Dodany: 23.11.2006 19:02|Autor: dot59
Ted, czyli homme fatal
"Jej mąż"... Jakże trafny to tytuł! Gdyby nie ona, najtragiczniejsza chyba postać kobieca w historii XX-wiecznej literatury - bardziej niż swoją dość trudną i hermetyczną poezją rozsławiona rewelacyjnym studium ciężkiej depresji, opartym na własnych przeżyciach[1], a potem samobójczą śmiercią – być może Edward James Hughes pozostałby elitarnym poetą, znanym skromnej grupie koneserów i krytyków we własnym kraju i jeszcze skromniejszej poza jego granicami.
Ale spotkali się pewnego wieczoru w Cambridge – ona, mimo młodego wieku już ceniona przez wydawców autorka, i on, nieco starszy, lecz dopiero stawiający pierwsze kroki w poetyckim rzemiośle. Coś zaiskrzyło. Może zadziałały, jak wierzył Ted, astralne moce, a może po prostu skojarzenie „zwierzęcego magnetyzmu” ciał i wzajemnego przyciągania dwóch oryginalnych osobowości, dwóch ponadprzeciętnych umysłów. W każdym razie rozpoczął się szalony związek, który zaowocował niezliczoną liczbą wierszy i poematów, dwójką dzieci i dwiema tragediami. Dwiema, bo wiarołomny Ted nie potrafił żyć również z kobietą, dla której opuścił żonę, i ta wkrótce poszła w ślady swej poprzedniczki, a właściwie trzema, bo Assia prześcignęła Sylvię w desperacji, zabijając się wraz z czteroletnią córeczką...
Czy tak musiało być? Czy najsłynniejsza bodaj literacka para z krwi i kości była z góry skazana na niepowodzenie? Czy dwoje ludzi o wybitnych uzdolnieniach i równie wybujałych ambicjach ma szansę na wspólną egzystencję, a jeśli tak, to co sprawia, że szansa ta zostaje zaprzepaszczona?
Na te pytania usiłuje odpowiedzieć Diane Middlebrook, analizując fenomen związku Plath-Hughes w sposób nieco inny niż poprzedni biografowie, mianowicie nie ogniskując uwagi wyłącznie na Sylvii, lecz zwracając się bardziej w stronę Teda. Spojrzenie to, aczkolwiek stosunkowo wyważone, może okazać się lekko szokujące – a może nawet całkiem nie do przyjęcia? – dla osób żywiących do poetki stosunek emocjonalny, jakiego nietrudno nabrać po lekturze „Szklanego klosza”, „Dzienników”, „Listów do domu”. Przywykliśmy bowiem postrzegać ją jako dziewczęcą, subtelną, kruchą i nadwrażliwą, wycofującą się w głąb siebie przy najmniejszych niepowodzeniach, a jednocześnie próbującą stwarzać na zewnątrz pozory osoby silnej, eksplodującej radością życia i zadowolonej z siebie. I oto dowiadujemy się, że w oczach znajomych Teda „uchodziła za pannę dość natrętną i krzykliwą. (...) Była zadufana w sobie, popędliwa, czasami arogancka i wiecznie w ruchu”[2], a gdy przypadkiem pozostawała przez chwilę cicha i skupiona, jej twarz przybierała „jakiś brzydki, prostacki wyraz, wzmocniony nieprzyjemnym grymasem zbyt mocno uszminkowanych na czerwono ust”[3]. Dziś, kiedy wiedza medyczna poszła daleko do przodu i przestała być dostępna tylko dla wtajemniczonych, nie trzeba być psychiatrą, by w tej dwoistości charakteru dopatrzyć się sygnałów zaburzonego funkcjonowania duszy. Ale „Ted, jak się wydaje, również sądził, że wszyscy pisarze są na swój sposób szaleńcami”[4] – i być może pociągało go właśnie to niezrównoważenie, ta skłonność do wyolbrzymionych, nieadekwatnych reakcji, ten wybujały seksualizm dziewczyny?
Ze starannie dobranych przez autorkę faktów i cytatów wyłania się drugie dno tego niezwykłego związku: z jednej strony – nie do końca rozpoznana i niesystematycznie leczona choroba psychiczna, z drugiej – „tylko” nie całkiem prawidłowa osobowość (co sugeruje chociażby wybitna abnegacja Hughesa, jego niechęć do jakiegokolwiek uporządkowania życia, lekka obsesja „astrologiczna”, poszukiwanie mocnych wrażeń). W jakiś sposób odziera to z romantyzmu historię żony umierającej z rozpaczy po opuszczeniu przez ukochanego – ale czy niepotrzebnie? Może właśnie powinniśmy przestać patrzeć na „jej męża” jako na bezdusznego potwora, który nasyciwszy się jedną kobietą, bez skrupułów uciekł do innej – a zacząć w nim widzieć zwykłego człowieka, dość silnego, by podjął wyzwanie związania się z tak nieprzeciętną indywidualnością i by czerpać z tego związku twórcze podniety, lecz na tyle słabego, by zwyczajnie nie mógł unieść ciężaru trudnego małżeństwa?...
Próba opowiedzenia tej dramatycznej historii poprzez analizę literackiej spuścizny obojga małżonków to przedsięwzięcie bardzo ambitne, i – przynajmniej z perspektywy laika, któremu dane było poznać tylko pewien wycinek twórczości jednego z nich i zaledwie jakieś mizerne fragmenty utworów drugiego – bardzo udane. I warto się z nią zapoznać, nawet jeśli nie jesteśmy przekonani co do słuszności koncepcji nieobarczania Hughesa wyłączną winą za śmierć Sylvii i drugiej związanej z nim kobiety. Możemy go nie usprawiedliwiać – ale powinniśmy próbować zrozumieć.
---
[1] Sylvia Plath, „Szklany klosz”, przeł. Mira Michałowska, wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1989.
[2] Diane Middlebrook – „Jej mąż. Ted Hughes i Sylvia Plath”, przeł. Paweł Łopatka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006, s. 29.
[3] Tamże, s. 32.
[4] Tamże, s. 164.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.