Dodany: 03.12.2006 22:30|Autor: alabaster

Halo, tu Ziemia!


Do sięgnięcia po „Widmopis” skłoniła mnie lektura świetnego „Snu_numer_9” i chęć przeżycia porównywalnej przygody. Tymczasem już po lekturze pierwszego rozdziału było wiadomo, że to zupełnie inne bajki. Różni je sama konstrukcja: „Widmopis” składa się z dziewięciu pozornie niezwiązanych ze sobą rozdziałów, które przy wnikliwej lekturze wchodzą ze sobą w pewien specyficzny dialog. Każdy rozdział pozostaje samodzielną historią, rozgrywającą się w precyzyjnie zlokalizowanej przestrzeni. Ich różnorodność jest imponująca, ponieważ poszczególne epizody rozgrywają się, niemal jednocześnie, na różnych kontynentach, w różnych krajach - od Japonii, przez Hongkong, Mongolię, Rosję, Wielką Brytanię, po Clear Island. Pomysł kojarzy się z filmem Jima Jarmuscha „Noc na Ziemi”, chociaż mniej tutaj rozpoznawalnych na pierwszy rzut oka wspólnych elementów łączących bohaterów. Trudno jednak pozbyć się wrażenia, że Mitchell pisał swoją książkę traktując ją raczej jak obraz filmowy, niż klasyczną powieść.

Mamy do czynienia z wielością światów społecznych, rozmaitością kultur, języków, wrażliwości, światopoglądów i wytyczonych celów. Poznajemy kolejno: młodego zamachowca na tokijskie metro, sprzedawcę ze sklepu muzycznego, biznesmena, dziewczynę z herbaciarni, transmigrującą duszę (!), dziewczynę rosyjskiego gangstera, zblazowanego pisarza, genialną panią naukowiec i dziennikarza prowadzącego nocną audycję radiową. Niestety, w przypadku tak wielu historii wyraźnie odczuwalna jest różnica w jakości prowadzonej narracji. Każda z historii pisana jest językiem charakterystycznym dla jej głównego bohatera, zawsze prowadzona w pierwszej osobie, a ilość szczegółów zawartych w opisach przyprawia o zawrót głowy. Autor próbuje przekonać, że, choć może się to wydawać niemożliwe, wszystkich (nie tylko pierwszoplanowych) bohaterów łączy wspólna perspektywa.

Chociaż każdy z rozdziałów opowiada historię jednego człowieka, po lekturze książki pozostaje wrażenie szalonego natłoku i przeludnienia. Każdy z bohaterów występuje w swoim rozdziale, po czym, zapomniany, odnajduje się w mniej lub bardziej istotnym szczególe sto stron dalej. Mitchell bezlitośnie porzuca swoich bohaterów w momencie, w którym dopiero przekroczyli prolog, by zmusić czytelnika do wskoczenia w skórę kolejnej postaci. Szkoda, ponieważ wielu z nich zasługuje na solidną powieść. Może debiutujący tą książką Mitchell miał zwyczajnie problem z podjęciem decyzji, z wyselekcjonowaniem z bogatego wachlarza pomysłów tego, który byłby godny szerszego zainteresowania? Tymczasem obserwujemy bohaterów będących ostatecznie tylko statystami, którym dziękuje się po odegranej scenie. Co z nimi dalej? Mitchellowi wystarcza chyba fakt ich ponownego pojawienia się dopiero w napisach końcowych. Bardziej interesuje go finał, możliwość pokazania, jak ich losy misternie i sprytnie się plączą, ale wtedy bohater przestaje już być bohaterem, a zostaje sprowadzony jedynie do roli trybiku w machinie.

Trudno nie zadać sobie pytania: o czym właściwie jest ta książka? Odpowiedź nie jest łatwa, ale przyjmuję, że prawdziwym bohaterem „Widmopisu” jest fenomen przypadkowości. To przypadek rządzi światem, rolą przypadku jest wyrokowanie, co jest rzeczywiste, a co nie. Dlatego książkę opanowuje fragmentaryczność. Dla czytelnika skrawek, jaki dostaje do rozpoznania jest motywem przewodnim, fragmentem układanki, która, na co ma nadzieję, utworzy spójny obrazek. A na obrazku będzie raczej coś przykrego niż miłego, ponieważ, niezależnie od położenia geograficznego, bohaterów nie opuszcza poczucie niepokoju, zagrożenia i nadciągającej katastrofy. Stąd ich rozpaczliwe poszukiwanie tożsamości, potrzeba zakorzenienia w otaczającym świecie.

Mitchell przekonująco pokazuje lęk współczesnego człowieka, żyjącego na przełomie XX i XXI wieku, który, niczym transmigrująca dusza z jego powieści, posiada swobodę przemieszczania się po świecie, czyniąc go sobie podległym i redukując do rozmiaru podręcznego bagażu; z drugiej strony jak nigdy dotąd przeżywa niepokoje związane z bliżej nieokreślonymi zagrożeniami, które czyhają za rogiem. Nigdy nie wiadomo, kto okaże się zdolny do zniszczenia tego świata: czy będzie to niepozorny japoński inżynier programista, neurotyczny guru tajemniczej sekty, cyniczna portierka z Ermitażu, czy może niewyspany radiowy didżej. Czytelnik może się poczuć jak agent przeglądający tajne archiwum, który widzi tylko pewien wycinek rzeczywistości. Służą temu również setki szczegółów, które sterują przypadkiem i bombardują czytelnika często nieistotnymi informacjami, w celu odciągnięcia jego uwagi. Bo ważny jest nie bohater, ale historia: „człowieczy świat tworzą opowieści, nie ludzie. Nie należy obwiniać ludzi, o których snują się opowieści”*. Im bliżej końca, tym bardziej napięcie się potęguje, czas oczekiwania wydłuża się potwornie, a my nabieramy przekonania, że należy się spodziewać nie tyle katastrofy porównywalnej do wielkiego wybuchu, ile wielkiej implozji.

Właściwie z opisu mogłoby wynikać, że zabawa przy tej książce jest przednia, zagadki same proszą się o rozwiązanie, poziom zaciekawienia sięga zenitu; tylko co z tego wynika? Skoro jednak mają tworzyć pewną całość, czemu to ma służyć? Czy wszyscy bohaterowie, czy może raczej dusze hasające pomiędzy nimi jak po torze przeszkód, mówią nam więcej, niż byłby w stanie opowiedzieć jeden, solidnie skonstruowany bohater? Oczywiście stracilibyśmy wtedy niezwykłą szansę odbycia szalonej podróży dookoła świata, a tak odkrywamy niezwykłe prawdy o ludzkiej naturze i ludzkim lęku.

Czyżby?


---
* David Mitchell,"Widmopis", przeł. Janusz Margański, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2003.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 7559
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 8
Użytkownik: verdiana 04.12.2006 16:17 napisał(a):
Odpowiedź na: Do sięgnięcia po „Widmopi... | alabaster
Zasmuciłeś mnie. Chciałam tę książkę kupić bratu, któremu podobał się "Sen_nr_9". Ale dzięki za ostrzeżenie!
Użytkownik: alabaster 05.12.2006 13:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Zasmuciłeś mnie. Chciałam... | verdiana
Może to kwestia moich zbyt dużych oczekiwań? Ale niewątpliwie lektura "Widmopisu" po "Śnie_numer_dziewięć" to niej jest właściwa kolejność...
Użytkownik: adas 06.12.2006 13:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Do sięgnięcia po „Widmopi... | alabaster
Veto! Widmopis nie jest książką gorszą od Snu. Jest po prostu inny (ale i tak poznać Mitchella). Jest powieścią bardziej tradycyjną (wiem - dziwnie to brzmi, gdy łącznikiem poszczególnych rozdziałów jest "światłość" czy coś w tym stylu), brakuje jej (nie tylko) stylistycznego szaleństwa następczyni, ale nadrabia ten brak rzetelniejszym oddaniem rzeczywistości (czytaj: dziwów) kurczącego świata. O ile Sen jest grą, wybitną, ale grą opartą w znacznej mierze o popkulturowe mity, o tyle Widmopis sprawia wrażenie dzieła ambitniej pomyślanego, bardziej wyważonego, moze nawet mocniej osadzonego w tradycji angielskiej literatury. Sam Mitchell jest pisarzem wybitnym, nie boję sie tego stwierdzenia, z dwóch, wydawałoby się przeciwstawnych, przyczyn. Mianowicie, udaje mu się genialnie oddać teraźniejszość, a równocześnie jego książki (obydwie, jestem tego pewien) się nie zestarzeją i nie staną sie za kilka lat jedynie smutnym wspomnieniem literackiego fajerwerku.
Użytkownik: alabaster 06.12.2006 15:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Veto! Widmopis nie jest k... | adas
Zgadzam się z Twoją opinią na temat precyzji i swobody, z jaką Mitchell opisuje rzeczywistość; lekkości, z jaką przychodzi mu "wtapianie się" w przeciwstawne światy. To też sprytna gra literacka. Co do struktury powieści wydaje mi się jednak, że Mitchell nie do końca udźwignął ciężar swoich ambicji wykreowania przestrzeni totalnej, połączonej misterną siecią niewidzialnych nici, spajających te mikrokosmosy. A mam wrażenie, ze taki był jego cel. Szacunek dla mrówczej pracy, ale też, niestety, niedosyt towarzyszył mi w finale tych historii, bo nie tylko o reporterską rzetelność opisów przecież tu chodzi. Trzymając się analogii filmowych: zamiast solidnego domknięcia, przed oczami stanęła mi plansza informująca o nagłym przerwaniu nadawania. A gdyby tak zrobił jeszcze jeden krok, choćby pół... Może się czepiam :-/
Mimo to na polskie wydanie jego ostatniej powieści czekam z zaciekawieniem.
Użytkownik: ma-ruda 13.12.2006 14:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Zgadzam się z Twoją opini... | alabaster
Najnowszej książki Mitchella (Black Swann Green) jeszcze nie ma na polskim rynku, ale jest też niewspomniany w dyskusji "Atlas chmur" - jego budowa odrobinę przypomina "Widmopis", ale mnie skojarzyła się z "Jeśli zimową nocą podróżny..." Italo Calvino. Polecam! (mimo nieciekawej okładki i papieru ;) )
Użytkownik: Grahf 13.08.2008 21:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Zgadzam się z Twoją opini... | alabaster
Hmm, według mnie rewelacyjne domknięcie i pointa to ostatni króciutki rozdział powieści. Cóż, stawiam Widmopis nawet wyżej od Snu.
Użytkownik: exilvia 14.12.2006 13:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Do sięgnięcia po „Widmopi... | alabaster
Po lekturze Twojej recenzji przed oczami stanął mi najnowszy film Inarritu "Babel". Właśnie kupiłam "Widmopis" - zobaczymy. "Snu" nie czytałam. :)
Użytkownik: kocio 30.05.2007 10:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Do sięgnięcia po „Widmopi... | alabaster
Ciekawe - specjalnie odkładałem moment przeczytania tej recenzji po samodzielnej lekturze i napisaniu własnej recenzji, a widzę, że wnioski wyszły mocno podobne. To nawet wyglada jak częściowy plagiat. =}

Zobaczymy jak mu poszły następne książki, bo po polsku jest już podobno "Atlas chmur", a następna w kolejce do tłumaczenia jest "Black Swan Green":

http://pl.wikipedia.org/wiki/David_Mitchell
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: