Dodany: 14.11.2006 20:10|Autor: Agis
Bardzo subiektywnie
Leży przede mną pięknie wydana relacja z wyprawy dookoła świata. Wyprawy o tyle nietypowej, że jej uczestnicy - Kinga i Chopin, poruszali się prawie wyłącznie autostopem, nawet jeśli korzystali z dróg wodnych. Relacja jest poparta ciekawymi zdjęciami z miejsc zapierających dech w piersiach. Pozostaje mi tylko żałować, że wersja papierowa jest uboższa od wirtualnej (wszystkie materiały z tej podróży są bowiem dostępne na stronie www), bo jednak wersja elektroniczna jest dla mnie trudniejsza do przyswojenia i... nie tak atrakcyjna.
Z książki tej nie dowiemy się może tak wiele, jak z reportaży Kapuścińskiego, jej bohaterowie nie zaskoczą nas ani wybitną wiedzą o odwiedzanych krajach, ani wnikliwością uwag o innej kulturze, ani ilością anegdot o "innostrańcach". Jej walorem jest jednak coś innego. Oto dwójka młodych ludzi (niebogatych, dodajmy) postanawia zrealizować swoje pragnienie i nie oglądając się na zwyczajowe potrzeby stabilizacji, mozolnego dorabiania się, konstruowania kariery zawodowej czy wyścig szczurów, idzie swoją drogą, realizując wytyczone przez siebie samych cele.
Tak jak sugeruje tytuł książki, Kinga i Chopin nie mieli konkretnych zamierzeń co do trasy podróży. Często zdawali się na przypadek, dopasowując się do miejsc docelowych kierowców, gościnności napotkanych ludzi, rad tubylców. W pamiętniku Kingi są elementy myślenia magicznego: jeśli nie odczuwa się przed czymś lęku, nie może to się przydarzyć; jeśli podchodzi się do świata i ludzi optymistycznie i pogodnie, to świat taki właśnie będzie się stawał dla nas. I nie mogę odmówić jej słuszności, gdyż nie wiem, jak inaczej wytłumaczyć fart towarzyszący im w podróży, która niejednokrotnie przyzwoitemu obywatelowi postawiłaby włosy na głowie. Jak to tak? Jechać nie znając języka? Nie mając zasobów finansowych i zarezerwowanego pokoju - z łazienką i bieżącą wodą, rzecz jasna? Nigdy! A dla Kingi i Chopina nie stanowi to problemu i z każdym dniem udowadniają, że na świecie jest całe mnóstwo dobrych ludzi, którzy podwiozą, ugoszczą, nakarmią i zaoferują nocleg.
Przez ten czas, który spędziłam z Kingą, przez te kilka godzin, podczas których śledziłam pięcioletni okres jej życia, zdążyłam ją bardzo polubić i zamarzyć (niestety, zupełnie nierealnie) o poznaniu tej pełnej pasji i energii dziewczyny. Jawi mi się ona jako człowiek-drogowskaz, który swoim istnieniem inspiruje ludzi do działania i wytycza jego kierunki. I mimo jej śmierci, jej dzieło nie jest skończone. Na stronie, na której podróżująca już samotnie Kinga spisywała swoje afrykańskie poczynania, teraz pisze jej mama. Pracuje nad kontynuacją zamierzeń Kingi, nad założeniem fundacji mającej na celu poprawę losu afrykańskich dzieci.
A czym może być ta książka? A raczej, sądząc po wpisach na stronie www, czym jest? Przede wszystkim solidnym kopniakiem energetycznym z podwójną kofeiną dla niespełnionych marzeń i planów. Nie tylko tych zakrojonych na ogromną skalę, ale też tych malutkich, które od dawna kurzą się w magazynach umysłów z adnotacją: "to się nie może udać".
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.