Dodany: 25.10.2006 15:44|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Odkrywanie... samotności człowieka sukcesu


Amerykę odkrywałam już wiele razy, poczynając od dziecięcej fascynacji tamtejszą dziką przyrodą, tak przepięknie opisywaną przez Curwooda, poprzez dziesiątki kolejnych pejzaży literackich (pióra zarówno zasiedziałych autochtonów, jak i świeżych imigrantów), aż po reporterskie relacje i dzienniki podróży. Jednak uzyskany w ten sposób obraz nigdy nie jest pełny i skończony, cóż więc szkodzi wybrać się na nową wyprawę odkrywczą – zwłaszcza jeśli zachęca do niej atrakcyjna forma graficzna książki, stylizowana na zniszczony notatnik podróżny, z mnóstwem powklejanych zdjęć i starych map. Tym bardziej, jeśli przewodnikiem ma być obyty i elokwentny dziennikarz, który opisywaną ziemię zjeździł wszerz i wzdłuż.

Niestety, książka tylko częściowo spełnia pokładane w niej nadzieje. Mniej więcej ¾ objętości tekstu zajmują – trzeba przyznać, że wyczerpujące i atrakcyjnie podane – informacje z zakresu historii Stanów Zjednoczonych (od XVII-wiecznego osadnictwa po tragedię WTC), techniki (a w zasadzie głównie lotów kosmicznych) i wojskowości. Jeśli ktoś należy do pasjonatów tej tematyki, może się okazać, że niewiele nowego się dowie; jeśli zaś pociągają go raczej inne aspekty odkrywania Ameryki – jak choćby obserwowanie codziennego życia mieszkańców – może się poczuć całkiem zawiedziony.

Osobiste refleksje autora z odbywanych przezeń podróży i reminiscencje z wcześniejszych lat jego amerykańskiej odysei są o wiele skromniejsze. Ich myślą przewodnią, przynajmniej z początku, wydaje się głębokie przeświadczenie o wyższości Stanów nad resztą świata i prawdziwości teorii Amerykańskiego Marzenia („American Dream”), za czym idzie lekka dezaprobata, by nie powiedzieć: pogarda, dla wszystkich, którzy z tą tezą się nie zgadzają. A dokładnie – dla rodaków-emigrantów, którzy nie chcą się stać Amerykanami w każdym calu, i dla tych pozostałych w kraju, którzy nadal upierają się, że aby z kimś rozmawiać, trzeba mieć o czym, że nie wypada się chwalić własnymi sukcesami, że kandydata do pracy winno się oceniać według jego umiejętności profesjonalnych, a nie marki odzieży i kształtu nóg... Oczywiście, muszę mu przyznać trochę racji, gdy wytyka powszechnie znane polskie wady, jak cierpiętnictwo i polonocentryzm; ale, z drugiej strony, wcale nie uważam za przejaw wybujałego zbiorowego ego naszego narodu wymagania od Amerykanów, by ci wiedzieli, gdzie leży Polska (która, było nie było, wniosła jakiś wkład w ich historię), skoro każdy średnio wykształcony Polak wie, gdzie znajduje się np. RPA czy Nepal, z którymi, jako żywo, żadnych historycznych interakcji nie mieliśmy...

Kolejną nutą, która wyraźnie pobrzmiewa w odautorskich komentarzach, są ubolewania nad zmierzchem amerykańskiej kultury, wywołanym wedle Kolonki dwoma zjawiskami: napływem „kolorowej ludności”[1] i działalnością przedziwnej jakiejś grupy, zwanej przezeń „Kulturowymi Marksistami”[2]. W wynurzeniach tych rażą mnie drwiny z Azjatów i muzułmanów („skośnookie konkurentki (...) podkładają, także zresztą skośne, nóżki”[3]; „72 hurysy czekające w niebie za zwalczanie niewiernych”[4]); tego rodzaju wyrażenia mogą ewntualnie padać na spotkaniach towarzyskich, choć i tam nie zawsze bywają stosowne, ale już naprawdę nie powinny się znaleźć w oficjalnej publikacji, sygnowanej przez znanego dziennikarza. Przy tym rzuca się w oczy brak konsekwencji; rodakom bowiem zarzuca autor, że nadal tkwią w „średniowiecznym małomiasteczkowym pieprzniku (? - przyp. rec.), gdzie każdy Odmieniec budzi emocje i zlot gapiów”[5] i poucza ich, że swą dumę historyczną winni schować do kieszeni, równocześnie zaś w odniesieniu do USA najwyraźniej uważa za szkodliwy „napływ obcych kultur, stylów życia, wierzeń i religii. Podminowują one podstawy, które tworzą każdy naród: świadomość własnej historii”[6]. A zatem Ameryka – bo wielka i ważna – Odmieńców przyjmować nie powinna? A z czegoż to się wzięła amerykańska tradycja i amerykańska kultura, jeśli nie z konglomeratu tradycji i kultur niemal wszystkich krajów europejskich, z poważnym wkładem miejscowych Indian, Latynosów, ludów Orientu i Czarnego Lądu?

Teza natomiast, że upadek amerykańskiej kultury i kryzys rodziny jest efektem celowej akcji zaplanowanej przez „Kulturowych Marksistów”, którzy zainspirowali ruch hippisowski, wydaje się nieszkodliwa wprawdzie, ale za to zabawna, tym bardziej że autor wspiera ją jedynie wątlutkim cytatem z pism niejakiego Gramsciego („że najistotniejszą misją socjalizmu jest przejęcie kultury”[7]), którego nawet w krajach socjalistycznych jakoś nie darzono nabożeństwem - pamiętam, bo uczono mnie swego czasu przedmiotu o nazwie "filozofia marksistowska"... Bo przecież nie kto inny, jak tylko rozmaici marksiści i leniniści pieczołowicie dbali, by do krajów na wschód od berlińskiego muru nie dotarły zbyt głośne echa Woodstocku, by nie owionął ich powiew amerykańskiego luzu w obyczajowości i estetyce... Tu jednak zapuszczam się na tereny niebezpieczne, bo wiem, że teorię o powszechnym zagrożeniu ze strony „Czerwonego Kapturka”[8] podzielają nawet poważni politycy; spasujmy więc i przejdźmy do istotniejszych zarzutów pod adresem autora.

Otóż, moim zdaniem, dziennikarz tej klasy może sobie pozwolić na publiczne używanie wulgaryzmów wyłącznie w jednej sytuacji, mianowicie cytując wypowiedzi osób trzecich (choć i tak uważam, że grzeczniej byłoby je wykropkować...). Ale jeśli szpikuje nimi, naprawdę bez potrzeby, swoje własne relacje i opinie, to chyba coś jest nie tak. Bo jaką niby funkcję mają pełnić tego rodzaju słówka i wyrażonka (na dwóch stronach: „Super Dupa”, „super-duper”, 2 razy „k...a” i „pie...ymy gosposię sąsiadki”[9]) w dywagacjach na temat... kontaktów z cywilizacjami pozaziemskimi? Czy naprawdę czytelnik musi się dowiadywać, że koń, na grzbiecie którego Kolonko przebył kawałek swej podróży, „zaczął pier....ć jak skurczybyk. A raczej jak pier....l”[10], a jeśli już się dowiedział, czy podczas lektury następnych dwóch stron musi zobaczyć powyższy czasownik, odmieniany przez różne osoby, jeszcze cztery razy?! Jeżeli nawet za kulisami TV mawia się, że jakaś postać „leci ryjem”[11] (co, jeśli się dobrze zorientowałam, oznacza, że emitowany jest i jej głos, i konterfekt), a wypowiedź na gorąco, pod wpływem emocji, określa się jako: „mówić, co czują twoje jaja”[12], czy właściwe jest użycie takich wyrażeń w odniesieniu do dziennikarzy komentujących dramatyczne wydarzenie? Jakby tego było mało, w lirycznym monologu o miłości i tęsknocie mamy jeszcze do kompletu kolejne słówka: „jesteśmy ch....ymi muzykami”[13] i „ja tylko tak p....olę o północy”[14]. To naprawdę za wiele!

A ostateczny wydźwięk książki jest – tak czy inaczej – trochę zaskakujący. Bo oto okazuje się, że człowiek sukcesu, który zrealizował swoją wersję „American Dream” („Chciałem być milionerem w Ameryce”[15]), zapłacił za to ogromną cenę („W końcu zostałem sam z kamerą, najwierniejszą moją towarzyszką. (...) Myśl jak »poklask wielkich dłoni«: skręcić kołami w otchłań. Nikt nie zauważy. (...) Nie zadzwoni do domu. Bo jego tu nie ma. I mimo tylu ludzkich istnień pomiędzy, nigdy tu nie było”[16]). I choć za pomocą wzmianek o sercowych podbojach i wspomnianych wyżej mocnych słówek kreuje się na twardego „macho”, to tak naprawdę gdzieś w jego wnętrzu nadal tkwi nieśmiały chłopiec z ubogiego osiedla na przedmieściu, któremu zamarzył się lepszy świat... tylko ten chłopiec jest dziś o wiele bardziej samotny...

[1] Mariusz Max Kolonko: „Odkrywanie Ameryki”, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2006, s. 229.
[2] Tamże, s. 232 i nast.
[3] Tamże, s. 77.
[4] Tamże, s. 228.
[5} Tamże, s. 91.
[6] Tamże, s. 228.
[7] Tamże, s. 238.
[8] Janusz Korwin-Mikke, „Naprawić Polskę – no problem”, wyd. Fabryka Słów, Lublin 2004.
[9] M.M. Kolonko, op. cit., s. 153-154.
[10] Tamże, s. 175.
[11] Tamże, s. 207.
[12] Tamże, s. 209.
[13], [14] Tamże, s. 247.
[15] Tamże, s. 8.
[16] Tamże, s. 278.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 4658
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: 00761 27.10.2006 11:58 napisał(a):
Odpowiedź na: Amerykę odkrywałam już wi... | dot59Opiekun BiblioNETki
Świetna recenzja, Dot! Książki, uczciwie mówię, nie przeczytam nie tylko ze względu na wskazane przez Ciebie jej mankamenty. Od lat mam uczulenie na "Maxia", uważam go za pozera i bufona, a Ty jedynie potwierdziłaś moją dagnozę;)
Użytkownik: muad 07.06.2013 12:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Amerykę odkrywałam już wi... | dot59Opiekun BiblioNETki
Ja nie zgadzam się prawie z całością tej recenzji, w szczególności z oceną wpływu "kulturowych marksistów". Obecnie mamy 2013 rok i każdy widzi jak ogromny jest ten wpływ. Kolonko fajnie opisuje napór lobby "inżynierii społecznej", której celem jest budowa nowego, wspaniałego świata (polecam książkę Huxleya).

Autorka myli się do samotności autora, zobaczcie sobie jego kanał na youtube bijący rekordy, mający kilka razy więcej odsłon niż kanały TVP!!! Każdy dziennikarz chciałby być tak samotny. Choć w pewnym sensie jest samotny, bo mówi to co myśli, nazywa rzeczy po imieniu, czego mainstream, poprawny politycznie do granic śmieszności, nie może zdzierżyć.

Jego image także mi się nie podoba, ale może gdybym spędził tyle czasu w USA co on, to podchodziłbym to tego inaczej.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 07.06.2013 12:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja nie zgadzam się prawie... | muad
Hm... śmiem twierdzić, że popularność kanału na YouTube (czy jakiegokolwiek innego celebryckiego przedsięwzięcia) i subiektywne poczucie samotności to dwie całkiem inne rzeczy...
I szczerze mówiąc, jakoś nie widzę wpływu marksistów, ani kulturowych, ani jakichkolwiek innych, na cokolwiek. Również w 2013 roku.
Użytkownik: marza_mr 15.06.2013 14:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja nie zgadzam się prawie... | muad
Zgadzam się w 100 %. Image Kolonki też nie bardzo mi się podoba, ale uważam, że w wielu kwestiach ma rację. Przede wszystkim mówi szczerze, bez owijania w bawełnę, bez poprawności politycznej, która więcej szkody przynosi niż pożytku, co zdaje się zauważa coraz więcej osób.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: