Kiedy marzenia zabijają...
Mój egzemplarz "Portretu Doriana Graya" rozleciał się od wielokrotnego czytania, musiałem mu zamówić wizytę u introligatora. Przeczytałem tę książkę niemal przypadkiem - nie było nic innego pod ręką. Niemniej Wilde stał się dla mnie jednym z tych Mistrzów Literatury, których książki kupuję nawet za niebotyczne ceny, wiedząc, że i tak spełnią moje oczekiwania.
Wilde oddał w tym dziele więcej siebie, niż pewnie zamierzał. Główni bohaterowie to w istocie sam Autor w trzech wydaniach - taki, jakim chciałby się stać (Dorian Gray), taki, jakim widzą go inni (lord Henryk Wotton) i taki, jakim jest naprawdę (Bazyli Hallward) - to wyjaśnienie możemy przeczytać w jednym z listów.
Właściwie najpierw na uwagę zasługują mistrzowskie portrety postaci - głównie dekadentów. Zawsze się zastanawiałem, jak to jest, że on tchnął we wszystkie swoje postaci tyle życia i autentyczności? Każda z nich powinna podlegać osobnemu omówieniu.
Choćby Henryk Wotton - w którego usta Autor wkłada mnóstwo własnych poglądów. Opinie lorda mogą śmieszyć cynizmem, ale gdyby się w nie wczytać, przerażają swoją prawdziwością. Zawsze podczas lektury zadaję sobie pytanie: czy chciałbym mieć takiego przyjaciela jak Henryk? Można chyba zaryzykować stwierdzenie, że jego postać fascynuje bardziej niż tytułowy bohater. Kim on jest? Stuprocentowym hedonistą, człowiekiem będącym ponad życiem, w którym się znajdował, patrzącym na nie z pełnym pobłażania i pogardy dystansem. Jednak stał się kimś jeszcze - myślę, że można go określić mianem archonta. To on wprowadził Doriana w realia prawdziwego życia, pozbawiając go młodzieńczych złudzeń. Podsumowując - to osoba niejednoznaczna, niby negatywna, ale posiadająca znajomość tych prawd, których my nie chcielibyśmy znać.
Jednak, mimo wszystko, to Bazyli Hallward miał większy wpływ na Doriana, choć ten praktycznie na samym początku powieści jakby wyślizguje mu się z rąk na rzecz lorda Henryka. To on jest autorem tytułowego portretu. Tworzy go urzeczony pięknem i czystością swego kochanka. Czy to aby na pewno jednak postać do końca pozytywna? Wydaje mi się, że gdyby jego muza (jeśli tak mogę określić Doriana) postarzała się, straciła na urodzie, mógłby się od niej odsunąć. Bazyli jest dobry i wrażliwy, ale przeważa w nim esteta.
Gdyby cała historia potoczyła się inaczej, Dorian zapewne znikłby z jego życia wraz z pierwszym defektem. Może uważacie, że jestem zbyt surowy dla młodego malarza, jednak sam Dorian o tym mówi:
"Mniej dla ciebie znaczę niż twój Hermes ze słoniowej kości lub srebrny Faun. Ich będziesz kochać zawsze. A jak długo mnie? Dopóty, dopóki pierwsze zmarszczki nie zeszpecą mi twarzy"(1).
No i wreszcie sam Dorian... kto to? Poznajemy go - to bardzo ważne - jako nieskalanego... To właśnie jego niewinność rzuca się w oczy przede wszystkim. Wilde wyraźnie daje to do zrozumienia:
"Gdy weszli, zobaczyli Doriana Graya. Siedział przy fortepianie, odwrócony do nich plecami, i przewracał kartki Szumanowskiego zbioru »Sceny leśne«.
- Bazyli, musisz mi je pożyczyć! - zawołał. - Chcę się ich nauczyć. Są prześliczne.
- To zależy od tego, jak dziś będziesz pozował, Dorianie.
- Ach, dość już mam pozowania i wcale nie chcę mieć własnego portretu naturalnej wielkości - odparł Dorian Gray jak nadąsany dzieciak, obracając się na kręconym taborecie stojącym przed fortepianem"(2).
Tak naprawdę obaj - lord Henryk i Bazyli - zabili w nim tę niewinność, choć trudno dociec, kto bardziej zawinił. Dorian w przypływie chwilowego impulsu, a może i przerażenia, sprzedaje duszę za wieczną młodość. Cena jest niezbyt wygórowana: jego grzechy odbiją się na płótnie.
Najwyższy to kunszt tak pogrywać z Czytelnikiem, aby wzbudzić jego sympatię dla bohatera, poniekąd oszukując go w ten sposób. Dorian - uosobienie subtelnego piękna, nieskalania, staje się potworem - a jego uroda przy tym - przynajmniej dla Czytelnika - przestaje mieć znaczenie.
Warto również poświęcić parę słów postaciom epizodycznym. Sybil Vane, urodziwa aktorka podrzędnego teatru, zakochuje się bez pamięci w tytułowym bohaterze. Wydaje mi się, że Wilde stworzył ją specjalnie jako przeciwwagę dla cynicznego lorda Henryka. Sybil jest uosobieniem Małgorzaty Goethego - czyli dobra.
Pani Vane to osobne mistrzostwo Wilde'owskiego pióra. W tych kilku zdaniach Autor potrafił zbudować przekonujący portret podstarzałej aktorki, której teatralizacja życia tak weszła w krew, że nie odróżniała go już od prawdziwej rzeczywistości - widać to w jej gestach.
Jeszcze Allan Campbell - jedna z ofiar Doriana Graya, człowiek wyniszczony, w zasadzie na granicy paranoi. Jeden dialog oddaje istotę jego osoby. Jeden jęk - potrafi odtworzyć całą desperację młodego naukowca.
Wykonanie również świadczy o mistrzostwie Lorda Paradoksa. Nie wiem, kiedy historia ludzkich namiętności, pełna błyskotliwych myśli, otoczona estetyczną aurą, zmieniła się w mrożący krew w żyłach thriller? Śmierć jednego z bohaterów, szantaż, mroki rezydencji Doriana Graya - wszystkie sceny wyryły się głęboko w mojej pamięci. Poza tym podczas lektury czułem, jakbym oglądał świetnie zrobiony film - za sprawą szczegółów, atmosfery, a przede wszystkim niesamowitych dialogów.
Można się doszukiwać przesłania w tej książce - jest absolutnie wielopłaszczyznowa. Od wolności sztuki do opłakanych skutków spełniania największych marzeń. Osobiście czytałem "Portret" z rosnącym przerażeniem - nie tylko prawdziwością sądów lorda Wottona, nie tylko tym, ile zła może być w człowieku tak z pozoru czystym, jak Dorian Gray, ale również zeszpeconym obrazem duszy. Gdyby to nas w ten sposób sportretowano? Jak karykaturalni bylibyśmy dzisiaj? Ilu ludzi skrzywdzilibyśmy? I - kogo byśmy zobaczyli? - siebie, czy zupełnie kogoś innego?
Zawarł też w swym dziele Wilde hołd dla młodości, a również męskiego piękna. Spotkałem się kiedyś z opiniami, że może szkoda, iż Wilde zawoalował istotę stosunków łączących trójkę dekadentów za płaszczem subtelnych aluzji - a nie jak w "Telenym" (domniemane autorstwo), gdzie ukazany jest prawdziwy wulkan namiętności (i nie chodzi mi tu wcale o sceny erotyczne).
Obok tej książki nie można przejść obojętnie. Najlepiej obrazuje ona geniusz Wielkiego Wilde'a. Bohaterowie zaś weszli na trwałe do literatury, doczekali się nawet wspomnienia w piosenkach. A tak à propos: szkoda, że żadna z ekranizacji tego wspaniałego dzieła nie była wyświetlana w Polsce.
Po prostu polecam.
---
(1) Oskar Wilde, "Portret Doriana Graya", tłum. Maria Feldmanowa, Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2005, str. 24.
(2) Tamże, str. 15.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.