Dawidku, Ty już nie umrzesz...
Będzie to dosyć nietypowa recenzja. Otóż zrecenzuję dwie książki - jednak są one tak nierozerwalnie ze sobą związane, iż nie uważam tego za wielki grzech.
"Pamiętnik Dawida Rubinowicza" wygrałem na licytacji internetowej. Dostałem książkę, o której istnieniu nie miałem pojęcia. O dziwo, nie było jej nawet w Biblionetce (już zdążyłem ją wprowadzić), ale o tym za chwilę...
Historia Dawida Rubinowicza jest mało skomplikowana. To prosty, żydowski chłopiec, mieszkaniec małej wsi Krajno koło Kielc. Przez większą część okupacji prowadził pamiętniki. Jego dzieło ocalało - chłopiec już niestety nie. Jeden z paradoksów życia, prawda? Wiem, podobnie sprawa miała się z Anną Frank.
Na początku, zagłębiając się w dziennik nastolatka, zadawałem sobie pytanie: co go pchnęło do pisania? Nuda, gdy restrykcje zabroniły mu chodzenia do szkoły, czy może przytłaczająca samotność? W całym utworze nawet nie pada słowo "przyjaciel", nie ma mowy o dziewczynach i młodzieńczych zadurzeniach... Jakież to było dzieciństwo?!
Ocalony dokument ma bardziej wartość informacyjną niż artystyczną. Nie wiem, kto z Was czytał dzienniki Anny Frank - były one mimo wszystko pełne polotu i pisarskiego zacięcia. Można przypuszczać, że gdyby dziewczynki nie pochłonęła otchłań Holocaustu, mogłaby stać się cenioną pisarką.
Z Dawidkiem jest inaczej, ale przecież nie trzeba wymagać od niego artystycznego ładu. Wszak nie w tym rzecz, jeśli idzie o taką tragedię. Jego dziennik robi wstrząsające wrażenie, może również przez prostotę tego dziecięcego stylu.
Obok dramatycznego obrazu okupacji, możemy się doszukać portretu psychologicznego prostego chłopaka, którego dzieciństwo zmieniło się w koszmar. Mimo wszystko pozostaje on czuły na piękno natury, pewne niesprawiedliwości (nie do końca zasłużone lanie). Notabene był to przeciętny dzieciak, jakich miliony - jednak sytuacja wyostrzyła w nim wrażliwość.
Widać poza tym dojrzewanie Dawida - nie tylko przez to, iż jego zapisy stają się częstsze i dłuższe, ale również w tym, że przestają traktować tylko o pogodzie (jak to działo się na początku). Pismo również się zmienia - z wyćwiczonego zapewne w szkole kaligraficznego, staje się drobne i słabo czytelne (do wydania dołączone są fotokopie niektórych stron).
Ponadto chłopiec musi się zmagać z przeciwnościami, z których może nie zdawał sobie nawet sprawy - choć je dostrzegał. Z jednej strony potrafi płakać (kiedy o tym pisze, trudno samemu nie uronić paru łez) - głód, miłe wspomnienia prawdziwego domu, czy w końcu rozdzierająca tęsknota za ojcem - ściskają serce zarówno młodego autora, jak i czytelnika.
Trzeba również przyznać, że Dawid Rubinowicz od pierwszych stron wzbudza sympatię. Może dlatego, że wojna i straszliwe przeżycia tego okresu nie zabiły w nim Człowieka. W gruncie rzeczy zawsze pozostał dobrym i wrażliwym chłopcem, takim, z którym chciałoby się zaprzyjaźnić. Pozostał wrażliwy na krzywdę innych - bardzo przeżywa śmierć praktycznie obcych ludzi. Mnie przeraził fakt, że czytając jego dziennik, wiedziałem już, że nie żyje. A przecież go polubiłem! A miał przecież tylko czternaście lat! Zginął tak bezsensownie - jak miliony innych.
Został po nim pamiętnik urwany w pół słowa. To podstawa do snucia domysłów - co się z nim działo w ostatnich chwilach pobytu w domu w Bodzentynie? Czy w pośpiechu i przerażeniu zapomniał o swoich notatnikach? Nigdy się tego nie dowiemy. Faktem natomiast pozostaje, że przez wiele lat przeleżały one na strychu u pana Wacińskiego, gdzie odnalazła je Helena Wołczykowa. No i ujrzały światło dzienne.
Teraz pora, abym powiedział o drugiej książce: "Reszta nie jest milczeniem" - w której autorzy badają środowisko, w jakim wychował się Dawid Rubinowicz, odwiedzając szkołę, do której uczęszczał, rozmawiając ze świadkami opisywanych wydarzeń. To arcydzieło reportażu, poza tym rzuca nowe światło na same dzienniki i na pewno jest doskonałym ich uzupełnieniem.
Istnieje pewna analogia sytuacji Dawida Rubinowicza i wspomnianej już przeze mnie Anny Frank. Oboje zakończyli swoje młode życie, pozostawiając po sobie pamiętniki. Jednak na tym chyba podobieństwa się kończą. Bądźmy szczerzy - świadectwo Anny - niczego mu nie ujmując - stanowi relację młodej, pełnej życia dziewczyny, którą okupacja uwięziła w czterech obskurnych ścianach. To zapiski więźniarki. Dawid natomiast widział wszystko na własne oczy. Czy może być wiarygodniejsza relacja?
Taka mała refleksja - Roma Ligocka w "Dziewczynce w czerwonym płaszczyku" pisze może nie z prostotą dziecka, ale z jego perspektywy. To niewątpliwy atut, pozwalający czytelnikowi śledzić proces jej dojrzewania. Istnieje jednak pewna zasadnicza różnica pomiędzy wspaniałą autobiografią Ligockiej, a zapiskami Anny i Dawida. Pierwsza, mimo wszystko, pisała już jako dorosła osoba - stąd może te "dojrzałe" zdania, wplecione w powieść, notabene przydające jej tylko wartości. Jednak młodzi ludzie pisali "na świeżo", w taki sposób naprawdę myśleli, nie zdążyli na pewne sprawy spojrzeć z dorosłej perspektywy. Myślę, że dlatego pamiętnik Dawida (no i oczywiście listy Anny - ale przecież nie jej dotyczy moja recenzja!) może być lekturą bliską dla wielu młodych ludzi.
Cóż mogę powiedzieć na koniec? Może dzięki tej recenzji ktoś zapragnie poznać dzieje sympatycznego chłopca, który zginął tylko dlatego, że był Żydem. Pewne pocieszenie niech stanowi fakt, że wzniósł pomnik trwalszy niż ze spiżu. I to, że jakimś cudem wczytujemy się dziś w ten pomnik - może być pewną rekompensatą za doznane przez niego cierpienia.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.