Czytadło?
"Błękitną krew" oceniam jako jedną ze słabszych w dorobku Cobena (czytałam wszystkie), niestety. Książka mnie wciągnęła - przyznaję się bez bicia, przeczytałam ją w ciągu kilku godzin, ale... no właśnie, mam pewien niedosyt. Trochę, jak na mój gust, za bardzo wydumana ta intryga, za dużo zbiegów okoliczności, "duchów" z przeszłości itd. Rozwiązywanie zagadki, czyli ostatnie kilkadziesiąt stron, trochę męczące przez te odkrywane wciąż nowe tropy i powiązania. Zaczęło mnie to już trochę nużyć i niecierpliwić.
Dużo bardziej podobają mi się powieści bez Myrona, pisane są bardziej serio, bez błyskotliych odzywek, na które w życiu realnym naprawdę nie tak łatwo trafić jak w otoczeniu Myrona, gdzie prawie wszyscy są mistrzami ironii, ciętych powiedzonek - nieważne, czy to zwykły mięśniak (jak ten Murzyn, co prostował sobie włosy), czy producent odzieży, adwokat, śmieciarz, itd. itp. Wiem, że to ze strony Cobena takie puszczanie oka do czytelnika (niektóre powiedzonka są autentycznie dowcipne i trudno się nie uśmiechnąć, gdy się je czyta), ale, mimo wszystko, odbieram to jako nienaturalne zachowanie bohaterów. No i to ciągłe odwoływanie się do amerykańskich seriali, filmów (niekoniecznie najwyższych lotów...) - po którejś przeczytanej książce Cobena zaczyna to już trochę nużyć. Ile można?
Wolę, tak jak wspomniałam, powieści bez Myrona.
Kto zacznie od "Błękitnej krwi" przygodę z twórczością tego autora, może nie sięgnąć po inne, które są naprawdę niezłe (chociażby "Tylko jedno spojrzenie" czy "Bez pożegnania").
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.