Dodany: 11.11.2006 10:41|Autor: 00761
Wydobyć z cienia...
Są książki, które tkwią w nas całe lata – klimatem, jakimś zapadłym w serce zdaniem, mglistym wspomnieniem, które jednak nie pozwala zapomnieć. Taką książką jest dla mnie powieść Haliny Rozwadowskiej „Cienia dla Leokadii”.
Czytałam ją dawno, co najmniej 20 lat temu. Pozostało we mnie jedno zdanie, namiętny krzyk „Cienia dla Leokadii!!!”, który powrócił po latach, przywołany – nie wiem - snem, jakimś filmem, aluzją? Wtedy zaczęłam szukać. Okazało się to tak trudne! Kolejne biblioteki, z których książkę wycofano z powodu „stopnia zużycia”, antykwariaty, gdzie nikt o niej nie słyszał. Wreszcie kontakt z kimś, kto tak samo bezowocnie tropił tę pozycję, temat w BNetce, pierwsze posty, maile....
Na temat jej poszukiwań mogłabym napisać wiele stron. O nadziejach krótkich jak mgnienie błyskawicy, o pewności – z perspektywy czasu – niepewnej, wreszcie o dniu, gdy niosłam z poczty przesyłkę jak cenny talizman i w końcu z drżeniem rąk otwierałam kopertę... i o tym, że musiałam odłożyć lekturę, bo życie ma swoje niezbywalne prawa i sięgnęłam po nią dopiero wtedy, gdy w domu zapanowała kompletna cisza, a zegar smętnie wskazywał 23.30. I o tym, że po przeczytaniu – na bezdechu prawie – 90 stron musiałam ją odłożyć, bo - jak mawiała Scarlett - „Jutro też jest dzień”. Dzień pracy, niestety.
O dalszej lekturze, której nie przerwałam już ani na chwilę, i wzruszeniach, których mi dostarczyła...
Akcja „Cienia dla Leokadii” rozpoczyna się w Warszawie w 1929 roku, gdy tytułowa bohaterka jest siedmioletnim dzieckiem. Sierota pozostawiona przez opiekunów sama sobie, wyobcowana i zakompleksiona, najlepiej czuje się pod starym fortepianem, gdzie jest jej królestwo i skarby: kaleka lalka, parę klocków, pudełek i innych rupieci. Dziewczynka jest napiętnowana nie tylko sieroctwem, jej płomiennie rude włosy są przyczyną szyderstw, które wrażliwe dziecko przyprawiają o katusze. Gdy w wieku dwóch lat okazało się, że Leokadia jest uczulona na słońce, pozostały jej „[...] ciemne wąwozy miasta, ponure zatęchłe podwórze i mroczne mieszkanie”[1]. Taką zaszczutą, nieszczęśliwą istotę znajduje pewnego ranka jej wuj i ojciec chrzestny, Roman, który podejmuje decyzję o zabraniu jej natychmiast do swojego majątku ziemskiego, Piotrowic, i uznaniu za córkę. Nim wyjadą, nadaje jej nowe „imię”: Kraska.
Przemiana brzydkiego kaczątka w pięknego łabędzia następuje szybko, dokonuje się dzięki miłości, którą darzy ją Roman. Właśnie przybrany ojciec uczy ją strzelania i konserwacji broni, które to umiejętności przydadzą się jej wkrótce – nadciąga bowiem wojna.
Książka zaczyna się jak łzawe powieścidło dla dorastających panienek. Jednak taki jest tylko początek. Wojna burzy stabilny świat Piotrowic i bohaterka powróci do Warszawy, gdzie wkrótce pojawi się reszta mieszkańców skonfiskowanego przez Niemców majątku. Rozwadowska ukazuje tragizm okupacji przez pryzmat rodziny nienawykłej do walki o byt. Realia stają się tym bardziej dotkliwe, że Roman zostanie zaaresztowany. Paradoksalnie, ta właśnie sytuacja otwiera Leokadii drogę do konspiracji, o której od dawna marzy. Jednak przypisana rola instruktorki budzi jej mieszane uczucia:
„Też! Poważne zadanie! Zamiast walki uczenie chłopaków obchodzenia się z bronią. Akurat, zechcą jej słuchać, będą się tylko wyśmiewać, złościła się Leokadia, zjawiając się nazajutrz w warsztacie na Okopowej. Trudno, rozkaz to rozkaz, wykona go jak najlepiej, postanowiła na ostatku rozsądnie [...]”[2].
Działalność w podziemiu sprawia, że bohaterka znajduje swe miejsce, wyzwala się z dusznej atmosfery na Natolińskiej i kipi energią. Chce walczyć. Niestety, życie po raz kolejny narzuci jej własny scenariusz. W innym czasie i miejscu, dzięki odwadze i determinacji, do walki jednak wróci.
Wojna nie oszczędzi dziewczynie najgorszych tragedii. Nauczy ją okrucieństwa, ryzykanctwa, stawiania wszystkiego na jedną kartę. Rozmowa z towarzyszem broni w oddziale partyzanckim uświadamia jej, że walkę postrzega w kategoriach osobistej zemsty, nie jako środek - drogę do wolności. Czy to się zmieni? Czy uda jej się zapomnieć o doznanych krzywdach? Czy to prawda, że jest wewnętrznie pusta? Samotna droga do oddziału, który musi zawiadomić o zorganizowanej przez Niemców obławie, mimo fizycznej słabości, głodu, pragnienia, palącego słońca, odkrywa jej urodę świata, której tak długo nie dostrzegała:
„Leokadia ruszyła naprzód tak dalece oczarowana otaczającym widokiem, że zapomniała o swoim zmęczeniu i o celu wyprawy. Z wysokości urwiska, w rozległej panoramie, horyzont zapierał oddech i zdawał się nie mieć końca. Wysokogórskie pasmo, ciągnące się z lewa, zdawało się bliskie jak ręką sięgnąć. Góry pławiły się w słońcu. Leokadia dała się porwać tej grze kolorów i słońca, dała się unieść czarom i zatonąć w podziwie dla ich urody. Świat, jakby na nowo odkryty, pociągał urzekająco i nieodparcie. Uświadomiła sobie nagle, że przecież wcale go nie poznała. Ale kiedyś wojna się skończy i wtedy go pozna. Nie tak po drodze, przypadkiem, pozna go kiedyś do głębi”[3].
Czy uda się jej ocalić przyjaciół z oddziału? Czy nadzieja poznania świata spełni się? Na te pytania ci, którzy podejmą się próby „wydobycia Leokadii z cienia”, odpowiedzą sobie sami.
Czytanie po tylu latach to ponowne odkrywanie książki i odkrywanie siebie. Nie oczekujcie ode mnie, że będę zupełnie obiektywna, bo lektury dzieciństwa i młodości funkcjonują już w nas trochę na prawach mitu, jak sam miniony czas.
Pierwsza część powieści, „Piotrowice”, jest na tle dwu pozostałych: „Warszawa” i „Las”, nieco przesłodzona, ale tym dosadniej jawią się ukazywane później okropności wojny. Sama tytułowa bohaterka dokonuje, mimo kruchości fizycznej, tak heroicznych czynów, że balansuje to na granicy prawdopodobieństwa. Sposób kreowania ludzi z konspiracji jest jednoznaczny – bohaterowie są kryształowi, ich patriotyzm nieskazitelny, intencje czyste. Pełni poświęcenia, altruizmu, solidarni, bez wahania spełniają wewnętrzny nakaz:
„A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec!”[4].
Książka arcydziełem nie jest, ale cechuje ją sprawna, dynamiczna narracja, wyraziste i barwne portrety bohaterów. Huśtawka losów Leokadii, brawurowe akcje, które podejmuje samodzielnie bądź z oddziałem, budzą silne emocje i zapadają w pamięć, co stanowi niewątpliwy atut powieści. Szkoda, że wydano ją tylko raz, tym bardziej że klimatem przypomina „Kamienie na szaniec” Aleksandra Kamińskiego, które wciąż mają u (nie tylko młodych) czytelników wysokie notowania. Zatem – wystawionej powieści „Cienia dla Leokadii” piątki nie zmienię na pewno!
-----
[1] Halina Rozwadowska, „Cienia dla Leokadii”, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, 1968, s. 11.
[2] Tamże, s. 122.
[3] Tamże, s. 282.
[4] Juliusz Słowacki, „Testament mój”, [w:] „Wiersze i poematy”, PIW, 1981, s. 44.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.