Dodany: 26.09.2006 17:08|Autor: mazalova
Samotność samopoglądów
O przeczytaniu „Samotności w Sieci” myślałam od dawna. Nie, żeby jakieś względy sentymentalne, lub nadzwyczajne public relations. Nie. Po prostu jestem człowiekiem z gruntu i z natury niedobrym i marzyłam o przeczytaniu „Samotności...”, aby potem móc ją zjechać doszczętnie i po chamsku, tak jak lubię.
Dostanie jednakże dzieła tego wielkiego nie było łatwe.
Z przyczyn snobistycznych nie mogłam wypożyczyć jej ani kupić osobiście. Po prostu nie mogłabym wejść do księgarni czy biblioteki tak z ulicy i poprosić o „Samotność w Sieci” po tym, jak kupowałam i wypożyczałam Steinbacka, Saramago i Updike'a. No, po prostu bym nie mogła, straciłabym dożywotnio szacunek pań z biblioteki, które do każdej następnej książki popluwałyby mi z cicha i wytykały palcami, szepcząc: „Patrzcie, patrzcie, tak oto kończy się zabawa w intelektualistkę, święty Teloniuszu, widzisz i nie grzmisz...”. Po czym westchnęłyby z niesmakiem i wróciły do lektury trzymanych pod biurkiem „Ptaków ciernistych krzewów”.
Wykluczywszy więc własny udział w procederze wypożyczenia „Samotności...”, zaczęłam szukać po znajomych.
Zwróciłam się tedy do jednej z przyjaciółek, aby udała się któregoś dnia do biblioteki miejskiej wypożyczyć „Samotność w Sieci”, używszy do tego karty mojej mamy i przebrania pawiana z bujnym włosiem na twarzy i ogonem, na który ponabijane byłyby puste opakowania po serkach homogenizowanych i jogurtach, coby tak przyjemnie klekotały przy każdym ruchu.
- Chyba teraz już zupełnie zdurniałaś – odparła ona, święcie oburzona. – Mam wypożyczyć „Samotność w Sieci”?
Ale w końcu różnymi drogami, kanałami i w pełnej konspiracji dostałam książkę Janusza Leona Wiśniewskiego, owinęłam ją w biały papier po pączkach Bliklego i zabrałam się do czytania.
Żałowałam gorąco, że nie przeczytałam tej książki wcześniej, bo może moje życie byłoby inne. A wszystko dlatego, że trafiło mnie szczęście potrójne i niesłychane i okazało się, że to nie zwykła „Samotność...” tylko tryptyk, co wiązało się z dłuższą rozrywką czytania, bo na końcowych 100 stronach Janusz Leon Wiśniewski wydrukował listy W WIĘKSZOŚCI zachwyconych czytelników, coby udowodnić czytającemu, że książka wcale nie jest taka, jak o niej mówią. Wiśniewski nie żałuje błyskotliwych ripost, szafuje bólem, a na opinie złe i brzydkie odpowiada chłodnym i niby-pokornym tonem człowieka, który przyznaje przez zaciśnięte zęby, że nie jest ideałem.
Jest tak:
Facet przechodzi kryzys wieku średniego. Niby wydaje mu się, że jest genialny, ale boli go niezmiernie, że nikt inny tego nie dostrzega. Staje przed lustrem, wciąga brzuch, zaczesuje włosy, by ukryć łysinę i mówi do siebie zadowolony: Jasiu, może nie sikasz już tak jak dawniej, ale wciąż jesteś jeszcze niebywale seksowny. Aby to udowodnić, czyni z siebie bohatera książki, w którym docelowo mają kochać się wszystkie kobiety, które posiadają choć trochę bioder. Dodaje sobie kochankę ze swoich erotycznych marzeń i umieszcza historię w świecie, który zna najlepiej. Tak oto powstaje jeden z największych polskich bestsellerów.
I żyj tu, człowieku, w takim kraju, w takich czasach, wśród ludzi, którzy się tym zachwycają.
Nie bądźmy hipokrytami. „Samotność w Sieci” to książka żenująca literacko, napisana w sposób partacki i bezczelnie żerująca na najniższych ludzkich instynktach.
(A więc miłość to najniższy ludzki instynkt? – zapytałby zapewne Janusz Leon Wiśniewski ze łzami w oczach – od dzisiaj zaczynam się za panią modlić, by Pan Bóg przebaczył pani zgniłej duszy i podał jej rękę, gdy będzie się pani wspinała po schodach do wieczności).
KĄCIK PROMOCJI AUTORA
Ja bym się bardziej nadawała na autora książek, jak i na główną bohaterkę również. Jestem erudytką, jestem błyskotliwa, jestem fajna, ładnie wyglądam w czapce pilotce i mam w sobie coś tak niepokojącego, że ludzie mnie od razu nienawidzą. Idę na urodziny do znajomej i muszę wysłuchiwać przy stole tworów ludzkiej kreatywności dotyczącej rozmaitych wariantów wypadków, od których – wedle życzenia – miałabym zginąć. Taki los, co zrobić. Idealnie się nadaję na złego bohatera, na femme fatale z czerwoną szminką i na powódź w jednym. Cała „Samotność...” byłaby zupełnie inna, gdyby ktoś tak ekscytujący jak ja przyszedł któregoś dnia i zepsuł Jakubowi, bohaterowi g(ł)ównemu, komputer, albo rozlał red bulla głupiej bohaterce głównej. O.
Czytając „Samotność...” przeżyłam uciechę ostateczną.
J.L. Wiśniewski pisze nie jakby pracował całe życie jako chemik, tylko jako szewc robiący buty w smrodzie kleju. Dwadzieścia lat takiej roboty, a człowiekowi przychodzą do głowy głupie pomysły. Na przykład słyszy głos każący mu wziąć w dłonie dwie deseczki i iść ulicą, uderzając miarowo i monotonnie jedną deseczką o drugą, albo włączyć komputer i napisać wspaniałą powieść, od której ludziom ścierpną włosy na piersiach i powypadają zęby z rozpaczy.
GALERIA ŻENUJĄCYCH CYTATÓW
Dla jasności: cała ta książka jest jednym wielkim żenującym cytatem. Tym samym Janusz Leon Wiśniewski pobił rekord Arogancji literackich na najdłuższy żenujący cytat, wygrywając tym samym z niepokonanym geniuszem destrukcji i grafomanii Paolo Coehlo.
Ale zacytuję jeden, szczególnie romantyczny wers:
„Przy nim zawsze chciałam się rozebrać jeszcze bardziej. Miałam uczucie, że chyba dopiero czułabym się naprawdę naga, gdyby mój ginekolog wyjął mi spiralę”*.
I mnóstwo rzeczy w tym stylu. Żeby dostrzec jednak pełnię kunsztu literackiego, trzeba przeczytać wszystko, co napisał ten niezwykły człowiek! Nie wspomnę tu nawet o tym, jak Janusz Leon Wiśniewski pisze, że dla niego więcej pragnienia – niż jest w pornografii – ma obraz jeża przebiegającego wiosną przez asfaltową drogę do swojej samiczki, a pożądanie swojego bohatera demonstruje m.in. opisem jego pragnienia, by uderzyć czołem o wystającą kość biodrową kochanki.
MOJE WOBEC KSIĄŻKI ZARZUTY:
- „zaśmiać się”. Wiśniewski używa tego zbyt często, by mnie nie denerwować. Nie wiem, co jest, ale to obrzydliwe wyrażenie głównie znajduję w książkach polskich autorów. Otóż bohater powiedział coś niesamowicie śmiesznego, a potem „zaśmiał się” i jest wspaniale, drzewa dosłownie zakwitają, a wiatr podwiewa przechodzącym kobietom spódnice. Mogę tedy spokojnie napisać, że autorka niniejszej recenzji przeczytała książkę i się zaśmiała;
- standard stosowany przez pisarzy niedouczonych i niewyuczonych – nadużywanie „???”,i „!!!”, cholerne wielokropki i nadużywanie DUŻYCH LITERRRR (ależ ja nie jestem wcale pisarzem – odparłby łagodnie Janusz Leon Wiśniewski podnosząc głowę znad laptopa, na którym pisałby swoją piątą z kolei książkę pt. „Usta kobiety pachnące łonem” – nigdy bym nie śmiał tak o sobie powiedzieć. Ja jestem tylko naukowcem);
- rozmowa Serca głównej bohaterki z jej Rozumem jest tak żałosna, że musiałam bez przerwy chrząkać, czytając ją, żeby ukryć zmieszanie. I zastanawiałam się bez przerwy: co ja, inteligentny, światły człowiek, robię w łóżku z tą książką? To zupełnie jak wbić się w beżową, satynową sukienkę, wybrać do baru i poderwać faceta, który ma wprawdzie pewną wiedzę na temat stopnia wydobycia korka w Portugalii, ale w łóżku wiedza ta okazuje się nieprzydatna – powiem więcej – okazuje się niczym, jeśli wychodzi na jaw, że facet idzie do łóżka w skarpetach i dyszy głośniej od ciebie;
- scena z nadaniem imienia dawnego kochanka syneczkowi jest po prostu wspaniała. Taka pieczątka zrobiona z ziemniaka;
- świat Janusza Leona Wiśniewskiego i jego bohaterów jest niesamowity i pełen tajemnic. Tylko w tym świecie kobieta przytulająca się do swojego ukochanego gorącymi piersiami, może od niego usłyszeć: „kochanie, nie teraz, mam okres”. Wiele słyszałam o tym, że Wiśniewski ma silnie rozwiniętą kobiecą część psychiki, ale teraz, kurcze, zdałam sobie sprawę, że nie tylko o psychikę chodzi. Niezwykłe, niezwykłe doprawdy;
- odzywa się w Januszu Leonie Wiśniewskim poczucie humoru przednie. Na przykład, gdy pisze o tym, jak jedną z bohaterek miażdży koparka, albo jak główna postać kobieca zbiera kalafiory i ma od tego fioletowe ręce i przytula te warzywa w geście rozpaczy. Albo gdy – ale to już nie w „Samotności...” – bohater wychodzi po truskawki i ginie. Rzecz w tym, że Wiśniewski to pisze na poważnie i z zadęciem godnym tego subtelnego ruchu dłoni Leppera, którym poprawia sobie swój intelektualny loczek nad czołem. (- Jeśli to panią śmieszy – powiedziałby Janusz Leon tonem cierpiętnika – to współczuję ludziom, którzy panią kochają, choć zapewne nie ma ich wielu. Współczuję im, ponieważ jest pani brzydka wewnętrznie i nie potrafi pani pić mleka w środku nocy i zachwycić się pięknem, które opisałem w książce – a potem założyłby swój prochowiec, czy w czym tam chodzi, i poszedłby do najbliższego kościoła zapalić za mnie świeczkę świętej Kunegundzie).
Nie bądźmy hipokrytami.
To, że książka opowiada o uczuciach uznawanych za piękne, to, że opowiada o uczuciach, których być może ludziom brakuje, to, że książka jest o smutku, nie znaczy, że jest dobra i nie do ruszenia i nie można jej krytykować.
Otóż można i trzeba.
Trzeba, bo gdyby więcej się Janusza Leona krytykowało, być może w końcu zniechęciłby się chłop i wrócił do pracy naukowca i przeglądania w lustrze.
Ale nie traćmy nadziei.
---
* Janusz Leon Wiśniewski, "Samotność w Sieci – tryptyk", wyd. Prószyński S-ka, Czarne 2001, s. 24.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.