Służąca z perłą
Swoją przygodę z Vermeerem zacząłem na historii sztuki - zdawałem ten przedmiot na maturze. Moja Nauczycielka pożyczyła mi także w celach dydaktycznych film "Dziewczyna z perłą"... Cóż, byłem zachwycony. Parę dni temu zobaczyłem w bibliotece książkę, na kanwie której powstało to wspaniałe dzieło. Słyszałem, że ma nieco słabsze recenzje, jednak stwierdziłem: "Dam szansę".
Siedemnastowieczna (akcja rozgrywa się w latach 1664-1676) Holandia pochłonęła mnie na długie godziny, choć sama lektura zajęła mi tylko jeden dzień. Pani Chevalier opowiada piękną, choć zmyśloną historię powstania wspaniałego portretu.
Griet to prosta, lecz pracowita dziewczyna. Szczęście uśmiecha się zarówno do niej, jak i ubogiej rodziny - zostaje służącą w domu Vermeera.
Myślę, że naprawdę wielkie brawa należą się autorce za wytworzenie niesamowitego klimatu - jakby pisała z autopsji, a nie z wyobraźni. Postaci są pełnokrwiste, a ich emocje autentyczne. Mamy Vermeera - stuprocentowego artystę, zwykłą służącą - Griet, żonę malarza - zazdrosną Catharinę oraz jego teściową - inteligentną i ambitną Marię Thinks. Są jeszcze dzieci malarza - niektóre nieznośne i złe z natury, inne dobre i pomocne, służąca z dłuższym stażem, jak również wesoły rzeźnik i jego dobroduszny, przystojny syn.
Uprzedzam, że od tego momentu odwołuję się do treści.
Skąd to rozróżnienie na klasy? Stąd, że Griet - zwykła dziewczyna - trafia na wyżyny. Szybko też zostaje dostrzeżona przez wielkiego Mistrza, który wkrótce robi z niej swoją pomocnicę, aby później ją sportretować.
Nie jest to love story - Chevalier z jednej strony kreśli subtelną historię miłosną, z drugiej wciąż przypomina o pochodzeniu Griet. Griet i Vermeer nie są sentymentalnymi kochankami, którzy nie mogli się złączyć ze względu na różnice społeczne - im to nawet na myśl nie przyszło, bo tak po prostu jest. Niestety, Griet musi się przyzwyczaić do zapachu much - jak mówi rzeźnik, nie może zapomnieć kim jest - jak doradza życzliwy Leeuwenhorek, nie powinna pozwolić na zatracenie dystansu pomiędzy nią a pracodawcą - jak twierdzi jej brat Franc.
Niestety, historia musi mieć taki finał - i to jest gorzka konieczność. Vermeer jest artystą - Bogiem a prawdą zależało mu tylko na portrecie, posłużył się dziewczyną, choć po latach ją za to sowicie wynagrodził. Catharina - nie mogąca znieść takiego potraktowania sługi przez męża - wypomina mu, iż jej nigdy nie malował. Mąż tłumaczy, że żona może zostać maszynką do rodzenia dzieci, może błyszczeć jak wielka dama, jednak do świata sztuki nie pasuje. Problem w tym, że Griet również należy do innej rzeczywistości.
Nie ma wyjścia - musi odejść i poślubić Pietera, a że go pokochała, tym lepiej. Oboje są prości, niezbyt wymagający, a przy współpracy zawsze będą mieli co włożyć do garnka - czy nie o to właśnie chodzi?
Vermeer powróci do malowania następnych obrazów, teściowa postara się je jak najkorzystniej spieniężyć, a Catharina będzie mu rodzić dzieci, wreszcie wolna od rywalki.
I będą szczęśliwi - to ich role, zostały im przypisane. Nikt tego nie kwestionuje, nikt nie walczy, tak musi być.
Jedna refleksja mnie nawiedziła podczas czytania - czy ten nieskomplikowany świat, z którego wywodzi się Griet, nie byłby tak naprawdę wygodniejszy? Czynić swoje powinności, pracować i nie zajmować sobie głowy jakimiś wyższymi ideami... Niestety, ten świat, w którym wszystko było takie oczywiste, już dawno minął... a swoją drogą, sława Vermeera pozostała.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.