Dodany: 15.09.2004 16:13|Autor: deyna
Piętro wyżej zaś, na facjatce...
Bezdomne, samotne, spragnione miłości dziecko, które w pierwszą noc na Zielonym Wzgórzu do snu kołysze gorzki płacz, zostało wprowadzone do literatury ponad wiek temu. I od tego czasu jest ikoną. Ruda, piegowata, chudziutka Ania łączy w sobie te wszystkie dobre cechy, które się w ludziach ceni, i te złe, które może wybaczyć każdy, nawet najbardziej surowa Maryla. Dziecko, którego ojczyzną stanie się maleńka wyspa u wybrzeży Kanady, pokazuje światu, że życie ma o wiele więcej barw i odcieni, niż się może komukolwiek wydawać. Dziewczynka, która kocha rzeczy małe równie mocno jak wielkie, a wszystko przeżywa tak, jakby było najistotniejsze na świecie.
Ania i książki o niej są - a przynajmniej mogą być - receptą na prawie wszystkie smutki świata. Z Aninym jutrem, zawsze nowym i wolnym od błędów, wyobraźnią, która potrafi płatać figle i czynić cuda, oraz niesamowitą zdolnością egzaltowanego patrzenia spoza pudełka, tak, by raczej istniały końce smutnych początków niż początki smutnych końców.
Czytałam "Anię z Zielonego Wzgórza" niezliczoną ilość razy. Najpierw, by przekonać się, czy miała rację moja babcia twierdząc, ze inaczej ją zrozumiem mając lat 8, inaczej 13, a jeszcze inaczej - 18. A potem, by znowu spojrzeć na świat wielkimi zielonymi oczami i uwierzyć w jutro. Uprzeć się, zauroczyć, utwierdzić w przekonaniu, że prawdziwa przyjaźń nie potrzebuje komentarzy i dopisków. Czytam ją nadal. Teraz częściej rozdziałami, które na dobrą sprawę znam na pamięć, fragmentami potrzebnymi do odświeżenia tej czy innej perspektywy.
Tak, kocham tę książkę. Nie przyjmuję do wiadomości żadnej negatywnej opinii na jej temat. Wiem, że tak długo, jak długo potrafię ją kochać mimo wszystko, zawsze będę mogła odnaleźć w samej sobie tę ośmiolatkę, której nie przeraził rozmiar lektury. Na całe szczęście.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.