Dodany: 04.11.2006 11:28|Autor: norge
Interesująco irytująca
Sięgnęłam po tę książkę skuszona wysokimi ocenami w BiblioNETce oraz audycją radiową, gdzie sporo na jej temat mówiono. Nie żałuję czasu spędzonego na lekturze, bo bez problemu dobrnęłam do końca i myślę, że dobrze ją zapamiętam. Jednakże wszelkie zachwyty w stylu, że to arcydzieło liryzmu, uwspółcześniona wersja »Romea i Julii«, w dodatku napisana z ogromną inwencją narracyjną i językową – wydają mi się olbrzymią przesadą.
Książkę przeczytałam z pewnym zainteresowaniem, gdyż:
1. Dotyka spraw historii i kultury kraju prawie zupełnie mi nieznanego, a to zawsze przyciąga mnie jak magnes. Zafascynował mnie sposób myślenia, odczuwania, postępowania anglofilskich Hindusów, tak totalnie różny od wszystkiego, z czym się do tej pory zetknęłam. Kasty, grupy »nietykalnych«, tysiące niepisanych reguł, ogrom wierzeń i przesądów – wszystko to może przyprawić o zawrót głowy.
2. Autorka z wielkim pisarskim kunsztem opisała niewyobrażalną krzywdę, ktorej doznała dwójka bliźniaków: Rahel i Estha. Spowodowało ją zarówno przeznaczenie (Bóg Rzeczy Dużych) jak i bezduszność i bezmyślność ludzi (Bóg Rzeczy Małych). Ścisnęło mi się serce podczas sceny w szpitalu, kiedy to postawiono dzieciaki przed tak okrutnym wyborem.
3. Scena zbliżenia miłosnego między Ammu i Veluthą jest jedną z najpiękniejszych, jakie czytałam.
4. Lektura spowodowała, że zadałam sobie pytanie: Kto i kiedy ustanowił prawa, które mówią, kogo i jak należy kochać. I jak bardzo. Czy takie prawa w ogóle istnieją?
Nie polubiłam tej książki, ponieważ:
1. Irytowała mnie kunsztowna narracja autorki, a zastosowane metafory powodowały tylko zniecierpliwienie. Oto mały przykład: »Trawa była mokrozielona i wyglądała na zadowoloną z życia. Szczęśliwe glisty baraszkowały purpurowo w błotnistej brei. Zielone pokrzywy pochylały się, drzewa uginały«*. I tak niemal na każdej stronie. Określenie »odpowiednio dobrane twarzowe majtki«* Rahel, przewijające się przez połowę książki, przestało być śmieszne już po drugim powtórzeniu.
2. Posługiwanie się niby-językiem, którego używają dzieci i próba wczucia się w ich sposób myślenia brzmiały mi nutką fałszu. Nie przemówiło to do mnie.
3. Akcja wlokła się niemiłosiernie. To, że książka w zasadzie rozkręciła się dopiero na kilkunastu ostatnich stronicach, nie usatysfakcjonowało mnie. Było nawet pewnego rodzaju dysonansem. Jeśli można TAK pisać, to czemu nie od razu, nie od początku? Nie lubię takich nierówności w lekturze.
4. Liczne wierszyki, rymowanki, fragmenciki piosenek wydały mi się lekko bzdurne. Nie mam pojęcia, co miały wnieść do książki. Atmosferę dziecinności? Urozmaicenie?
---
* Arundhati Roy, "Bóg rzeczy małych", tłumaczył Tomasz Bieroń, wyd. Świat Książki, 2000.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.