentny w naukach ścisłych (a i w zdecydowanej większości nauk humanistycznych też nie). Nie „przeszkadza” mi także użycie słowa „człowiek”. Uważam po prostu (i wydaje mi się, że nie jest to zbyt oryginalny pogląd ;-P ), że oznacza ono co innego niż słowo „ludzie”.
Użytkownik: --- 14.12.2006 14:25 napisał(a):
Odpowiedź na: W swojej poprzedniej wypo... | iqminus
komentarz usunięty
Użytkownik: iqminus 18.12.2006 01:18 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Chyba faktycznie nie jesteśmy w stanie się porozumieć. Widzę co prawda znaczną różnicę między moim cytowaniem Twoich wypowiedzi (do których możesz się odnieść i które można znaleźć w poprzednich komentarzach) a Twoim implikowaniem mi tez, których nie postawiłem, ale w obydwie te kwestie z pewnością świadczą o zupełnie innym sposobie postrzegania przez naszą dwójkę problemów i wzajemnych relacji w społeczeństwie.

Jeśli chodzi o ocenę wiedzy innych ludzi, to Twój argument można odwrócić: skąd bierzesz pewność, że wiedza, którą prezentują autorzy książki jest aż tak rzadka? Czy naprawdę jesteś przekonana, że żyjemy w społeczeństwie ludzi obojętnych wobec podstaw nauki? Nasze oceny, z braku danych statystycznych – o czym wcześniej pisałem, możemy tworzyć tylko na podstawie własnych doświadczeń i prywatnych przekonań. Dlatego zawsze będą one subiektywne. Moim zdaniem wiedza przedstawiona w „Jak powstaje…” jest dość powszechna, taka teza wypływa z moich doświadczeń (zdobywanych w środowisku ludzi mających niewiele wspólnego z naukami ścisłymi i „ścisłym” sposobem myślenia) i przekonań.

Jeżeli chodzi o stosunek dzisiejszych uczniów do nauki, to oczywiście, że znajdą się zawsze ludzie, którzy chcą tylko Zakuć, Zdać, Zapomnieć. Robią to z różnych względów, a ja nie mam zamiaru ich oceniać. Każdy przecież pamięta ze szkoły przedmioty, których po prostu nie lubił i nie poświęcał im zbyt dużej uwagi. Ale jeśli ktoś nie lubił biologii w szkole, to – poza wyjątkowymi sytuacjami – nie będzie lubił biologii także w późniejszym życiu i po „Jak powstaje…” po prostu nie sięgnie lub nie będzie z lektury zadowolony.

Jeśli za to ktoś będzie chciał przeczytać tę książkę z powodu zainteresowania aborcją i biologiczną stroną tego zagadnienia, to także będzie zawiedziony, ponieważ wiedza w niej zawarta jest, moim zdaniem, zbyt ogólna. A jeśli myślimy o tych wyjątkach – o sytuacjach ludzi, którzy chcą „podszkolić się” z biologii, to znów – wiedza ta będzie zarazem zbyt ogólna (bo nie dostarcza szczegółowej wiedzy na temat aborcji) i zbyt szczegółowa (z punktu widzenia całości nauki biologii, bo dotyczący przecież tylko kilku wybranych aspektów).

Przez jakiś czas będę odcięty od neta i nie będę mógł odpowiadać na Twoje ew. komentarze, życzę Ci więc juz dzis wesołych i spokojnych Świąt!!! :-)
Użytkownik: --- 18.12.2006 02:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Chyba faktycznie nie jest... | iqminus
komentarz usunięty
Użytkownik: Natii 18.12.2006 01:50 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Chciałabym tylko zauważyć, że jestem humanistką całym sercem i studiuję na Akademii Ekonomicznej, gdzie mam takie niehumanistyczne przedmioty, jak matematyka czy mikroekonomia. I takich ludzi jest o wiele więcej. Wydaje mi się, że pora już skończyć z tym stereotypem humanista=tępak z matematyki/nauk ścisłych. To jest krzywdzące i nieprawdziwe, nie można tak uogólniać.

Zaś matura z biologii w tym roku - w przeciwieństwie do zeszłego - była oceniana jako bardzo trudna i podobni należała do jednego z najtrudniejszych egzaminów maturalnych. I to nie jest moja subiektywna opinia (zresztą, ja nawet biologii nie zdawałam) - śledziłam informacje dotyczące wyników matury i czytałam biuletyny.
Użytkownik: --- 18.12.2006 02:14 napisał(a):
Odpowiedź na: Chciałabym tylko zauważyć... | Natii
komentarz usunięty
Użytkownik: Natii 18.12.2006 11:02 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Mario, wcale nie uważam, że piszesz o mnie personalnie. ;-)
A ja nie pisałam stricte o ekonomii jako nauce, tylko o przedmiotach, jakie mam, studiując na AE (i wcale nie studiuję ekonomii, nie jestem nawet na tym wydziale). Hm, słyszałam takie obiegowe opinie, że matematyka na jakiejkolwiek akademii ekonomicznej nijak ma się do matematyki na politechnice, etc. No na pewno, bo akademia ekonomiczna to nie jest uczelnia typowo ścisła, ale jednak bardziej podchodzi pod ścisłą, niż pod humanistyczną. I jaki by nie był poziom nauczania matematyki, z wgłębianiem się w jej podstawy czy nie, to jednak pozostanie ona nauką ścisłą. Twierdzę to całym przekonaniem, po wieeeeelu godzinach spędzonych nad matmą od września. Całki też będziemy mieli. :-) Co do statystyki - nie wiem, ten przedmiot dochodzi mi później.
Masz rację, ludzie w naszym kraju rzadko wybierają kierunki techniczne, też o tym czytałam, ale to już by trzeba sięgnąć głębiej, do lat szkolnych i poziomu/sposobu nauczania w nich niektórych przedmiotów. Tak więc temat na inną dyskusję.
Dziwię się tej ekonomii (której, przypominam, ja nie studiuję) - wg jednego sondażu to kierunek bez przyszłości, według drugiego - z przyszłością jak najbardziej. Przewinęło mi się ich sporo w maju/czerwcu, kiedy zastanawiałam się nad swoją przyszłością i ta sprzeczność właśnie rzuciła mi się w oczy.
Co do tej osoby - cóż, możliwe, zdarza się przecież.
Użytkownik: Natii 18.12.2006 11:08 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Ach, jeszcze ta biologia. 30 procent zapewne nie było trudno dostać, ale jaka dobra uczelnia przyjmie osobę, która zdobyła z matury podstawowej no nawet 40%? Żadna. Z historii 30% też nie było trudno dostać, ale napisać maturę na przyzwoitym, wyższym poziomie, żeby mnie później gdzieś z nią przyjęli - było już o wiele trudniej.
Nic nie słyszałam o próbnych maturach w tym roku. Pamiętam, że egzamin maturalny z matematyki na poziomie podstawowym był bardzo łatwy. Cóż, albo teraz podnieśli poprzeczkę, albo młodzież coraz mniej się uczy i rozumie... Nie wiem. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że do maja się poprawią.
Użytkownik: --- 18.12.2006 16:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Ach, jeszcze ta biologia.... | Natii
komentarz usunięty
Użytkownik: Natii 18.12.2006 20:44 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Mario kochana, ja nie będę ekonomistą, nie studiuję ekonomii, napisałam przecież. :-) I na prezesa - jakiegokolwiek - to też się raczej nie nadaję...

Masz rację co do tych doktryn. Co prawda istnieje coś takiego, jak model ekonomiczny, który pozwala je testować, ale margines błędu jednak istnieje.

Co do matematyki - wiesz, paradoksalnie cieszy mnie, bo przekonuję się (choć powoli) do niej. Nawet zaczyna mi się podobać ten przedmiot, na początku byłam tylko uprzedzona, bo miałam straszne zaległości z liceum (klasa humanistyczna z podstawową matematyką, a tutaj wymagają znajomości i opierania się na zagadnieniach rozszerzonych). A to, co napisałaś o matematyce, już słyszałam - od mojego taty. :-)
Użytkownik: --- 18.12.2006 21:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Mario kochana, ja nie będ... | Natii
komentarz usunięty
Użytkownik: --- 11.12.2006 16:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Literatury dotyczącej abo... | iqminus
komentarz usunięty
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: