Dodany: 09.09.2004 12:32|Autor: emkawu
„Madame” Antoniego Libery, czyli powieść dla elit albo konserwatywny bunt
"Madame" Antoniego Libery to wyraz buntu - buntu przewrotnego, jakby na opak, bo to konserwatysta występuje przeciwko awangardzie. Przeciwko współczesnej literaturze, bylejakości, modom, poprawności, egalitaryzmowi ducha. Wzniecona przezeń rewolucja obejmuje wszystkie elementy powieści: język, bohaterów, fabułę...
Dziś książki, w których coś się dzieje, nie są w modzie. Podejrzewam, że pisarze po prostu nie potrafią już wymyślać opowieści. W pozostałych utworach nagrodzonych w konkursie Znaku (w krórym "Madame" zajęła pierwsze miejsce) fabuła jest albo jednowątkowa, wątła i niewykorzystująca tematu ("Kuracja"), albo niejasna, uwikłana w szyfry i symbole, rozpadająca się na cykl scenek, stanowiąca pretekst do filozoficznych rozważań ("Słowa obcego"). To tylko dwie książki, ale dobrze pokazują główne nurty współczesnej literatury i pomysły na pisanie powieści.
Libera zabłysnął umiejętnością skonstruowania fabuły, która zachwyciła i wciągnęła nie tylko mnie, ale nawet zawodowych krytyków. Ponadto "Madame" jest doskonale skomponowana. Brak w niej elementów zbędnych i przypadkowych. W wywiadzie dla "Nowych książek" Libera wskazuje na starannie wypracowaną muzyczność dzieła: już w pierwszym rozdziale pojawiają się trzy motywy, „akordy”, wokół których osnuta jest cała akcja: gra na pianinie, szachy i góry.
Jak w symfonii, motywy wznoszą się i opadają, są przetwarzane, zmieniają tonację i dynamikę. Każdy wątek, a nawet pojedyncze zdanie, powraca niespodziewanym echem.
Libera spiera sią także ze swoimi mistrzami. Polemizuje z Gombrowiczem (a o jego "Kosmosie" pisał pracę magisterską) - zamiast próby ucieczki przed formą głosi ucieczkę w formę, kostium, maskę... "Czym byłby ów teatr życia, gdyby nie maski, stroje, powabne słowa i śpiewy, gdyby nie cały ten czar, za którym stoi artysta? Bezbarwną magmą lub kiczem. (...) Bez fundamentów kultury, bez tabu i obyczaju, a zwłaszcza bez języka, bez mowy kunsztownie wiązanej, Hipolit byłby samcem, w którym budzi się żądza, a Fedra... goniącą się suką. A tak ma pani... Boga i stwarzanego Adama w stylu Michała Anioła lub wzniosłą alegorię ludzkiego niespełnienia". Trzeba pamiętać, że te słowa wypowiada Bohater, aby zaraz zgodnie z nimi wyznać Madame miłość słowami Racine’a, ale kilka stron dalej znajduje się domniemana riposta: "jeśli już świętokradczo sięgasz po moją rękę, (...) to czyń to przynajmniej jawnie, odważnie, z odkrytą przyłbicą, a nie w przebraniu, podstępnie i połowicznie zarazem, udając przed samym sobą, że robisz coś innego". Wątek ten nie jest, jak widać, zamknięty, a rozważania nad dwuznaczną rolą sztuki przewijają się przez całą książkę.
Libera buntuje się też przeciwko Beckettowi, którym zajmował się całe życie – bo pisze na przekór literackiej awangardzie, na przekór oszczędnemu językowi. O Herbercie mówi: "Jego język jest wzniosły, lecz pozbawiony patosu, wyzuty ze skłonności, którymi grzeszy polszczyzna: skłonności do gadulstwa, gaworzenia, słopiewni, niestabilnej syntaksy, baroku, młodopolszczyzny". Najwidoczniej sam dąży do tego ideału, bo podobnie można opisać język, którym się posługuje. Ale nie do końca. Przy swojej wrażliwości na precyzję i piękno wysławiania się, Libera nie rezygnuje z pogardliwie nazwanych przezeń „grzechami polszczyzny” elementów barokowych. Wiąże się to z wyborem bardzo tradycyjnej narracji i szczegółowego przedstawiania świata.
"Madame" czyta się z wielorakim pożytkiem. Czytelnika takiego jak ja – młodego i niedoświadczonego – zachęca do lektury Racine’a, Hölderlina, Conrada, Dantego, Manna, listów markiza de Custine, do odkrywania poezji tkwiącej nie tylko w literaturze, ale i w teatrze, muzyce, grze w szachy... Zawarta w przedostatnim rozdziale życiowa wskazówka Bohatera dla jego jednorazowych uczniów ("...uczyć się obcych języków, w ogóle – sztuki słowa! Jeśli będziecie mówić – płynnie, inteligentnie – wasz szary, ubogi świat stanie się barwny... barwniejszy. Bo wszystko pochodzi z języka. Bo wszystko od niego zależy. Bo, jak powiada Pismo, na początku było Słowo") to tak naprawdę przesłanie autora dla wchodzącego dopiero w świat kultury europejskiej młodego czytelnika. Ale nie dla każdego. Ku mej przewrotnej radości powieść adresowana jest do elit – co dodaje jej specyficznego uroku. Zgłębiwszy chociaż część intelektualnych zawikłań, można poczuć się członkiem klubu ludzi wielkiego ducha i umysłu. Dowód? Od momentu wkroczenia na scenę Madame na każdej niemal stronie pojawiają się słowa, ba! całe zdania po francusku. Choć wydawca zadbał, oczywiście, o ich przetłumaczenie pod tekstem, o ileż łatwiej i milej czyta się książkę bez potrzeby przenoszenia co chwilę wzroku na dół strony. Nadto Libera sugeruje nam, że wypada i należy orientować się, kim był Hölderlin czy Capablanca, co to jest końcówka i gambit hetmański w szachach, jak brzmi mała decyma w akordzie dominantowym, a także gdzie dokładnie są źródła Renu. Wszystkie te, co tu kryć, mało popularne informacje pojawiają się w tekście jakby od niechcenia, ewentualnie zdawkowo wyjaśnione bohaterowi przez starszych – co, rzecz jasna, usprawiedliwione jest wyłącznie jego młodym wiekiem. Jedyne, czego łaskawie pozwala się nam nie wiedzieć (dzięki lekkiemu ośmieszeniu oburzenia Konstantego wobec ignorancji w tej materii), to fakt, iż Schopenhauer i jego matka urodzili się w Gdańsku – chociaż i to, jak się okaże, wie nawet prostoduszny Jarek. Żeby nie poczuć się intelektualnym zerem i przy czytaniu odczuwać przyjemność, trzeba zatem to wszystko albo po prostu wiedzieć, albo czym prędzej posprawdzać, aby czerpać rozkosze z powtórnej lektury. Co więcej, aby do reszty upokorzyć profana, autor przemyca w tekście inteligentne żarciki „dla wybranych” – ot, choćby nijak nie skomentowany, łatwy do przeoczenia fakt, że pracownik uniwersytetu, kierownik wszechmocnego Biura Współpracy z Zagranicą, nie potrafi wymówić nazwiska Racine’a.
Ogrom ukrytych znaczeń, cytatów, nawiązań i „oczek” puszczanych do oczytanego czytelnika to jeden z największych uroków tej książki. Dorobek kultury światowej przywoływany jest wprost lub w ukryciu, za maską, a niekiedy i tak, i tak (na przykład nowela „Tonio Kröger” - kilkakrotnie cytowana, a zarazem realizująca się w życiu bohatera, poprzez upodobnienie jego postaci do Tonia i skontrastowanie jej z zuchowatym Jarkiem, kopią mannowskiego Janka Hansena). Każdy drobiazg ma znaczenie, nawet imiona i nazwiska bohaterów – na przykład Jerzyk i Konstanty noszą nazwisko Monteń, spolszczoną wersję „Montaigne” – bo, podobnie jak ów szesnastowieczny humanista o niebagatelnym wpływie na wiek XVII (którym zajmuje się Jerzyk), łakną prawa do wolności, niezależności i samodzielnego rozwoju jednostki. Claire przypomina promień światła, Maks – "to był ma-ksy-ma-lista. (...) Pragnął ostateczności", a z imieniem Madame wiąże się cała romantyczna historia. Imienia głównego bohatera nie ujawnia się wcale – może właśnie po to, by nie przyklejać mu etykietek? (Ale raczej po prostu, by uniknąć sztuczności, bo kto w pamiętniku używa własnego imienia...) Cała ta gra cytatami nie jest jednak postmodernistyczną zabawą dla samej zabawy. Przeciwnie – autor zwraca uwagę na swoje zakorzenienie w kulturze, aby ubogacić, uwiarygodnić i upiększyć w ł a s n ą opowieść.
Czytelnik naiwny i niewyrobiony, mimo tych okrutnych zabiegów, też tu znajdzie coś dla siebie, zwłaszcza jeżeli będzie próbował wznieść się na wyżyny. "Szybować. (...) w ten sposób żyć (...) być takim człowiekiem. Oczywiście, nie wszystkim dana jest taka szansa. Niemniej, trzeba próbować". Skomplikowane problemy przedstawione są na tyle przystępnie, że łatwo je zrozumieć każdemu – choćby główny temat, mit: któż nie zna mitu dawnych, wspaniałych roczników? Czytelnik „świadomy”, intelektualista lub artysta, może za to, utożsamiając się z głównym bohaterem, posmakować sięgającego romantycznych tradycji wzniesienia się ponad tłum. Recenzenci naśmiewają się z erudycji Bohatera, któremu cyferki 1807 od razu kojarzą się z Księstwem Warszawskim - jakby nigdy nie zetknęli się z kulturalną, oczytaną i uzdolnioną młodzieżą. (Przykro mi, jeśli tak było.) Co więcej, recenzent "Gazety Wyborczej" zarzuca temu młodemu człowiekowi nadmiar wiedzy politycznej, niemożliwy w latach ’60. Nie zgadzam się z tą opinią. Przecież Bohater właśnie poznaje prawdę – dzięki rozmowom ze starszymi, dzięki obserwacjom ich problemów. Opowieści Jerzyka i Konstantego są dla niego szokiem. Portret PRL-u jest zaś tak pełny, jednoznacznie negatywny i pozbawiony złudzeń, bo powstaje przecież podczas stanu wojennego, jako dzieło dorosłego już człowieka. Najbardziej poruszające są w nim dla mnie wątki uwikłania – bohaterowie czują, że każde uchybienie na płaszczyźnie moralnej będzie klęską w walce z systemem, a jednocześnie często muszą takie dwuznaczne kroki podejmować, by z nim walczyć – dramatyczny przykład to oczywiście prowadząca podwójną grę i wykorzystująca wszystkie środki Madame.
Nie chciałabym zagłębiać się zbytnio w wątki polityczno-historyczne powieści, pamiętam bowiem, że Wielka Literatura, którą można niejednoznacznie interpretować, często pada ofiarą uproszczeń i nadużyć. Na przykład skrajny tygodnik "Nasza Polska", eksponując rzeczone wątki i chwaląc "Madame" za ogólnie ujemny bilans PRL-u, pod pretekstem recenzji z książki dokonuje rozliczeń z wysługującymi się rzekomo reżymowi artystami, tytułując cały tekst "Wbrew libertyńskim mitom" (przy okazji ganiąc Liberę za nie całkiem konsekwentne, jakby niedomyślane spojrzenie na twórczość Pabla Picassa, członka partii komunistycznej, niezwykle zasłużonego dla czarnej legendy frankistowskiej Hiszpanii).
Na koniec jeszcze raz powrócę do kwestii adresatów "Madame" – uważam, że są to ci, których nazwałam elitą. To sfrustrowani, biedni polscy inteligenci, znieważani – jak Jerzyk – w PRL-u i niedocenieni w III Rzeczypospolitej. Libera, jako jeden z nich, zwraca uwagę na dziedzictwo ducha, którego nikt nie może im odebrać. Kpiąc z mitów, wyznaje wreszcie wiarę w ich niezniszczalność i piękno.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.