Dodany: 29.10.2006 15:31|Autor: tomcio

Władca marionetek


James Clavell po raz kolejny przedstawia opowieść sprzed wielu lat i po raz kolejny mającą miejsce w Azji.

Angielski pilot John Blackthorne wraz z holenderską ekspedycją handlową przybywa w 1600 r. do wybrzeży Japonii. Tam początkowo zostaje pojmany, by następnie stać się samurajem i zaufanym doradcą miejscowego daimyo Toranagi.

Na przeszło tysiącu stron Clavell kreśli, od wiosny do jesieni, historię tego przełomowego dla dziejów Japonii roku. Na tle autentycznych zdarzeń przedstawia losy pojedynczych postaci - od Anglika pałającego zakazaną miłością do Mariko-san, poprzez kolejnych samurajów z Toranagą na czele, na Europejczykach w równej mierze wplątanych w skomplikowane intrygi skończywszy. Jak należy od tego akurat autora oczekiwać, realia historyczne są tu przedstawione bardzo wiernie. Z dialogów i przemyśleń postaci, które dla dziejów świata nic właściwie nie znaczą, dowiadujemy się o narodowych i religijnych konfliktach, geograficznych odkryciach i podbojach, politycznych spiskach. Historia świata z przełomu szesnastego i siedemnastego wieku opowiedziana z punktu widzenia szarego człowieka.

Dodatkowo życie tych szarych ludzi jest dla czytelnika pasjonujące. Zgodnie ze stylem Clavella, znanym nam już z jego wcześniejszego "Tai-Pana", narracja raz po raz przekazywana jest kolejnym postaciom. Przez parę stron widzimy świat oczami Blackthorne'a, poznajemy jego wspomnienia, przeżycia, plany, by po chwili przenieść się do głowy Kisagi Yabu czy ojca Alvity. Kontynuując porównania z wcześniejszą powieścią Jamesa Clavella, bohaterów "Shoguna" zdecydowanie łatwiej było mi polubić. W "Tai-Panie" większość była bezinteresownie okrutna, niekierująca się widocznymi normami moralnymi, albo, w najlepszym razie, nieżyciowa i naiwna. Tu, oczywiście, nie czytamy jedynie o kryształowych herosach. Każda z postaci niemal ma na sumieniu większe lub mniejsze podłości. Każda jest z kimś w konflikcie, ma swojego wroga, z którym bynajmniej nie zawsze postępuje szlachetnie i uczciwie. Ale - czego w "Tai-Panie" zabrakło - tu zachowania bohaterów są nam tłumaczone. Ponieważ bezwzględne prawa samurajskie są kompletnie niezrozumiałe dla angielskiego pilota, objaśnia mu je cierpliwie Mariko, ale żadne zło nie jest łatwo usprawiedliwiane. Nikt tu nie ma monopolu na prawdę. Sympatię możemy poczuć do każdego - nieważne, czy jest katolikiem, protestantem czy buddystą, Japończykiem czy Europejczykiem.

Dzięki tej wędrówce narracji od postaci do postaci, jak też dzięki imponującej objętości książki, na końcu tej historii o każdej postaci wiemy właściwie wszystko. Znamy jej pozycję w obecnym świecie, wiemy, w jakich relacjach pozostaje z innymi bohaterami, możemy się domyślać, jakie plany snuje na najbliższą przyszłość. Powieść przedstawia jednak tych bohaterów jedynie w pewnym punkcie ich życia. Nie wszystkie wątki zostaną zakończone, dalszych losów niektórych bohaterów należy się domyślać. Ale dzięki tak dogłębnemu poznawaniu losów każdej, choćby mało znaczącej dla dalszej akcji, postaci "Shogun" wciąga w sposób niewiarygodny. Prawdą jest, jak obiecuje rekomendacja z okładki, że to maraton, ale najszybszy w życiu czytelnika. Co więcej, nie sposób się nie zżyć z bohaterami, których historie mieliśmy okazję tak dokładnie śledzić. Dzięki temu te tysiąc stron nie nuży ani przez chwilę, a w trakcie ich czytania czytelnik niejeden raz ma okazję głęboko się wzruszyć.

Dalsza część recenzji zepsuje niespodziankę każdemu, kto "Shoguna" ma jeszcze przed sobą. Ci, co już go przeczytali, nie mają się czego obawiać. Kto chce w spokoju samemu przeżywać wszystkie zwroty w powieści, niech poprzestanie na zapewnieniu, że powieść ta jest wyśmienita.

Teoretycznie głównym bohaterem tej historii jest John Blackthorne. Anglik, który, przybywszy do Japonii, musi poznawać i przystosowywać się do zupełnie nieznanych zwyczajów, prowadzić życie bardzo odmienne od dotychczasowego, to wdzięczny temat dla powieści. I tak rzeczywiście jest. Należy jednak zauważyć, że nie obserwujemy tu typowej, żmudnej przemiany bohatera. Faktycznie można stwierdzić, że Blackthorne zaczął żyć nowym życiem. Ale nie wyparł się całkowicie swojego pochodzenia, nie zrezygnował ze swoich zwyczajów. Choć w wielu aspektach sprawia wrażenie prawdziwego samuraja, gdzieś w głębi siebie zachował duszę Europejczyka, protestanta. To, że wiele wynikających z tego sprzeczności w jakiś sposób godzi się ze sobą w tym człowieku, czyni tę postać niezwykle ważną.

Dodatkowo ta postać jest uwikłana w tragiczną miłość, a to literatura kocha od wieków. Początkowo historia romansu Anjin-sana i Mariko zapowiada się na typowy trójkąt namiętności i zdrady. Ale wkrótce wynika z tego coś więcej. Zaskakująca śmierć Mariko wstrząsa, ale najbardziej wzruszające są sceny, które przychodzą później. Pogrzeb kochanki, na którym Blackthorne wypowiada łacińskie błogosławieństwo, wspomnienia, jakie Anglik snuje po śmierci Mariko, robią duże wrażenie. Kiedy czytelnik dowiaduje się, że Mariko faktycznie była już rozwiedziona z Buntaro-sanem, kiedy poznajemy jej wierność i poczucie honoru, trudno powstrzymać łzy. To już nie sztampowy romans, to miłość podana z wielkim smakiem.

Dlaczego Anjin-san jest głównym bohaterem tylko teoretycznie? Bo to Toranaga jest najważniejszą postacią powieści. To on jest tytułowym Shogunem, choć oficjalnie dowiadujemy się o tym z ostatniej strony. To jego precyzyjnie pomyślany i przeprowadzony plan obserwujemy przez niemal całą tę historię. Choć wielokrotnie zdaje się, że to już koniec tego wodza, że wielki daimyo poniósł ostateczną klęskę, to znów po chwili wychodzi na jaw, że wszystko było tak naprawdę jego zamierzeniem. Trzeba przyznać, że strateg to bezwzględny, który nie czuje skrupułów przed posłaniem na śmierć bliskiej mu Mariko. Toranaga nie ma przyjaciół. Blackthorne'a ocala, jak sam przyznaje, dla zabawy. Życie traktuje jak partię szachów, ludzi jak pionki, jak sokoły, które napuszcza na siebie nawzajem, by otworzyły mu drogę do władzy. To on od początku stoi za wszystkim. Władca marionetek, który bezustannie pociąga za sznurki, widząc efekty swoich działań na długo przed innymi. Postać imponująca, nie sposób nie podziwiać jej przebiegłości. Na szczęście nie jest to człowiek bezduszny, o czym świadczy choćby jego końcowy monolog. Tam Toranaga okazuje otwarcie swoje uczucia, czyniąc siebie jeszcze nam bliższym. Odkrywa też wtedy wszystkie karty. Nie tylko ujawnia do końca swój plan, ale także opowiada, co stanie się potem. To mistrzowskie zagranie Clavella, że Toranaga w swej końcowej mowie przedstawia nam epilog powieści - mówi, co stanie się po finale, mimo że ów finał wciąż jeszcze przed nami. Nawiasem mówiąc, bezmyślnie postąpiło tu wydawnictwo Iskry, umieszczając na okładce opis zakończenia powieści. Może to tylko pozbawić niejednego czytelnika emocji lektury. Choć książka kończy się dwoma krótkimi akapitami, które opisują bitwę wygraną przez Toranagę oraz marny los Ishido, my już wiemy, co będzie dalej. Wiemy, bo wszystko to przewidział już wcześniej shogun. Genialny generał, który nie przegrał żadnej bitwy. Nie przegrał i tej. Czy można było w to wątpić?

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 20348
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: --- 30.10.2006 00:26 napisał(a):
Odpowiedź na: James Clavell po raz kole... | tomcio
komentarz usunięty
Użytkownik: tomcio 30.10.2006 13:19 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Nie, aż tak w książce nie jest. Jak mówię, Tai-Pan był pod tym względam miejscami przerysowany, raził. Shogun nie przekracza takich granic. Choć trzeba przyznać, że w paru miejscach znacząco się do nich zbliża.
Użytkownik: Gandam 11.09.2008 16:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie, aż tak w książce nie... | tomcio
Wielką siłą tej powieści są postacie, całość jest tym trudniejsza iż wiele z nich to postacie historyczne. Tu trzeba chylić czoła przed sposobem w jaki Clawell przedstawił daimo Toranagę. Ten człowiek zmienił Japonię i określił dalszą politykę państwa na następne dwa stulecia. Podobał mi sie sposób w jaki umotywowano decyzje Toranagi, bez wątpienia człowiek o takim formacie zdawał sobie sprawę w jak newralgicznym momencie historii się znalazł. Wszystko to uświadamia mu kontakt z Blackthornem, niestety nikt nie ma bezwzglednego daru przewidywania i w konsekwencji historia Japonii potoczyła się tak a nie inaczej.
Użytkownik: Lancan 19.01.2009 17:12 napisał(a):
Odpowiedź na: James Clavell po raz kole... | tomcio
Książka wyjątkowa, wspaniale napisana. Nie sposób przejść koło niej obojętnie. Prawdziwe mistrzostwo. Polecam!
Recenzje przeczytałem z duża przyjemnością.
Pozdrawiam.
Użytkownik: BardMirMił 17.12.2013 16:30 napisał(a):
Odpowiedź na: James Clavell po raz kole... | tomcio
Wow :) Niezła recenzja. Co do książki to wydaje mi się, że sam fakt tego, że opisuje w jakimś stopniu Japonię już czyni ją ciekawą. Z doświadczenia wiem, że ten kraj tyle w sobie ma, że kilka tomów by nie starczyło ;)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: