Nielekko, czyli nie sugeruj się tytułem
Jak z boku mogła wyglądać historia tej książki?
Pewnego rozsłonecznionego dnia Künstler wchodzi do przeogromnej pekińskiej biblioteki, gdzie umieszczono setki tysięcy ksiąg i zwojów traktujących o pradawnych chińskich bóstwach. Wyciąga z torby duży notes w kratkę i długopis. Odnajduje wśród półek pierwszą księgę i zaczyna czytać kolumny czarnych znaczków, odwraca poszczególne karty... Spisuje pieczołowicie podania, komentarze. Następnie wyjmuje inny zwój starego chińskiego wynalazku i porównuje opisaną tu wersję z tą, którą czytał uprzednio.
Tak dzieje się przez wiele dni, tygodni, aż do pięknego momentu, kiedy to wszystkie materiały są zebrane. Wówczas skrupulatnie dzieli je tematycznie na kilka kategorii - to rozdziały przyszłej książki. Do każdego rozdziału trzeba teraz włożyć odpowiednie notatki, ze stosowną adnotacją, co z którego dzieła pochodzi. Praca zakończona! Idzie do wydawcy, wydawca załatwia łamanie, okładkę i kilka zdjęć dobrego fotografa. Książka - ilustrowany stos zapisków - trafia do biblioteki.
Po kilku dniach przychodzi nastolatka, którą ostatnio zafascynowała Azja. Dziewczyna ta czytała już coś niecoś z mitów greckich (Parandowski, Kamieńska) i myśli w swej naiwności, że chińskie "bajki" mogą być równie ciekawe. Wypożycza. I otwiera książkę już w autobusie, bo po co marnować czas. Zaczyna czytać. Co widzi?
Pierwszy rozdział: "Stworzenie świata". Wedle księgi dokumentów (Shuujing) świat zapoczątkował Hundun, czyli Chaos. Wygląd jego był taki a taki. Ale "Księga gór i mórz" (Shingjing) zaprzecza temu poglądowi i podaje inny rysopis Hunduna. Z kolei traktat "Zhuangzi", który autor pozwala sobie uznać za najbardziej wiarygodny (jak, swoją drogą, można mówić o wiarygodności w mitologii?), dodaje do tego historię o dwóch bóstwach, z którymi Hundun miał występować w triadzie…*
Dziewczyna zamyka książkę, zamyka oczy, a w głowie czuje jakiś dziwny zamęt. Natłok podań i informacji, ilość chińskich, niezapamiętywalnych nazw ksiąg, wszystko to pomieszało się jej i pozostało wrażenie ogólnego hunduna.
A w dodatku im dalej, tym trudniej, nie łatwiej.
Samych mitów w tym tekście jest stosunkowo niewiele. Jeżeli ktoś nastawia się tylko na nie, to ilość dodatków (porównań różnych podań, dat, nazw, ilości wersji) prawdopodobnie okaże się niestrawna i nie do przebycia. Nie radzę też nikomu tej książki wypożyczać - Parandowskiego, proszę bardzo, Künstlera - za nic! Bo nie da się tego dzieła ot, przekartkować, w tydzień. Gdy czytać powoli i w skupieniu, wiele można się dowiedzieć. Gdy natrafi się na jakiś mit, jest to mit naprawdę świetny, inspirujący, ciekawy!... Problem w tym, że pióro, którym autor pisze, oderwane niegdyś od swego latającego właściciela, samo nie potrafi wznieść się na papierze na wyżyny literackiego kunsztu i fantazji - bazgrze dość opornie.
To sumienne opracowanie. Mądre. Ale jego założeniem była chyba analiza poszczególnych wierzeń, zbadanie np. skąd się wywodziły, czy mają korzenie w buddyzmie, czy też są wcześniejsze, a nie sam opis tych wierzeń. Więc tytuł "Mitologia…" jest chyba dość niefortunny - mnie, a przede mną pewnie też wielu amatorów lekkiej lektury o religii Chin, wprowadził w błąd. Zawarte tu mity to, mam nadzieję, zaledwie przedsmak księgi, gdzie znajdują się wszystkie te cuda i dziwy opisane nie z obiektywizmem i dystansem badacza, ale z rozmachem i przepychem. Takim prawdziwie chińskim przepychem, godnym pałacu samego Nefrytowego Cesarza.
Do wybiórczego, niespiesznego czytania.
________
* Autorka serdecznie przeprasza za wszelkie przekłamania występujące w tym akapicie. Chciałam oddać samo wrażenie, jakie powstaje przy czytaniu - a że książkę oddałam już dawno temu, nie miałam możliwości sprawdzić, które dzieło jaką wersję podaje. Zainteresowanych odsyłam do... "Mitologii chińskiej" :-).
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.